Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

64. MFF w Cannes. Melancholia za Złotą Palmą

Mariola Wiktor
Mariola Wiktor
Statuetka Zlotej Palmy
Statuetka Zlotej Palmy
Gdyby nie wypowiedź Larsa von Triera o jego sympatiach wobec nazizmu i Hitlera, wchodzący dziś na polskie ekrany film "Melancholia" prawdopodobnie otrzymałby Złotą Palmę.

Czy Lars von Trier wyjechałby z Cannes ze Złotą Palmą za „Melancholię”, gdyby nie publiczne oświadczenie o tym, że jest nazistą i rozumie Hitlera? Istnieje duże prawdopodobieństwo, że tak. Zwłaszcza wobec faktu, iż podczas prasowego pokazu „Drzewa życia” (któremu jury przyznało później statuetkę) film Terrence’a Malicka został wybuczany i wygwizdany. Mimo iż był to jeden z najbardziej wyczekiwanych tytułów z gwiazdorską obsadą ,wywołał skrajne emocje wśród krytyków i publiczności. Dla jednych stał się arcydziełem, dla drugich pięknym kiczem. „Melancholii” tymczasem oszczędzono aż tak ekstremalnie różnych epitetów.

Oświadczenie Triera na konferencji prasowej o solidaryzowaniu się z nazistami i Hitlerem zrobiło jednak swoje. Reżyser został uznany przez organizatorów w Cannes za persona non grata, po czym zakazano mu wstępu do festiwalowego pałacu, zaś kilku dystrybutorów m.in. z Argentyny odmówiło dystrybuowania „Melancholii” w swoich krajach. Media sprawę rozdmuchały do tego stopnia, że przysłoniła inne canneńskie skandale. Jurorzy pod wodzą Roberta de Niro dyplomatycznie przyznali jedynie Złotą Palmę dla Kristen Dunst, która zagrała jedną z głównych bohaterek „Melancholii”.

Przeciwko hipokryzji

Problem z Trierem - który wprawdzie stracił okazję do zdobycia Złotej Palmy, ale zrobił nieprawdopodobny PR swojemu filmowi – polega na tym, że nie tylko organizatorzy, ale i część prasy traktuje jego wypowiedzi zbyt dosłownie. Jakby zapominając, ze znakiem rozpoznawczym niepokornego, nienawidzącego politycznej poprawności Duńczyka jest umiejętność budzenia skrajnych emocji, sarkazm, prowokacja, badanie granic do jakich może się posunąć. Nie inaczej przecież było przy okazji „Antychrysta”. Epitety w rodzaju „obrzydliwy, „chory” film należały do najłagodniejszych.

W „Melancholii” Justine rozwala kosztowne, starannie przygotowane wesele i to samo właściwie robi reżyser ze swoim filmem. Nie wolno mu? Ależ skąd! Ma do tego prawo. Myślę, że w takiej postawie kryje się, podobnie jak w rzeczywistości ekranowej - bunt wobec skostniałych rytuałów, zadęciu i celebrze. W tym przypadku chodzi o budzące, odkąd Cannes istnieje, kontrowersje wobec werdyktów jury. Lars von Trier, laureat Złotej Palmy za „Tańcząc w ciemnościach” i Grand Prix za „Przełamując fale” najwyraźniej kpi sobie w żywe oczy z nieomylności jurorów i krytyków, podważa autorytety, ale czy nie ma racji?

Przykładów tego, że nie względy artystyczne decydowały o przyznawaniu lub nieprzyznawaniu statuetek w Cannes można by mnożyć długo. Być może to nie był skandal, ale zaskoczenie z całą pewnością tak, kiedy w ubiegłym roku Złotą Palmę odebrał tajlandzki reżyser Apichatpong Weerasethakul za „Wujaszka Boonme…”, podczas gdy najpoważniejszymi kontrkandydatami byli Mike Leigh („Kolejny rok”) i Xavier Beauvois („Ludzie Boga”). Najbardziej zaskoczony był reżyser, który dziękował… duchom i duszkom w Tajlandii. Niestety mimo tej interwencji film pokazywany był w kraju reżysera tylko w jednym kinie w Bangkoku. Ale to jeszcze nic! Prawdziwym skandalem okazało się przyznanie statuetki politycznej i propagandowej agitce Michaela Moore’a dla filmu „Farenheit 9/11”. To dzięki Złotej Palmie i medialnemu szumowi ten antyamerykański obraz zarobił w kinach ponad 200 milionów dolarów.

Zbijanie kasy na tragedii

Dla mnie, większym skandalem, niż afera z Trierem - była prezentacja na canneńskich targach dokumentu ”Unlawful Killing” w reż. Keitha Allena. Po raz pierwszy pokazuje on niepublikowane dotąd fotografie umierającej w roztrzaskanym Mercedesie księżnej Diany w 1997 roku. I nie to jest najgorsze że film podważa oficjalne śledztwo a zwłaszcza, że upublicznia wyjątkowo drastyczne zdjęcia, ale świadome oczekiwanie na skandal i sensację ze strony reżysera, który nakręcił swój film za pieniądze Mohameda Al.-Fayada, ojca zmarłego w wypadku Dodiego, kochanka Diany. Allenowi puściły nerwy, kiedy krytycy uznali film za nieobiektywny i nudny.

Cały dokument ma udowodnić tezę, że zona księcia Karola nie zginęła w wypadku samochodowym, ale stała się ofiarą wielkiego spisku, a w konsekwencji zamachu. W filmie pojawiają się wypowiedzi „ekspertów” sugerujących mniej lub bardziej fantastyczne i paranoiczne teorie spiskowe. Wynika z nich m.in. ze za śmiercią pary stoi Elżbieta II i książę Filip, handlarze bronią i francuskie służby specjalne. Ojciec Dodiego nadal wierzy, że
rodzina królewska nigdy nie zgodziłaby się na ślub Diany z muzułmaninem i dlatego postanowiła się go pozbyć. Tym rewelacjom towarzyszy patetyczna muzyka i teledyskowy, agresywny montaż.

Przyjaciele zmarłej Lady Di są oburzeni, że w tak odrażający sposób Allen próbuje zarobić na śmierci księżnej, a organizatorzy canneńskiego festiwalu w ogóle zdecydowali się pokazać film, nawet jeśli tylko w części nieoficjalnej. Wkrótce „Unlawful Killing” (w wolnym tłumaczeniu „Bezprawne zabijanie”) ma trafić do amerykańskich kin, ale nie będzie on dystrybuowany w Wielkiej Brytanii.

Allen nie ma więc co „zazdrościć” Trierowi, bo już na długo przed rozpoczęciem festiwalu na projekcję filmu zabrakło zaproszeń. Na konferencję prasową także. Być może na tak ogromne zainteresowanie tym dokumentem wpłynął także niedawny ślub Kate Middelton i księcia Williama, który już wcześniej zelektryzował światowe media.

Cannes lubi wystawiać i z tego słynie, cierpliwość widza, jego przyzwyczajenia i oceny moralne na ciężkie próby. W tym roku mroczna wersja, jak czytamy w programie - bajki o śpiącej królewnie wyraźnie zszokowała uczestników festiwalowego konkursu. Porównanie debiutu znanej australijskiej pisarki Julii Leigh, reżyserki filmu „Sleeping Beauty” do bajki, to wyjątkowo przewrotny zabieg. W „Sleeping Beauty” szefowa sieci agencji towarzyskich proponuje potrzebującej pieniędzy studentce zażywanie narkotyków, dzięki którym nie będzie świadoma tego, co się dzieje, a wiec zachowa częściowo swoja niewinność. Jednak według dziennikarzy najbardziej w tej historii szokujący jest fakt, że bohaterka wcale nie czuje się ofiarą przestępczego procederu. Co więcej, traktuje swoje usługi jako rodzaj przygody. Reżyserka broni się, że to celowa prowokacja ilustrująca ewolucje mentalności współczesnego młodego pokolenia, dla którego marzenie o księciu z bajki i śpiącej królewnie nie wychodzi poza czysta abstrakcję.

Od intymności do pornografii

Cannes jest pełne hipokryzji jeśli chodzi o pokazywany nieszablonowo seks i badanie granic co można i jak oglądać jeszcze na ekranie Z jednej strony organizatorzy festiwalu nie wahają się zapraszać do konkursu filmy, w których sceny intymności ocierają się o pornografię, jak choćby we wspomnianym „Antychryście” sprzed dwóch lat (sceny kopulacji, masturbacji, odcinania sobie łechtaczki) a jeszcze wcześniej skandalizującego „Brown Bunny” Vincenta Gallo ze słynną scena nieudawanego seksu oralnego, a z drugiej strony eliminują z części oficjalnej festiwalu w tym roku japoński film „Guilty of romance” Siona Sono. Ze względu na ostre sceny erotyczne obraz Japończyka ostatecznie trafił do sekcji pozakonkursowej „Directors’ Fortnight”. Tymczasem „za miedzą”, w tym samym czasie w Cannes odbywają się Porno Palmy, tak zwane Hot D’Or czyli największy na świecie festiwal kina pornograficznego. Ten sam splendor, czerwony dywan, czarne limuzyny i seksowne kreacje.

W tym roku nie pornografia, nawet nie pierwszy pokaz filmu erotycznego w 3D na canneńskich targach ( chiński „Sex and Zen:Extreme Extasy”), ale dzieła europejskich reżyserów w części oficjalnej Cannes wzbudziły największe emocje. Przed projekcją filmu „Blue Code” polskiej reżyserki, mieszkającej i pracującej od lat w Holandii Urszuli Antoniak pojawiły się ostrzeżenia, że obraz ten może zranić uczucia widzów. I rzeczywiście. Ładunek emocji, jaki zwłaszcza w finale pojawia się w filmie, sprawiał, że publiczność wychodziła, nie mogąc go zaakceptować.

Antoniak dotyka w nim ostatniego już chyba tabu, jakim wciąż jest umieranie, szczególnie dla ludzi z Europy Zachodniej i zakorzenionego tam kultu młodości, piękna i sukcesu. To historia samotnej, 40-letniej pielęgniarki w szpitalu na oddziale opieki paliatywnej, która opiekuje się konającymi pacjentami. Jedyna forma bliskości i intymności jest w jej krańcowo samotnym życiu kontakt z umierającymi ludźmi. Ten rodzaj intymności zastępuje nieobecny w jej życiu seks. Kiedy w końcu dochodzi do intymności z młodym mężczyzną, niezwykle brutalnej, okrutnej i upokarzającej, tragedia wisi w powietrzu. Antoniak poszła na całość. To kino ekstremalne, trudne w odbiorze, budzące jednak szacunek odwagą i bezkompromisowa uczciwością.

Kontrowersje bez skandalu

Na koniec o dwóch kontrowersyjnych filmach, które zapowiadały się na skandale, ale ostatecznie ci którzy liczyli na sensacje musieli obejść się ze smakiem. Pierwszy to znów polski akcent. „Habemus Papam” w reż. Nanny Morettiego z udziałem Jerzego Stuhra to historia papieża, który… stchórzył Gnębiony depresja, ucieka z Watykanu, nie czuje się na silach by wziąść odpowiedzialność za ciężar posługi, jaka nałożyło na niego konklawe. W roli nietypowego papieża Michael Piccoli. Ludzki wymiar dramatu papieża, wzruszył jednak nie tylko dziennikarzy ale i sam Watykan, który ostatecznie nie dopatrzył się w filmie antyklerykalnych akcentów. Nie jestem jednak pewna, jak
ten film zostanie przyjęty w Polsce. Dla mnie także nie ma w nim drwiny z Kościoła ale brakuje mi jasnego stanowiska reżysera. Nie wiem czy Moretti chciał zrobić lekka i przyjemna komedie czy dramat z głębokim przesłaniem.

No i drugi film zapowiadający sensację to „This Must be a Place” w reż. kontrowersyjnego reżysera włoskiego Paolo Sorrentino („Boski”) To, czego dokonał absolutnie rewelacyjny Sean Penn (niezasłużenie pominięty do aktorskiej Złotej Palmy) to był bardzo ryzykowny zabieg. I udany. Penn wciela się tutaj w podstarzałego rockmana, który wydaje się postacią co najmniej groteskowa. Maluje sobie paznokcie u nóg i usta, tapiruje włosy. Wydaje się znudzony światem ale z byle powodu potrafi zamienić naturę flegmatyka w choleryka. Po śmierci ojca, z którym latami nie rozmawiał, udaje się w podroż po Ameryce, śladami jego prześladowcy z obozu koncentracyjnego. Nazista i gwiazda glam rocka – trudno o bardziej odległych od siebie ludzi a wszystko to zanurzone w bezkresnych przestrzeniach Ameryki, jaka znamy z filmów drogi Wima Wendersa. A jednak to wszystko znakomicie się zgrało. Penn ani razu nie popadł w irytującą manierę. Film i jego bohaterowie przekonują i wzruszają. To kawałek dobrego kina a festiwal w Cannes od lat nie miał tak ciekawego i różnorodnego programu. A ze szokował, nie oszczędzał skandali to nie szkodzi. Bo one sa sola tego festiwalu. Integrują nawet jeśli dzielą.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto