Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

A-ha w Łodzi - wrażenia po koncercie

Redakcja
Zespół A-HA na scenie.
Zespół A-HA na scenie. Adam Sęczkowski
W ramach trasy koncertowej norweski zespół A-ha zawitał we wtorek do Atlas Areny. To pierwszy koncert zachodniej gwiazdy w nowej hali. Przed A-ha zagrał polski zespół Afromental. Oto moje wrażenia po koncercie.

Wybierając się na wczorajszy koncert zastanawiałem się, jak na scenie będą wyglądać i zachowywać się członkowie kapeli, której piosenki zajmowały pierwsze miejsca list przebojów w latach 80? Czym zaskoczą nas artyści? Ilu fanów zjawi się, aby zobaczyć na żywo zespół-legendę?

Na parkingu zauważyłem numery rejestracyjne samochodów z różnych zakątków Polski, m.in. z Warszawy, Wrocławia, Gdańska, Płocka, Krakowa, Poznania, a nawet Olsztyna. Myślałem więc, że hala wypełni się po brzegi. Niestety organizatorom nie udało się sprzedać wszystkich biletów, a koników rozprowadzających wejściówki można było spotkać w okolicach hali. Czy zawiodła promocja? A może zadecydowały ceny biletów, które kosztowały od 145 zł do 475 zł? Ciężko mi dywagować w tej materii. Jedno jest pewne: A-ha nie przyciągnęło do Atlas Areny kompletu publiczności, a zarządcy Hali i włodarze miasta powinni zastanowić się, jak można poprawić sytuację do czasu koncertów kolejnych gwiazd: Depeche Mode w lutym 2010 oraz Rammstein i Tokio Hotel w marcu 2010.

Afromental jako support

Punktualnie o godzinie 20 zgasły światła, a na scenę weszli członkowie kapeli Afromental, która to wystąpiła przed gwiazdą wieczoru jako support. Olsztyński zespół wykonuje muzykę z pogranicza reggae, R&B, hip-hopu i soul. Wojciech "Łozo" Łozowski - wokalista i prezenter MTV Polska zapytał: "Hej Łódź! Rozgrzewacie się?" Publiczność odpowiedziała: "Aha" (a może było to a-ha?).

Widownia usłyszała m.in. interpretację utworu "Bananowy Song" grupy Vox w stylu reggae oraz największe przeboje męskiego septetu: "I've Got What You Need", "Thing We've Got", "Happy Day", "Pray 4 Love" czy "Radio Song". Najbardziej aktywni fani oczywiście bawili się pod samą sceną. Muzycy starali się zjednać sobie zgromadzonych w hali, ale moim zdaniem słowa skierowane do bardzo zróżnicowanej wiekowo publiczności "ruszcie dupskiem" takiemu zespołowi nie przystoją. Ja poczułem się zniesmaczony, a myślę, że osoby reprezentujące starsze pokolenia tym bardziej. O godzinie 20.40 wokaliści Afromental pożegnali się słowami: "Zwijamy się! Zróbcie hałas dla A-ha"

A-HA na scenie

Zapalono światła w hali Atlas Areny. Prawie całe trybuny były zajęte. Płyta zaś wypełniona została jedynie w połowie. Dziennikarze i fotoreporterzy przed koncertem otrzymali od organizatorów wytyczne, dotyczące swojej pracy podczas występu. Zdjęcia bez użycia flesza można było robić tylko w trakcie trzech pierwszych utworów.

Godzina 21.10. Zespół A-HA pojawił się na scenie. Publiczność zgromadzona w Łodzi nagrodziła norweskie trio gromkimi brawami. Pierwsza piosenka to "The Sun Always Shines On TV".

"Hej Łódź! Dobry wieczór Polska!" - krzyknął żywiołowy klawiszowiec A-HA Magne Furuholmen, zdobywając serca łódzkiej publiczności. Wokalista A-HA 50-letni Morten Harket ubrany w ciemny garnitur wzbudził zachwyt żeńskiej części widowni.

Po porcji nowszych piosenek zespół zagrał piękną tytułową balladę ze swojej debiutanckiej płyty "Hunting High and Low". Morten Harket skierował podziękowania do publiczności: "Thank you Łódź!" . A potem zabrzmiał kolejny przebój - tym razem "Velvet".

Punktualnie o godzinie 22 zespół zniknął, a przed sceną pojawiły się trzy gigantyczne dmuchane postacie. Wszystko po to, by zamontować nowe instrumenty. Paul i Morten chwycili za gitary akustyczne. To było swoiste A-HA unplugged. W następnych minutach usłyszeliśmy "Forever not yours", "Summer moved on", tytułowy kawałek z najnowszej płyty "Foot of the mountain".

Godzina 22.30 - koniec koncertu. Muzycy zeszli ze sceny, ale łódzka publiczność tak łatwo nie pozwoli im opuścić hali, domagając się kolejnych utworów. Magne Furuholmen na ogromnej diodowej siatce LED, która znajdowała się za sceną odręcznie napisał: We (serce) love Lodz. Publiczność szalała. Chwilę później na ekranie pojawiła się czarno-biała Mona Lisa.

Artyści wykonali pierwszy bis, drugi bis, trzeci bis. Widownia skandowała "Take on me! Take on me!" Na zakończenie jedynego w Polsce koncertu zespół A-Ha wykonał swój największy przebój pt. "Take on me". Już nikt nie stał w miejscu, tańczyli ludzie zgromadzeni zarówno na płycie jak i w sektorach. Niestety wykonanie tego hitu zakończyło muzyczną wędrówkę przez największe przeboje grupy A-HA.

Kilka słów podsumowania

Norweskie trio, które od założenia pozostaje w niezmienionym składzie znów zachwyciło publiczność poziomem artystycznym i oprawą koncertu. Morten Harket śpiewał swym krystalicznym, magnetycznym głosem, ruszając się do tego żwawo po scenie. Po pozostałych członkach grupy: keybordziście Magne Furuholmenie i gitarzyście Paulu Waaktaar-Savoy też nie widać upływu lat.

Genialna muzyka łączy pokolenia nie tylko 20, 30 czy 60-latków, ale nawet takich, którzy uczą się w szkołach podstawowych. To pokazuje, jak wspaniałym zjawiskiem w muzyce światowej jest norweskie trio.

Dziękujemy za fenomenalny koncert. Dziękujemy za muzyczny powrót do lat 80. Dziękujemy za niespodzianki podczas występu. Myślę, że wielu uczestników koncertu z chęcią przeżyłoby to jeszcze raz, ja również.

Grupa zapowiedziała, że obecna trasa koncertowa kończy ich wspólną karierę. Trio zagra jeszcze w Sankt Petersburgu, Moskwie i Tokio i powróci na scenę w grudniu 2010 roku, by trzema koncertami w Oslo pożegnać się z fanami.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto