Armaty Breivika, czyli paranoja organów ścigania

Armatą Breivika środowisko strzeleckie żartobliwie określa replikę historycznej armaty, którą pewien pechowy mieszkaniec Ostródy wykorzystywał podczas organizacji rekonstrukcji historycznych. Niestety pech tego człowiek sprawił, że zakupił on materiały pirotechniczne w tym samym sklepie internetowym w którym zakupił coś Anders Breivik. W rezultacie wszystkich klientów sklepu odwiedzili głodni sukcesu funkcjonariusze ABW, którzy właśnie u mieszkańca Ostródy znaleźli replikę armaty, uznając ją za niebezpieczną i zakazaną broń palną. O sprawie pisaliśmy w materiale Breivik doprowadził ABW do kolekcjonera... armat. Trwa proces.

30 listopada sprawa zakończyła się po kilkumiesięcznym procesie uniewinnieniem oskarżonego, jednakże niezwłocznie po uzyskaniu uzasadnienia wyroku prokuratura zapowiedziała apelację do Sądu Okręgowego w Elblągu. Jak zapowiedział prokurator Łukasik, jedną z ważniejszych kwestii podniesionych w apelacji będzie fakt iż sąd nie określił jasno czym jest replika. Również w trakcie procesu prokuratura stała na stanowisku że repliką może być tylko wierne odtworzenie broni istniejącej w przeszłości, co w przypadku armat średniowiecznych i jest mało realne. Obrona z kolei wskazywała na podobieństwo armaty np do szlacheckich "sygnałówek" służących do strzelania na wiwat. W ten własnie sposób była wykorzystywana i ta armata. Zdaniem obrońcy (które ostatecznie podzielił sąd) ustawodawca nie określił nigdzie iż replika ma być idealnym odwzorowaniem.

Pozostaje pytanie czemu prokuratura decyduje się na kontynuowanie sprawy wobec człowieka, który nie stanowi zagrożenia dla bezpieczeństwa publicznego, a wspomnianą armatę posiada od ponad 10 lat. Środowiska strzeleckie wskazują tu na ogólną niechęć organów ścigania do posiadania przez uczciwych obywateli dowolnej broni. Złośliwi twierdzą, że to ciągle magia nazwiska Breivik.