Ano dlatego, by uniknąć złośliwych uwag pod swoim adresem od tych przedstawicieli naszego społeczeństwa, którzy kotów nie lubią i uważają, że opiekowanie się bezdomnymi zwierzakami to jakaś fanaberia, a ci, którzy koty dokarmiają - mają z pewnością coś z "łokciem" i nierówno pod "sufitem".
Zajmując się tematem kotów, a w szczególności kotów bezdomnych, już nie raz spotkałam się z opinią, że powinnam skupić swoją uwagę na np. dzieciach z ubogich rodzin, zamiast marnotrawić czas, pieniądze i energię na "jakieś tam" koty. Skoro jednak "wstydliwym" i niepopularnym w społeczeństwie tematem bezdomnych kotów się zajmuję, dziś o karmicielkach (i karmicielach), których, wbrew pozorom, wcale nie jest mało.
Jest to już prawdziwa armia ludzi pomagających bezdomniakom przetrwać trudny czas zimy. Armia Zbawienia Kotów - jak tę społeczność kiedyś nazwałam.
"Armii" tej na ogół nie widać. Karmiciele bezdomnych kotów swoją misję wypełniają po zmroku, lub wczesnym rankiem. Dlaczego? Ano dlatego, by uniknąć złośliwych uwag pod swoim adresem od tych przedstawicieli naszego społeczeństwa, którzy kotów nie lubią i uważają, iż opiekowanie się bezdomniakami to jakaś fanaberia. Ci zaś, którzy koty dokarmiają, mają z pewnością coś z "łokciem" i nierówno pod "sufitem". Czyżby?
Lekarka z dziecięcego szpitala, czyli pani J.
Pani J. jest lekarzem pediatrą. Tyra od rana do późnych godzin popołudniowych w dziecięcym szpitalu. Czasem odwiedza swoich małych pacjentów w domach. Jej czas jest wypełniony po brzegi od rana do wieczora. Pani dr J. znajduje go jednak by podrzucić karmę bezdomniakom i na swoim osiedlu, i także w okolicach szpitala. Robi to codziennie, bez względu na pogodę i porę roku. Panią doktor poznałam gdy trzeba było zawieźć do sterylizacji jedną z bezdomnych kotek z "moich" działek. Potem takich okazji było znacznie więcej - byśmy mogły się dobrze poznać i zaprzyjaźnić.
Pan Marek ma w domu czternaście uratowanych kotów
Pana Marka poznałam w hipermarkecie. "Połączyło" nas stoisko z karmą dla kotów. Pan Marek zauważył, że sięgam po bardzo drogą karmę i zwrócił mi uwagę, że można o wiele taniej taką samą nabyć. Sam ma w domu czternaście uratowanych kotów i opiekuje się dodatkowo gromadką futrzaków, żyjących na terenie jednego z wielkich zakładów przemysłowych na łódzkim Teofilowie. Pan
Marek dobrze zatem wie - co znaczy dla karmiciela kotów umiejętność zdobywania tańszej karmy. O fundacjach działających na rzecz ochrony zwierząt nie ma najlepszej opinii, ponieważ z działalnością tychże organizacji zetknął się już nie raz, ale konkretnej pomocy nie otrzymał.
Pan Marek nie jest zasuszonym emerytem ale mężczyzną w sile wieku. Przez ponad dwadzieścia lat pracował jako operator na wysokich dźwigach. Tam też utracił zdrowie i teraz walczy o przyznanie mu renty inwalidzkiej. - Nie jest lekko - mówi. Ale kotów do schroniska nie odda. Na dowód tego, że mówi prawdę - pokazuje mi galerię z kotami, mieszkającymi w jego domu. Wszystkie są piękne i zadbane.
Pani Helena
Pani Helena ma już prawie osiemdziesiąt pięć lat. Mimo, iż porusza się z trudem, codziennie wychodzi z domu by podrzucić jedzenie osiedlowym kotom. Mówi, że te koty trzymają ją jeszcze przy życiu. Czuje się komuś potrzebna. Pani Helena swoją misję przypłaciła zdrowiem. Ubiegłej zimy została napadnięta i poturbowana przez jakiegoś działkowca, któremu nie podobało się, że staruszka karmi koty w sąsiedztwie jego działki. Dzielnicowy, do którego sąsiedzi pani Heleny incydent ten zgłosili, poradził pani Helenie, by koty przestała dokarmiać. Pani Helena w swoim domu także ma kota. Ten futrzak to postrzelona z wiatrówki przez kogoś - śliczna, czarna kotka.
Pani Celinka i pani Władzia
Obydwie panie połączyła wiele lat temu miłość do zwierząt. Obydwie przygarnęły kiedyś błąkające się po osiedlu psy. Pani Władzia - Rumcajsa, pani Celinka - wielkiego Miśka. Obydwie panie codziennie, i bez względu na porę roku opiekują się też gromadką bezdomnych kotów. Są oczywiście przeganiane i wyśmiewane przez niektórych mieszkańców osiedla, ale jak mi powiedziały - zwisa im to kilogramem kitu na agrafce, bo koty i tak będą dokarmiać - choćby miały zostać z tego powodu pobite. Codziennego, wieczornego karmienia kotów strzeże pies pani Celinki. Jest przyjaźnie nastawiony do bezdomniaków i koty go się wcale nie boją.
To tylko kilka przykładów, świadczących o tym, że ta niewidoczna "Armia Zbawienia" kotów jednak istnieje, choć działa w ukryciu i prawie w konspiracji. Powinnam jeszcze wspomnieć o właścicielach sklepu rybnego z mojego osiedla, ponieważ i oni mają także swój znaczący udział w ratowaniu bezdomnych kotów. I powinnam, być może, wymienić tutaj panią Małgosię z sąsiedniego bloku, która, co prawda, kotów w domu nie ma, ale regularnie podrzuca paczki z karmą pani Władzi i pani Celince.
Jednym słowem - lista owych członków "Armii Zbawienia" kotów - sądząc po przytoczonych tutaj przykładach - może być i z pewnością jest spora. I o to chodzi - ponieważ najmarniejszy kot jest arcydziełem i owa "Armia" dobrze o tym wie. A poza tym - skoro są koty, o problemie gryzoni na niektórych łódzkich osiedlach mówi się coraz rzadziej, choć nie wszyscy tę korelację przyczynowo-skutkową rozumieją.
echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?