Ostatnio słyszę, że moja posiadłość tak do końca wcale nie jest moja. Bo państwo ma prawo w każdej sytuacji na nią wtargnąć. O ile odbędzie się to łagodnie, pewno nie wywoła to u mnie jakiegoś wstrząsu. Jeśli gwałtownie, jak choćby w przypadku Romana Kluski to już niekoniecznie. Dobrze by było przed zjedzeniem tych jaj wiedzieć czy nie będą odbijać się niekończącą się czkawką, pół biedy jak tylko mnie, a nie całej rodzinie.
W USA czy innych cywilizowanych krajach prawo własności jest prawie święte; u nas niekoniecznie. Bażanty, sarny, zające a ostatnio nawet kuropatwy zamieszkiwały na mojej posesji od niepamiętnych czasów. W moim arboretum mają doskonałe warunki bytowania: spokój, bezpieczeństwo, pożywienie. Traktuję te zwierzęta jak swoje, ale tylko umownie, bo w myśl ustawy są państwowe.
Wspomniane jaja nie zostaną na pewno wysiedziane przez bażanty, bo zostały złożone za blisko wejścia na okólnik.
Pomyślałem o ich podrzuceniu perliczkom, ale nie wiem czy zechcą je zaakceptować. Mógłbym je potajemnie zjeść, ale co by było, gdyby ktoś nadgorliwy doniósł do organów ścigania? Przypuszczam, że nastąpiłoby wnikliwe śledztwo, przesłuchania domowego ptactwa, a w konsekwencji zanik ich nieśności. Aż strach pomyśleć. Kiedyś prezentowałem taką galerię. https://naszemiasto.pl/sniezna-zima-zapedzila-bazanty-na-drzewa/ar/c4-4457616Zima zapędziła bażanty na drzewa
Reasumując, czekam na jakieś porady. Co mam zrobić z tymi jajami, aby nie wywołać conajmniej gminnej sensacji?
Precz z Zielonym Ładem! - protest rolników w Warszawie
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?