Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Arina: od dżinsowej rewolucji w Mińsku do dziennikarstwa w Warszawie

a.zadlo@o2.pl
[email protected]
Arina opowiada: Nie wiedziałyśmy, gdzie jedziemy. Jeden z policjantów powiedział, że wiozą nas do lasu, gdzie zostaniemy zgwałcone i zamordowane. Miałam 19 lat. Marzyłam o wolnej, demokratycznej Białorusi.

Marzec 2006. Wybory na prezydenta Białorusi. Po raz pierwszy w swoim życiu mogłam głosować. Zwykle takim świeżo upieczonym wyborcom daje się kwiatka lub czekoladę. Mnie wręczono bilet do kina, które znajdowało się przy placu Oktiabr’skim w Mińsku. Poszłam z 18-letnią siostrą Anią. Zobaczyłyśmy skupisko ludzi. Wiedziałam, że spotkam tam kogoś znajomego. Na placu zgromadziła się opozycja niezadowolona ze sfałszowanych wyników wyborów, które po raz trzeci wygrał Aleksandr Łukaszenka. 19 marca w niedzielę chcieliśmy powiedzieć, że się na to nie zgadzamy.

Moja siostra wróciła do domu ok. 23. Spotkałam Andrieja, kolegę ze szkoły, dość szybko zostawił mnie samą. Postanowiłam czuwać do rana, choć bardzo zmarzłam. Bardzo mnie fascynowało to, że byłam blisko Milinkiewicza i jego żony. Słyszałam, o czym rozmawiali. Zapoznałam się z ich ochroniarzem. Nie chciałam być sama na placu. Rozmawialiśmy do 6 nad ranem.

O 8 rano miałam zajęcia, po południu odsypiałam i ok. 18-19 wracałam na Oktiabr’skij, gdzie zostawałam do rana. Lubię spać, więc czułam się bardzo zmęczona. Po kilku dniach wyglądałam tak, że w lusterku nie poznałabym sama siebie. Moja skóra była spierzchnięta od zimna. Miałam na sobie kilka warstw ubrań: dwie pary spodni, kilka podkoszulek i swetrów. Przed zajęciami zawsze starałam się doprowadzić do porządku. Jadłam jeden posiłek dziennie. Brałam
ze sobą kanapki, ale i tak nie mogłam tam nic jeść i pić. Na placu pojawiły się namioty i dużo ludzi z gorącą herbatą w termosach. Didżejka puszczała muzykę białoruską, mówiła przez mikrofon, było wesoło.

Milinkiewicz przychodził na 2-3 godziny, uczestnicy protestu też się zmieniali. Telefonicznie umawiałam się z Andriejem. Bałam się iść sama. Po drodze na plac było wielu policjantów, którzy łapali osoby ze znaczkami opozycyjnymi, np. biało-czerwono-białym czyli kolorami flagi Białorusi używanej do kontrowersyjnego referendum w 1995 roku. W 2005 roku na jednej z publicznych demonstracji przeciwko Łukaszence Mikita Sasim podniósł do góry swoją dżinsową koszulę.
- Teraz to będzie nasza flaga!-krzyczał.

Rozerwany krąg opozycji

Bardzo dobrze pamiętam aresztowanie. Tego nie da się zapomnieć. Wydawało mi się, że jestem w jakimś filmie. Niektórym w życiu nie udaje się przeżyć czegoś tak ciekawego, a my tego doświadczyliśmy w ciągu jednej nocy.

Dziewczyny i starsze osoby z flagami w rękach stały w środku koła z flagami. Mężczyźni je ochraniali, trzymając się za ramiona. Przyłączyłam się do Andrieja, na zewnątrz koła. O 3 w nocy z 22/23 marca przyjechał duży ciemnozielony samochód. Nigdy nie widziałam podobnego na Białorusi. W Polsce też nie ma takich. Później dowiedziałam się, że służy do przewozu ludzi w wojsku.

- Dziennikarze, prosimy wyjść z koła - powiedzieli przez megafon policjanci i wyprowadzili osoby z legitymacjami prasowymi za metro.

Przyjechało kolejne 6 samochodów, z których wysiadali mężczyźni, ubrani od stóp do głów na czarno, z kominiarkami na twarzach, uzbrojeni w duże pałki. Bałam się ich. Był to oddział 3214, najsilniejszy w Białorusi. Krążą plotki, że jest to osobiste wojsko Łukaszenki. Ich zadaniem jest ślepe wykonywanie poleceń, nie mają własnego rozumu, to są maszyny do bicia.

Andriej powiedział mi, żebym się nie wygłupiała i weszła do środka koła. Chciałam trzymać kogoś za rękę, więc zapoznałam się z dziewczyną w podobnym wieku, z mojej uczelni. Zaczęła się modlić, żeby wszystko było dobrze. Tymczasem policjanci rozrywali łańcuch męskich rąk, tłukli chłopaków pałkami.

- Przestańcie, proszę! - jakaś starsza kobieta złapała mikrofon i krzyczała do oprawców, prawie płakała. – Wyobraźcie sobie, że są tu wasze dzieci albo przyjaciele waszych dzieci! Proszę, nie łapcie tych biednych dziewczyn i chłopaków. Zobaczcie, jak oni tutaj stoją i marzną. Proszę was!

To musiało być poniżające dla niej, ale dzięki niej dziewczyny mogły wejść samodzielnie do samochodów. Facetów wcześniej wpychali siłą.

- Ku...a, nie gap się na mnie. Morda w dół!–-krzyczeli do nas policjanci, a ja z dumnie podnoszoną głową, patrzyłam im w oczy. Wierzyli w to, co mówiła o nas państwowa telewizja - byliśmy lesbijkami, gejami, narkomanami i alkoholikami ze swoją siedzibą na placu Październikowym. Nie widzieli w nas ludzi. Poparzyli moją nowo poznaną koleżankę. Kiedy przyjechali, ona piła kawę. Jeden z policjantów celowo ją trącił, a wrzątek wylał jej się na twarz. Podobno jedna osoba uciekła, ale nie wierzę w to. 600 trafiło do więzienia.

Z humoru policyjno-więziennego

Znalazłam się w najgorszym samochodzie. Wiem to, bo potem wymieniałam się relacjami z innymi aresztowanymi. Nie wiedzieliśmy, gdzie jedziemy. W wielkim aucie było tylko malutkie okienko, przez które wpadała jeszcze większa ciemność niż ta panująca w środku. Jeden z policjantów powiedział, że wiozą nas do lasu, gdzie nas zgwałcą i zamordują. Dotykali nas po rękach. Chłopakami się nie interesowali. Część dziewczyn zaczęła łkać.

Zawieźli nas do więzienia. Przez 3 godziny funkcjonariusze sprawdzali nas. Miałam w torbie książkę z głupimi wypowiedziami Łukaszenki. Ostatnio oglądaliśmy na zajęciach z PR jakiegoś polskiego polityka, który po pijanemu się wypowiadał dla mediów. Podobnie gada Łukaszenka, tylko, że on nie pije. Policjantka zapytała mnie, co to jest. Odpowiedziałam: „Książka”. Nie zabrała mi jej.

Z żartów podczas przesłuchań:
- Gdzie studiujesz? O, przepraszam! Gdzie studiowałaś?
Nie mogliśmy rozmawiać między sobą. Autobusami nad ranem zabrali nas do innego więzienia, w którym spędziłam trzy dni do czasu sprawy sądowej. Potem dostałam 7 dni kary ograniczenia wolności. Tylko matkom małych dzieci odpuszczano areszt, pozostali mieli losowo przydzielaną 3-, 7- lub 10-dniową odsiadkę.
W przeludnionych celach mieszkaliśmy po 7-8 osób, zamiast 5. Dowiedziałam się, że można się pasjonować biografiami gwałcicieli (historia mojej współlokatorki po nieprzyjemnym incydencie z mężczyzną). Z wieloma osobami z więzienia do tej pory utrzymuję kontakt. Ostatnio znalazłam na odpowiedniku „naszej-klasy” tę modlącą się dziewczynę z mojej uczelni, poznaną w kole na placu Oktiabr’skim. Udało jej się skończyć studia na Białorusi dzięki koneksjom.

Siwych włosów ból

Na moim uniwersytecie, jednym z największych na Białorusi, tylko 7 osób wzięło udział w proteście. Gratulacje:koledzy i koleżanki (otwarte uściski dłoni), pracownicy uczelni (nie mogli głośno wyrazić głosów poparcia, choć czułam, że niektórzy chcieli; jedna nauczycielka prosiła innych wykładowców, żeby nie robili mi problemów z powodu nieobecności na studiach).

Mój tata o aresztowaniu uczestników demonstracji przeciwko Łukaszence dowiedział się z radia "Głos Ameryki". Przed pracą pojechał autobusem na plac, tymczasowo skasowano tam przystanek, żeby uniknąć gapiów. Nie zastał tam już nikogo oprócz ekip sprzątających namioty, śmieci, ubrania. Przeraził się, ale miał nadzieję, że poszłam tej nocy spać do koleżanki. Nie chciał w to wierzyć, że zostałam aresztowana. Uwierzył, kiedy zadzwonili do niego z uczelni, na której on pracował, a ja studiowałam.

Przyjechał do mnie na rozprawę razem z Anią, kilkorgiem przyjaciół i moją ulubioną nauczycielką angielskiego. Na korytarzu mieliśmy kilka sekund na to, żeby porozmawiać. Ojciec od kilku dni nie spał, miał podkrążone, bardzo smutne oczy. Nic nie powiedział do mnie, tylko… podał mi rękę... Przepraszam, że płaczę... Do… do tej pory… mnie to wzrusza. Nie zapomnę tego… Do końca życia. Wtedy jeszcze nie miałam poczucia winy.

Wypuścili nas z więzienia o 3. w nocy. Spodziewałam się, że ojciec z siostrą będą na mnie czekać. Czekał na mnie chłopak, z którym zaczęłam się spotykać kilka tygodni wcześniej. Gdyby wiedział, że chodzę na plac, poszedłby tam ze mną. Również interesował się polityką. Zawiózł mnie do domu i przed drzwiami powiedział: - To zaszczyt, że znam kogoś takiego jak ty.
Powrót do domu: jak się czujesz? czy jesteś zdrowa? Jak tam było? Przeraziła mnie jedna rzecz: tata zupełnie osiwiał w ciągu kilku dni. Poszłam do kuchni i na szafce zobaczyłam pigułki uspokajające i leki nasercowe. Wtedy poczułam się winna.

Ojciec często chodził na mityngi z opozycyjną biało-czerwono-białą flagą. Czasem zabierał mnie i Anię. Nie powinnam o tym mówić, tata może wylecieć z pracy. Jest informatykiem na uniwersytecie. Mama zmarła w 2000 roku, pracowała jako dziennikarka w państwowym piśmie, w dziale wiadomości. Nie mogła pisać tego, co chciała, dlatego bardziej wolała tematy społeczne niż polityczne. Czasami udawało jej się wydrukować coś po białorusku, co samo w sobie było już opozycyjne. U nas wypada i należy mówić i pisać po rosyjsku.

Anię to przerastało. Za każdym razem wybuchała płaczem podczas rozmowy o więzieniu. Byłam bardzo dobrą uczennicą, miałam same czwórki i piątki, szczególnie z przedmiotów humanistycznych. Brałam udział w olimpiadach przedmiotowych. Dostałam się na studia, gdzie było 26 osób chętnych na jedno miejsce. Sama nigdy nie przypuszczałam, że będą miała w swoim życiorysie kryminał.

Sprzedawczyni? Nie!

Rektor uczelni, były wiceminister ekonomii, gorący zwolennik Łukaszenki, chciał całą naszą siódemkę wyrzucić. Nie był jednak pewien, bo wszyscy dobrze się uczyliśmy, nie miałam innych nieobecności niż marcowe.

- Arina, chyba sama musisz napisać podanie o rezygnację ze studiów, bo i tak cię wyrzucą - słyszałam od pracowników dziekanatu jednego dnia. - Nie martw się, będzie dobrze - pocieszali mnie kiedy indziej. Byłam na II roku filologii angielsko-hiszpańskiej. Chciałam zostać.

Zostałam wezwana do gabinetu pani dziekan. Czekał tam na mnie 40-letni elegancki mężczyzna w garniturze. Zamknął drzwi od środka na dwa zamki, taki psychologiczny chwyt, żeby mnie przestraszyć. Nie ukrywał, że jest ze Służby Bezpieczeństwa. Na początku pytał delikatnie, po co to zrobiłam. On też chciałby coś zmienić, ale nie robi takich głupich rzeczy jak manifestacje.
- To jedyna rzecz, jaką mogłam zrobić–-mówiłam mu ostro. Stawał się coraz bardziej rozwścieczony moim tupetem. Na koniec rzucił: - Jak nie zrezygnujesz ze studiów, to wyrzucimy twojego ojca z pracy. Chyba nie chciałabyś, żeby musiał iść na wcześniejszą emeryturę.

- Gdybyś miała problemy, to ci pomogę. Moja mama organizuje program dla represjonowanych studentów - powiedział do mnie Igor, pasierb opozycjonisty białoruskiego Aleksandra Milinkiewicza. Spotkałam go dzięki Wice, jego dziewczynie, a mojej współlokatorce z więzienia.

Igor mówił o Programie imienia Konstantego Kalinowskiego (powstańca styczniowego, straconego w Wilnie, zasłużonego także dla obrony narodowości i kultury białoruskiej). Zapoczątkował go „List Intencyjny” podpisany 30 marca 2006 r. przez Aleksandra Milinkiewicza, Kazimierza Marcinkiewicza, premiera RP oraz rektorów polskich uczelni z KRASP i KRUP. Program Stypendialny miał objąć ok. 300 studentów pochodzących z Białorusi, którzy z powodów politycznych zostali relegowani z wyższych uczelni na Białorusi.

Przez kilka dnia zastanawiałam się, czy słowa SB mogą się ziścić. Siedziałam na kanapie i tata tłumaczył mi, że byłoby dobrze, gdybym została sprzedawczynią, jeśli nie wyjdzie mi ze studiami w Mińsku. Nigdy wcześniej nie mówił mi, co mam robić. W tym momencie postanowiłam skorzystać z propozycji wyjazdu do Polski w ramach Programu Kalinowskiego. Tego samego dnia poszłam robić zdjęcia do dokumentów. Napisałam podanie o skreślenie z listy studentów. Przyjaciołom odważyłam się powiedzieć o swoich planach po trzech kieliszkach. Mój chłopak powiedział, że będzie na mnie czekał. Po miesiącu wysłałam mu sms-a, że ja nie dam rady być z nim odległość.

Hej, sokoły

Do Polski jechaliśmy „na wesoło”, w pociągu było dużo alkoholu, śmiechu i różnych opowieści. Na Dworzec Centralny wyjechał po nas kolega, który do Warszawy przyjechał już wcześniej. Nikt z nas nie mówił po polsku, nie trafilibyśmy do „Babilonu” przy Kopińskiej.

Zwiedzanie Polski–dwa miesiące. Kurs językowy - miesiąc (grupa zaawansowana).
Uczyliśmy się bezsensownych rzeczy, np. odmiany ja idę, ty idziesz, on idzie, zamiast praktycznych zwrotów. Na Białorusi nie mówi się w sklepie „dzień dobry, poproszę serek”, tylko „serek”. Wybieraliśmy więc imprezowanie, a nie wykłady. Na kursie podobała nam się jedynie nauka piosenki „Hej, sokoły!”. Nie znałam jej wcześniej.

Pod koniec września musieliśmy się wyprowadzić, bo z wakacji wracali studenci Politechniki. Wynajęliśmy mieszkanie: ja, moja koleżanka i 5 chłopaków. Poszłam na anglistykę, bo zgadzało mi się to z poprzednim kierunkiem studiów. Dopiero później dowiedziałam się o lingwistyce stosowanej, która zdecydowanie bardziej by mi odpowiadała, bo chciałam się uczyć na tłumacza. W pierwszym semestrze przerabialiśmy „Makbeta” w oryginale. Płakałam, nie chciałam chodzić na zajęcia. Tym bardziej, że zaczynały się o 8 rano. Gdybym miała całe życie wstawać o 6, byłabym bardzo nieszczęśliwa.

Napisałam do Asi, mojej jedynej koleżanki z anglistyki, że rezygnuję ze studiów i wracam na Białoruś, nie wiem, co dalej będzie, ale dłużej tak nie wytrzymam. Przyzwyczaiłam się na Białorusi do dobrych ocen, a tutaj nawet nie podchodziłam do egzaminów. Asia zaproponowała mi pomoc. Dowiedziała się, że jeżdżę ze znajomymi do Mińska autostopem. Myślała, że z braku kasy, była z bogatego domu. My traktowaliśmy to jak przygodę. Podpowiedziała mi przeniesienie się na inny kierunek. Na Białorusi nie ma takiej możliwości. Do tej pory jestem jej bardzo wdzięczna.

Przyjaźniłam się wtedy z Alesem, studentem dziennikarstwa. Mówił, że to nie są ciężkie studia. Zawsze o tym myślałam, ale na Białorusi bardzo ciężko się na nie dostać. Poszłam do dr Marii Łoszewskiej-Ołowskiej z Instytutu Dziennikarstwa. Niesamowicie nam, Białorusinom, pomagała. Znała język rosyjski, dlatego bez problemu porozumiewaliśmy się z nią. Powiedziała, żebym załatwiła sobie rekomendację z anglistyki. Tymczasem ona napisała podanie do Biura Europy Wschodniej, że chcę zmienić kierunek. Następnie musiałam uzyskać zgodę kilku osób, ale ostatecznie się udało.

Białoruski PR

Od początku studiów mam stypendium. Na III roku pracowałam w klubie studenckim „Remont”, potem w pubie „Ferment”. W te wakacje zatrudniłam się w małej firmie Alex & Gross Polska przy placu Bankowym. Czasem piszę do białoruskich portali internetowych. Szukam praktyk w public relations, mojej specjalizacji na studiach dziennikarskich, ale bez poprawnego języka polskiego ciężko jest coś znaleźć. Jeśli zostanę w Polsce, pewnie zwiążę swoją przyszłość z biurami współpracującymi z Rosją.

- Gdyby pani wróciła na Białoruś, mogłaby pani stać się pionierką PR – mówi mój promotor dr Głodowski. W całym kraju jest 5-6 agencji zajmujących się wizerunkiem, podczas gdy w samej Warszawie istnieje ich kilkaset. Na razie zbyt słabo piszę po polsku, żeby przygotowywać informacje prasowe. Na zajęcia do Stolarczyka przygotowałam artykuł. Współlokatorka wykryła tylko 7 błędów, najczęściej z „ł”. Ciągle piszę „rekłama” zamiast „reklama”.

Mój ojciec chce się zapisać na kurs języka polskiego, żeby dostać Kartę Polaka. Jako jego córka dostanę tę kartę automatycznie. Żebym mogła tutaj zostać bez wizy, muszę mieć pracę lub szkołę. Bez tego nie będę miała takiego prawa. Jeszcze nie wiem, czy po studiach tu zostanę, ale chcę się zabezpieczyć.

Marzec 2010. Cztery lata od demonstracji na placu Oktiabrskim, od więzienia, od początku Programu Kalinowskiego. Okładka „Metra”: duży artykuł o represjonowanym Związku Polaków na Białorusi, o Andżelice Borys, zabranym mieniu, więźniach politycznych. U nas jest takie powiedzenie, że ludzie mają taką władzę, na jaką zasługują. Było mi wstyd iść z tą gazetą do budynku Instytutu Dziennikarstwa. Polacy są dla nas tacy mili, dobrzy, a w moim kraju nie są szanowani.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto