Andrzej Żelazny, z pokolenia Kolumbów, był warszawiakiem z urodzenia. Marzył o budowaniu okrętów.
Wojna zniweczyła jego plany. Bo najpierw trzeba wygnać Niemców z Polski. Był w NSZ, potem w AK. Walczył w Powstaniu Warszawskim. Miał żelazny charakter, tak jak nazwisko. Żadne prześladowania go nie zmogły ani niemieckie ani po wojnie sowiecko-ubeckie.
Brawurowa walka
Najważniejszym wydarzeniem w życiu Andrzeja, wtedy 25-letniego, była walka w Powstaniu Warszawskim. Za odwagę uhonorowany Virtuti Militari oraz Krzyżem Walecznych.
Został ranny 5 września 1944 roku. W tym samym dniu dowódca por. „Domański” napisał wniosek o odznaczenie go Krzyżem Walecznych i otrzymuje awans na plutonowego. Dowódca argumentuje to „Brawurową walką z rkm w Banku Polskim (nazwa kompanii )”
oraz opinią „wyszkolenie dobre, akcja (dwa słowa nieczytelne), karność duża, prezencja bardzo dobra, dobry dowódca plutonu”.
Po klęsce powstania na początku października dzięki siostrze Kazi i swojej zaradności udaje mu się wydostać ze stolicy w rodzinne strony swojego stryja i swojej matki. Tak siostra zapamiętała go z tych chwil: Twarz cała w bandażach, obie ręce na temblakach. Wysoki. Niecierpliwy, narzeka. Tak bardzo go boli.
Strzał w dziesiątkę
Gdy tylko wyzdrowiał chciał nadal walczyć, bo jednego okupanta zastąpił drugi. Akowcy byli prześladowani. Nazywani „zaplutymi karłami reakcji”. Posądzani byli, szczególnie żołnierze NSZ, o współpracę z Niemcami.
Andrzej przez trzy miesiące szuka kontaktu z Akowcami, którzy nie posłuchali rozkazu o rozwiązaniu AK.
Pojechał do rodziny do Blizocina w lubelskie. Pomysł był strzałem w dziesiątkę. Już na początku Żelazny wywołał sensację wśród mieszkańców, gdy się dowiedzieli, że walczył w powstaniu. Wieści dotarły do Akowców. Byli ciekawi, cóż to za jeden. Przyszli posłuchać jego opowieści, ale zgodnie z zasadami konspiracji, nie zdradzili się, że są w podziemiu.
Niebawem, po sprawdzeniu faktów, ujawnili się 19 marca 1945 roku na … imieninach dwudziestodwuletniej Józi Rzezak, kuzynki Andrzeja.
Uciekli z obozu NKWD
Oddział Andrzeja pod dowództwem Tadeusza Osińskiego, ps. „Tek” i okoliczni mieszkańcy nie bacząc na grożące niebezpieczeństwo pomagli czterdziestu ośmiu żołnierzom AK. W Wielki Wtorek 27 marca 1945 roku uciekli oni z obozu NKWD w Skrobowie, koło Lubartowa. Rozbroili enkawudzistów i z sowiecką bronią zbiegli.
Oto relacja jednego z nich mjra Tadeusza Czajkowskiego, z 2001 roku.
Święta Wielkiej Nocy spędziliśmy już na wolności. Ale przez niemal tydzień uciekaliśmy przed pogonią, brnąc po szyję w lodowatej wodzie. W Wielką Sobotę dotarliśmy do wsi Blizocin, oblanej wezbranymi wodami rzeki Wieprz. Tam spędziliśmy święta. Wiele świąt wielkanocnych upłynęło od tamtego czasu, były wśród nich i piękne i udane, ale tamte pozostaną do końca naszych dni najpiękniejsze.
Tak ocenia swoich dobrodziejów.
Do dziś budzi mój najwyższy szacunek postawa ludzi, których los zetknął z nami podczas ucieczki. Wiedzieli kim jesteśmy, wiedzieli, że posiadamy broń, zdawali sobie sprawę, że jeśli ogarnie nas obława, to tej broni użyjemy, co zagrażało wielkim niebezpieczeństwem i konsekwencjami.
Akcja z „Orlikiem”
Żołnierze zbiegli z obozu, zorganizowali oddział powiększając zgrupowanie „Orlika”. Drugiego dnia świąt w Wielkanocny Poniedziałek o zmroku udali się na partyzancki szlak, pod dowództwem por. „Wiernego”.
Pierwszą wspólną akcją była likwidacja znienawidzonego komendanta MO w Łysobykach, dziś Jeziorzanach.
Andrzej z Blizocina przeprowadził się do rodziców, do Sobieszyna. W związku z tym został żołnierzem tamtejszej placówki. Dowódcą był Jan Sulej „Smok”. Andrzej nie brał udziału w akcjach, zajmował się pozyskiwaniem nowych żołnierzy, na wypadek poważniejszych walk. Jednak nie doszły one do skutku.
Na tym zakończę tę historię. Dalsza jej część w mojej książce, która mam nadzieję,
ukaże się w tym roku. Zdradzę tylko, że Andrzej Żelazny przeżył ubeckie więzienie. Mieszkał po wojnie przez wiele lat w Elblągu. Zmarł w 1981 roku.
Podziękowanie
Krystian Pielacha, historyk IPN, oddział w Warszawie oraz prezes Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej w Rykach im. mjr M. Bernaciaka „Orlika” wykonał zdjęcia i udzielił mi pomocy. Serdecznie dziękuję.
Grażyna Wosińska
Giganci zatruwają świat
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?