Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

10 grudnia - Międzynarodowy Dzień Praw Człowieka

Redakcja
Wg statystycznego Polaka, Polska jest państwem, w którym prawa człowieka są przestrzegane. Szary obywatel słyszy o łamaniu praw człowieka gdzieś indziej, daleko od naszego kraju.

Wie o dyktaturach afrykańskich i azjatyckich, wie o Birmie, gdzie przez piętnaście lat w areszcie domowym przetrzymywana była Aung San Suu Kyi, laureatka Pokojowej Nagrody Nobla, buntuje się przeciwko publicznym egzekucjom w Chinach, potępia łamanie praw człowieka na Kubie, w Białorusi – zwłaszcza w odniesieniu do naszych rodaków, przyznaje, że brakuje prawdziwej demokracji w Rosji.

A u nas? W Polsce? Wszystko, na pozór, jest ok! Czy naprawdę? Kto zatem wie, dlaczego Polska do tej pory nie ratyfikowała Karty Praw Podstawowych. Dlaczego uchwala się prawo wprowadzające zasadę odpowiedzialności zbiorowej, jak sławetną ustawę dezubekizacyjną, którą znawcy prawa uważają, łącznie z decyzją Trybunału Konstytucyjnego za dopuszczającą, za najgorszą w dziejach.

Prawami człowieka i obywatela zajmujemy się na ogół dopiero wtedy, kiedy osobiście nas dotykają problemy z ich nieprzestrzeganiem. Kiedy indziej je lekceważymy. Gdy dotyczą innych ludzi, brakuje nam empatii.

Co i rusz odżywa posądzenie o istnieniu w Polsce tajnych baz CIA, w których wymuszano, może nawet torturami, zeznania terrorystów z Al-Kaidy. Wolałbym wierzyć, że władze polskie nigdy nie wiedziały o takim procederze. Ale opinia światowa i europejska oraz wiarygodne czynniki rzecz badające są przeświadczone, że polscy politycy o procederze wiedzieli. Skoro wiedzieli, a nie protestowali, to odium zła spada na nas. Niech każdy, niezależnie od głębokiego potępienia obrzydliwych czynów terrorystów, wyobrazi sobie siebie w położeniu człowieka wożonego samolotami przez tajne amerykańskie służby po całym świecie, w celu wymuszenia zeznań. Hańba takiej cywilizacji!

Kłam głębokiemu samozadowoleniu, jakie my, Polacy, jesteśmy skłonni żywić i objawiać, zadają setki tysięcy spraw, jakie corocznie wpływają do biura Rzecznika Praw Obywatelskich i jego pełnomocników terenowych. Są to sprawy różnego kalibru i dotyczące rozmaitych dziedzin życia oraz prawa, nie zawsze słuszne i nie zawsze dotyczące praw człowieka i obywatela. Jednak te zasadne udowadniają, że z prawami człowieka i obywatela w Polsce, wcale nie jest tak różowo.

Sięgnijmy po prawa mniejszości narodowych. Pokażmy problem Romów, popularnie nazywanych Cyganami (moi przyjaciele Cyganie, wbrew obowiązującej poprawności, nie obrażają się za takie miano). Ogromna większość z nich żyje wśród nas. Żyje w ubóstwie, borykając się ze skomplikowanymi trudnościami: niemożnością znalezienia odpowiedniej pracy, z piętnem społecznego odstawania, opinią złodziei, obiboków. Niektórzy przedstawiciele władz lokalnych dyskryminują Romów w dostępie do opieki społecznej. Ileż problemów i kontrowersji budzi wciąż kwestia nauki romskich dzieci: w kasach integracyjnych czy w klasach-gettach cygańskich? Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że niektórzy Romowie niekiedy sami sobie są winni. Ale nawet to nie oznacza, że nie powinniśmy szukać z nimi porozumienia i szans na udzielenie im pomocy. Oni są społecznością słabszą. A słabszym prawi ludzie zawsze pomagają.

Powszechnym zjawiskiem jest rasizm, wobec przedstawicieli rasy czarnej głównie, ale także żółtej - zwraca uwagę Amnesty International. Polacy na pokaz, publicznie, deklarują równość ras, a jak zachowują się na ulicach? Z licznych wypowiedzi obcokrajowców wynika, że dzień przeżyty bez obelg, bez strachu przed poniżeniem uważają za szczęśliwy, a groźba napaści słownej czy fizycznej nieustannie im towarzyszy.

Prowadzący stale analizy sytuacji Departament Stanu USA, wskazuje także na inne
problemy z przestrzeganiem praw człowieka w Polsce: złe warunki w więzieniach, długotrwale aresztowania przed procesem, słabości wymiaru sprawiedliwości, ograniczanie wolności słowa i wolności prasy, dyskryminacja kobiet na rynku pracy, seksualne wykorzystywanie dzieci, społeczna dyskryminacja i przemoc wobec mniejszości etnicznych oraz naruszanie praw pracowniczych.

Ogromnym problemem w Polsce jest maltretowanie kobiet i dzieci. Według policyjnych statystyk w 2009 roku ofiarą przemocy domowej padło prawie 132 tysiące osób, w zdecydowanej większości kobiet, w tym około 40 tysięcy w wieku do 18 lat. Praktyka postępowania w tym zakresie organów ścigania i państwowych instytucji pomocowych jest zaskakująco nieskuteczna.
Na skargę złożoną przez prześladowaną kobietę, komendant pewnej komendy odpisał, że po każdej napaści męża powinna w celu odreagowania chodzić na spacery. Mam tę "urzędową" odpowiedź!

Nagminne jest łamanie praw dziecka, krzywdzenie dzieci przez dorosłych i przez dzieci: w domach rodzinnym, w placówkach oświatowych, opiekuńczo-wychowawczych (vide! ostatni cassus w Łysej Górze), a nawet w placówkach służby zdrowia. Różne są przejawy krzywdzenia: przemoc fizyczna, psychiczna, emocjonalna, wykorzystywanie seksualne. Tak fizycznych (niedostateczne odżywianie, odziewanie, ochrona zdrowia, edukacja), jak i psychicznych (niezapełnienie poczucia bezpieczeństwa, brak miłości rodzicielskiej, niedostatek troski).

Zmieńmy temat: Czy istnienie w Polsce rozmaitych immunitetów jest przejawem równości ludzi wobec prawa. Nie, jest przejawem niezrozumiałych i krytykowanych przywilejów. Jeśli już jakiekolwiek immunitety powinny istnieć, to tylko takie związane z wykonywaniem określonych i ważnych ról zawodowych i publicznych. Immunitet nie może chronić – a chroni - łajdaka sędziego, pijaka posła, korupcjonistę prokuratora. Odpowiedzialność dyscyplinarna takich osób, w wykonaniu korporacyjnych "sądów" jest kpiną z poczucia moralności i odpowiedzialności zawodowej. Weźmy dla przykładu sprawę "bokserów", przestępczego gangu okrutnie maltretującego swe ofiary. Ogromy proces, kosztujący państwo miliony złotych trzeba będzie powtórzyć w całości, bo jeden z "mecenasów", okazał się nie mieć uprawnień obrońcy. On nie zapłaci nic. Ze strony korporacji czeka go co najwyżej wytyk, upomnienie.

Czy korporacje zawodowe są w Polce dowodem równości ludzi i profesji wobec prawa? Ich zadaniem jest utrzymywania przywilejów tych grup i ograniczenie dostępu osób spoza "własnego" środowiska. Czy istnieje w Polce odpowiedzialność urzędników za błędne decyzje, podejmowane niekiedy z premedytacją, z wyrachowaniem, z chęci zysku przeciwko obywatelom? Czy ktokolwiek poniósł odpowiedzialność za doprowadzenie do ruiny finansowej "Optimusa" i Romana Kluski?
Ogromna skala zaniedbań panuje w sferze prawa obywatelskiego: dostępu do wymiaru sprawiedliwości. Prawo w Polsce jest dla ludzi bogatych, których stać na wynajęcie wysoko opłacanych adwokatów i radców prawnych. Ludzie słabo zarabiający, ubodzy, emeryci i renciści, ludzie wykluczeni z rozmaitych powodów, znajdujący się w ciężkim położeniu materialnym i kłopotliwej sytuacji życiowej, są pozostawieni sami sobie.

Oczywiście, ktoś powie, że istnieją odpowiednie procedury i dla nich. Ale oni najczęściej nie potrafią tych procedur uruchomić. Podobnie zresztą jak i cudzoziemcy internowani w Polsce i deportowani.

Jako członek Rudzkiego Stowarzyszenia Pomocy Ofiarom Przestępstw, od ośmiu lat zajmujący się udzielaniem bezpłatnych porad i wsparciem psychologicznym oraz materialnym osobom ubogim, pokrzywdzonym przez przestępców, doskonale znam hucznie ogłaszane zapowiedzi, kilku przynajmniej poprzednich ekip rządowych o stworzeniu programu (systemu) pomocy prawnej dla najuboższych obywateli. Pamiętam zapowiedzi ministrów, których nazwiska pominę, że takie systemy powstaną. Do dziś nie wyszły one poza granice poszukiwań odpowiednich rozwiązań i wdrażania mniej lub bardziej udanych – najczęściej nieudanych - koncepcji pilotażowych.

Powszechny dostęp obywateli do wymiaru sprawiedliwości to dzisiaj fikcja.

Drugą bolączka jest postawa organów ścigania. Prokuratury i jednostki policji w niewielkim stopniu świadczą pomoc osobom poszkodowanym. Pomijam fakt, że cale polskie prawodawstwo, zwłaszcza procedury postępowania przygotowawczego, skierowane są na osobę sprawcy. Osoba podejrzana, podejrzany, oskarżony, potem skazany, korzysta z wielu istotnych praw. Osoba poszkodowana przez przestępców najczęściej jest traktowana jako świadek, i jeśli sama nie zadba o uzyskanie statusu oskarżyciela posiłkowego, nie ma w trakcie procesu najczęściej nic do powiedzenia. A przecież logiczny byłby wniosek, że osoba taka powinna z mocy samego prawa uczestniczyć w rozprawie, a nie być wyrzucana za drzwi.
Sądy nagminnie oddalają prośby osób o przyznanie adwokata z urzędu. Argumentacja jest niezwykle "logiczna": jeśli ktoś umie napisać wniosek do sądu, to znaczy, że jest sprawny intelektualnie i sam może reprezentować własne interesy. Czyli zna znakomicie wszelkie zawiłości prawa.
W sposób wyjątkowo lekceważący jednostki policji i prokuratury podchodzą o zawiadomień o tzw. "drobnych" przestępstwach zgłaszanych masowo przez obywateli. Są one z reguły umarzane albo z powodu niestwierdzenia znamion przestępstwa, albo z powodu znikomej szkodliwości czynu, albo wreszcie z powodu niewykrycia sprawcy. Faktem powszechnie znanym jest, że jednostki policji robią wszystko, aby nic nie robić. Nie wykorzystują nawet znikomego ułamka potencjalnych możliwości, wiodących ku ustaleniu sprawcy. Jestem skłonny podać przykłady dochodzeń, gdzie nie zastosowano nawet tak oczywistych procedur, jak oględziny miejsca zdarzenia, kryminalistyczne badania śladów, przesłuchania świadków, itp.

Zdarza się niekiedy wyjątkowo bezprawne, skandaliczne postępowanie prokuratury. Za bezprawie Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu, obywatele zapłacą wkrótce być może 5 milionów złotych, bo taką kwotę wymienia pozew wytoczony przez poszkodowanego radcę prawnego, któremu bezprawnie zarekwirowano dokumentacje klientów.

Zupełnie kuriozalna sytuacja panuje w dziedzinie ścigania przestępstwa zniesławiania osób w Internecie, które staja się coraz powszechniejszej. Na fali ogólnego zdziczenia obyczajów politycznych, zaniku kultury debat publicznych, internet został nieomal zawładnięty przez chamów, paszkwilantów, oszczerców. Ten fakt właściwie nikogo nie dziwi. Nie dziwi też ich nieomal całkowita bezkarność.

Jest ona spowodowana osobliwą postawą organów ściągania, które osobom poszkodowanym z art. 216. par 2 ustawy kodeks karny powinny udzielać stosownej pomocy w ustaleniu personaliów użytkownika komputera, za pomocą którego przestępstwo zostało popełnione. Zobowiązuje ich do tego art. 488 par. 1 k.p.k.: "Policja na żądanie pokrzywdzonego przyjmuje ustną lub pisemną skargę i w razie potrzeby zabezpiecza dowody, po czym przesyła skargę do właściwego sądu". Przepis wyraźnie mówi o "zabezpieczeniu dowodów". Nie jest więc tak, że policja jest w sprawach prywatno-skargowych jedynie przekaźnikiem skarg do sądu. Powinna podjąć odpowiednie działania.
Szkopuł w tym, że ani policja, ani prokuratura tak nie postępują. Nawet wyraźnie formułowane wnioski o pomoc są zupełnie lekceważone i sprawy bez kiwnięcia palcem kierowane są do sądów. Sądy również stosują tzw. "spychotechnikę" i żądają od pokrzywdzonego podania personaliów sprawcy, zamiast zwrócić się z prostym zadaniem do policji. Pokrzywdzony zniesławiony przekazem internetowym, nie ma najmniejszych możliwości ustalenia danych, nawet jeśli zwróci się do administratora portalu. Bo ten, dla własnego widzimisię, odmówi informacji, choć żadne prawo tego nie zabrania i choć staje się poplecznikiem przestępcy. Błędne koło się zamyka.

Nie zawsze jednak tak bywa ze ściganiem pomawiaczy i zniesławiaczy. Kiedy w trakcie kampanii prezydenckiej, Bronisław Komorowski poczuł się zniesławiony wypowiedziami Jarosława Kaczyńskiego, sądy stanęły na głowie, aby sprawę rozpatrzeć w ciągu kilku dni. Jeszcze jeden dowód na nierówne traktowanie ludzi przez aparat. Trzeba być kimś znaczącym, żeby potraktowano cię z należytą powagą.

W tym momencie dotykamy kolejnego ważnego zagadnienia praw człowieka. Prawa do nie tylko sprawiedliwego rozpatrzenia wniesionej sprawy przez wymiar sprawiedliwości, ale i do szybkiego postępowania w sprawach prostych i zdałoby się oczywistych, ciągnących się miesiącami i latami. Często w ten sposób przepada szansa na rozstrzygnięcie sprawy. W sposób nagminny i niepojęty na opinii publicznej nadużywana jest instytucja tymczasowego aresztowania.

Ostatnio na trzy miesiące aresztowano człowieka, który zbezcześcił drzewo Pawiaka. Przy całej ohydzie, jaką wzbudza postępek tego osobnika, nie mogę się oprzeć zdziwieniu i pytaniu: Co przemawiało za zastosowaniem najsurowszego środka zapobiegawczego w sprawie banalnej pod względem procesowym?

Niedawno natomiast media doniosły, że na wolności przebywa zabójca dziesięcioletniej dziewczynki, bo sąd uznał, że zabójstwo było czynem jednorazowym, a zabójca nie jest niebezpieczny dla otoczenia, gdyż nie ma cech seryjnego mordercy. Sędzia, pardon, "wysoki sąd" niezbicie o tym wie! Gratulacje za celność uzasadniania decyzji!
I znowu, dochodzimy do niezwykle interesującego i szerokiego zagadnienia, jakim jest poziom kwalifikacji zawodowych i etycznych polskich sędziów. Sędziów, którzy powinni reprezentować powagę i majestat Rzeczpospolitej. Znam przypadek, gdy sędzia wręcz naigrawał się z kobiety, która zwróciła się o alimenty dla dzieci, w kwocie stu, czy dwustu złotych miesięcznie i żądał od niej udowodnienia, że buty czy kurtki dla synów, które zamierza kupić, kosztują "aż" pięćdziesiąt złotych. Bo takie "astronomiczne" kwoty podała kobieta w zestawieniu dochodów i wydatków. Sędzina w innej sprawie, powiedziała prześladowanej kobiecie, mniej więcej tak: "Mąż jest teraz oskarżonym, ale nie musi być!". Tkwiła w tej wypowiedzi irracjonalna groźba, że ofiara drastycznych szykan pijaka-sadysty może sama zostać oskarżona. Jako człowiek rozumiem, że sędziowie mogą posiadać własne poglądy nawet na sprawy, które rozpatrują i na ludzi, którzy stają przed ich obliczem. Ale tych poglądów w żaden sposób nie mogą publicznie artykułować. Czy nikt ich tego nie uczy? Po co są te aplikacje, praktyki, kolejne szczeble w karierze sędziowskiej? Opisane "występy" naruszają kolejne prawo człowieka i obywatela w Polsce, prawo do sprawiedliwego, obiektywnego osądu.

Powszechnie znanym zjawiskiem jest też stronniczość sędziów, nad czym nie potrafią oni zapanować. Ludzie nagminnie zauważają, że co innego mówią na rozprawach, a co innego sędziowie dyktują do protokołów. Niezwykle często lekceważą, pomijają w ogóle najbardziej istotne fakty, okoliczności i argumenty. Po prostu: wiedzą lepiej! Dopóki rozprawy nie będą w całości rejestrowane, ta kpina z obiektywności sądów będzie trwała.

Rozpisałem się cokolwiek. Może nazbyt chaotycznie i impulsywnie. Ograniczenia, co do objętości pracy, uniemożliwiają mi bardziej dokładne i bardziej merytoryczne uzasadnienie poruszanych kwestii. Na pociechę: nam, obywatelom, pozostaje świadomość, że ze swoimi kłopotami, ze sprawami, które w Polsce są lekceważone, możemy zwrócić się do Europejskiego Rzecznika Praw Człowieka i do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. I coraz więcej obywateli pokrzywdzonych w swoich prawach z możliwości takich - na szczęście - korzysta. Nie wiem tylko, czy Polska powinna być z tego dumna...?

Współautor artykułu:

  • Barbara Podgórska
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto