Około półgodzinny występ Grabka zdominowały stylistycznie bliżej nieokreślone kompozycje wszelkiej maści. To chyba dawało największy wspólny mianownik z zespołem, który supportował - skłonność do wymykania się podziałom i łączenia wielu różnych perspektyw. O ile momenty skrzypcowe były naprawdę ładne (nawet jeśli syntetyczne) i rysowały pewną spójną całość, przywodząc na myśl tak utalentowanych muzyków jak Olafur Arnalds lub nawet Peter Broderick, to większość eksperymentów robiła wrażenie niezbyt skoordynowanych i dziwnych.
Szczególnie ostatnia kompozycja, w której agresywny, natarczywy bas mieszał się z subtelnymi smyczkami. Jak zwykle przy ocenie muzyki pojawia się bezwzględny subiektywizm - ja eksperymentatorów lubię, ale bezład i bezsens mnie nie pociąga. Warto będzie jednak dać szansę zapowiedzianej na jesień płycie - sprawdzić, czy na naszym podwórku nie urósł dużego formatu muzyk o neoklasycznych skłonnościach.
Profesjonalnie szybko (po miesiącach trasy są już świetnie zorganizowani) pojawili się na scenie Arms and Sleepers i uderzyli "Warm", które dość delikatne na płycie "Black Paris", tu zabrzmiało nieprawdopodobnie energetycznie.
Zaproszony na trasę wokalista od razu miał szansę udowodnić, że znakomicie wpasowuje się w klimat zespołu. Później zabrzmiały utwory z nowej płyty - tytułowy "Matador", "Architekt" i "Twentynine palms". Decyzja o płynnym przechodzeniu do kolejnych utworów dała fantastyczny efekt spójności i filmowej atmosfery koncertu.
Arms and Sleepers zabrali publiczność w podróż po dziwnych krainach i ulotnych obrazach. Niech jednak nie zwiedzie was delikatność "Matadora" - na scenie Mirza na zmianę z Maxem przejmowali gitarę i robili na niej rzeczy cudowne (nawet pomimo okropnej momentami jakości nagłośnienia) - głośne, energetyczne gitary w stylu Caspian, czy Explosions in the Sky dopełniały całości.
Oprócz wygenerowanych z laptopa instrumentów dętych, czasami cymbałów i loopów, na żywo grały cymbały (Mirza), klawisze (wszyscy oprócz perkisisty Kyle'a), gitara i bas. Czuć było autentyczność. Poza "Warm" z "Black Paris" usłyszeliśmy też wprawiającą w trans "A mission to Prague" ze znakomitymi cymbałami, trąbką na żywo, ostrą gitarą i trip-hopowym bitem, oraz "Lausanne" i "Black Paris" właśnie. Do zaskakującej, mistycznej ściany dźwięków dołączały idealnie dynamiczne i poetyckie obrazy, tworząc fantastyczną całość.
Arms and Sleepers na żywo udowodnili, że w niszy powstają rzeczy warte szerszej uwagi, przekraczające granice między gatunkami i dziedzinami, które w natłoku masowego bełkotu wyróżniają się estetyką, wrażliwością i jakością. Miejmy nadzieję, że po trasie w Polsce (która nota bene będzie trwać jeszcze przez jakiś czas) grono ich słuchaczy się powiększy. Pięknie było, oj pięknie.
Jak czytać kolory szlaków turystycznych?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?