Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Bornholm z roweru widziany. Część pierwsza

bikefamilly@oit.pl
[email protected]
Janusz Bączyński BIKER
Relacja z wakacyjnej wyprawy rowerowej. Odwiedziliśmy wszystkie kościoły-rotundy, twierdzę Hammershus, hutę szkła, widzieliśmy piękną przyrodę, ładne wiatraki i wspaniałe krajobrazy.

Nasze rowerowe przygody miały swoją kontynuację w lipcu 2010 roku. Zabrałem wtedy cztery córki Justynę, Paulinę, Alicję i Aleksandrę na podbój duńskiej wyspy Bornholm.

Z pewnymi przygodami, bo przez Warszawę, dotarliśmy pociągiem do Świnoujścia. Nic nie wskazywało wtedy, że przenikliwe zimno popsuje nam humory na początku wycieczki.

Jedyny dzień w Świnoujściu postanowiliśmy wykorzystać na wycieczkę do Niemiec. Ścieżką dojechaliśmy do dużego mola w Albecku. Zostawiliśmy rowery przy solidnej barierce i poszliśmy na spacer. Na molo liczne sklepy i punkty gastronomiczne przeżywały stan oblężenia.

Po morskich falach grupka młodzieży szalała na wodnym bananie, ciągniętym przez motorówkę. Drogę powrotną odbyliśmy ścieżką wzdłuż dziesiątków kolorowych hotelików i oddających się wypoczynkowi turystów, którzy korzystali z licznych atrakcji rozrywkowych. Pokazałem dziewczynkom dawny pas graniczny, po którym pozostał fragment ogrodzenia. Popołudniu sprawdziliśmy dokładnie ekwipunek przed wypływem promu. Na wszelki wypadek zaproponowałem dziewczynkom, aby przygotowały sobie cieplejszą odzież.
Miałem dziwne przeczucie, że pogoda sprawi nam niemiłą niespodziankę. I okazało się, że się nie pomyliłem.

Sobota 24 lipca
Sobotni poranek nie zwiastował przyjemnego dnia. Nad Świnoujściem wisiały szarobure chmury. Spakowani ruszyliśmy do promowego terminalu. Zanim dojechaliśmy do promu, pływającego na drugim brzegu Świny, rozszalała się ulewa i zaczął wiać silny wiatr. Schroniliśmy się przed zimnem w terminalu promowym przy okazji załatwiania biletów na prom.

Podjechaliśmy do nabrzeża, gdzie stał już prom Pomerania, ale tu zatrzymała nas i pozostałych pasażerów jego obsługa. Po ok. 30 minutach, solidnie zmoczonych wpuszczono nas na prom przygotowany do rejsu.

Na statku dziewczynki rozgrzały się gorącą herbatą. Gdy Pomerania wypływała ze Świnoujścia, nawet mewy gdzieś zniknęły, chroniąc się przed deszczem i wiatrem. U ujścia portu na falochronie wzburzone morskie fale oblewały wiatrak Stawa Młyny. Na pełnym morzu zaczęła się męcząca "kołysanka" i trwała przez cały rejs.

Po przybiciu do nadrzeża w Ronne opuszczaliśmy prom w strugach ulewnego deszczu. Biuro Informacji Turystycznej okazało się naszym tymczasowym schronieniem i źródłem dodatkowych informacji o wyspie Bornholm. Na dworze szalała ulewa, grupki rowerzystów mimo porwistego wiatru i zacinającego deszczu powoli rozjeżdżały się, każda w inną stronę. W końcu my też ruszyliśmy w drogę do prywatnego campingu, znanego z przewodników po wyspie pod nr 2. Ścieźką wzdłuż ulic i pośród lasu dotarliśmy do sporych zabudowań na bocznej drodze. Tu spotkała nas niemiła niespodzianka. Duży napis przed drogą do budynków informował No camping. Okazało się, że campingu już tutaj nie ma.
Dziewczynki postanowiły porozmawiać z gospodarzami pobliskiego niewielkiego domku z ogrodem. Zadania tego podjęły się Paulina z Justyną, a ja z najmłodszymi pozostałem na drodze.

Widząc naszą ekipę, żona gospodarza zaprosiła nas do domu. Pokazała, gdzie możemy zostawić rowery, umyć się i osuszyć. Odświeżeni zostaliśmy
zaproszeni przez gospodarzy na kawę i herbatę. Podczas miłej rozmowy gospodyni wskazała dziewczynkom dwa wolne pokoje przebywających na wakacjach dzieci, w których mogliśmy się przespać. Te przemiłe gesty poprawiły nam nieco humory, choć martwiły nas przemoczona odzież i buty.
Siedząc przy stole, długo rozmawialiśmy z gospodarzami, wzbudzając ich zainteresowanie i sympatię. Dziewczynki świetnie sobie radziły w dialogach po angielsku. Gdy słońce schowało się za horyzontem, poszliśmy odpocząć po męczącym dniu, z nadzieją, że w dalszym pobycie na wyspie pogoda będzie dla nas łaskawsza.

Niedziela 25 lipca
W niedzielny poranek po śniadaniu z gospodarzami spakowaliśmy rowery i pożegnaliśmy gościnne małżeństwo. Pogoda nieco się poprawiła, było chłodno, ale nie padał deszcz, choć niebo wciąż było zachmurzone. Ruszyliśmy ścieżką wzdłuż drogi, potem przez tereny leśne, kierując się do miasteczka Aairkeby.
Na przodzie jechały Paulina, Alicja i Justyna, a ja z Olą nieco z tyłu. Nagle, podczas przejazdu przez niewielki las, spośród drzew po prawej stronie na drogę wyskoczył dorodny jeleń, a za nim dwie sarny. Dziewczyny stanęły niemal
w miejscu, bardzo zaskoczone nagłym pojawieniem się zwierząt, które popędziły szybko do nieodległego zagajnika. Nawet nie było szans na wykonanie zdjęcia.
Wkrótce potem dotarliśmy do niewielkiego miasteczka Aakirkeby, w którym głównym zabytkiem jest kościół Aa kirke. Świątynię wybudowano w stylu romańskim w roku 1150 i poświęcono ją św. Janowi. Duży budynek
z dwiema wieżami otoczony jest cmentarzem. We wnętrzu kościoła na uwagę zasługują romańska chrzcielnica z litego piaskowca i renesansowy ołtarz. W pobliżu kościoła Aa kirke mieści się Rynek (Torvet) otoczony kolorowymi domkami rzemieślników i kupców.

Niemal na jego środku, na mozaice w kształcie wyspy, ustawiono 4 odlane z brązu gęsi. Posążki stanowią artystyczne odniesienie do czasów, gdy gęsi ostrzegały mieszkańców miasta przed pożarem lub innymi niebezpieczeństwami. Dziewczynki z dużym zainteresowaniem oglądały cały rynek, podsuszyły sobie buty w toalecie i ruszyliśmy w kierunku Nexo.

Mijaliśmy po drodze liczne pola golfowe, na których młodzi bormholczycy oddawali się grze. Na jednym z nich pod niewielkim krzakiem dziewczynki dostrzegły kucającego zająca, który wcale nie bał się ludzi. Dotarliśmy do Nexo, największego portowego miasta na Bornholmie. Nie ma w nim wielu zabytków, głównie dzięki barbarzyństwu sowieckich lotników w okresie II wojny św. Jest jednak duźy port, miejsce pracy rybaków zaopatrujących wyspę w ryby, duża stocznia naprawiająca jachty i kutry. Odwiedziliśmy miejscowy sklep Netto, gdzie kupiliśmy pieczywo. Ceny okazały się najbardziej umiarkowane i w tych sklepach zaopatrywaliśmy się w chleb podczas całej wyprawy.

Dziewczynki skorzystały z możliwości kąpieli pod natryskiem w toalecie, zrobiliśmy podwieczorek na portowych ławeczkach i ruszyliśmy do słynnych plaż w Dueodde. Ścieżka rowerowa zaprowadziła nas poprzez nadmorskie lasy do parkingu w pobliżu kompleksu obiektów turystycznych. Zostawiliśmy zabezpieczone rowery i ruszyliśmy nad morze przez niewielki pas lasu. Dueodde, zwane także przylądkiem, jest najdalej wysuniętą częścią Bornholmu. Tutejsze plaże z racji krystalicznie czystej wody i swojej szerokości należą do najładniejszych w Europie, a drobniutki biały piasek był w przeszłości wykorzystywany do napełniania klepsydr.

Z podziwem odlądaliśmy pięknie położone wydmy, na których rzęśki wiatr dawał poczucie pełnego relaksu. Na lądowym horyzoncie górowała 47-metrowa latarnia morska Dueodde Fyr, do której dotarliśmy, wyjeżdżając z miejscowości. Zbliżał się wieczór, więc zaczęliśmy się rozglądać za miejscem do noclegu. Wróciliśmy do głównej drogi w kierunku Ronne, przejechaliśmy kilka km. i zjechaliśmy ok. 2 km na parking bezpośrednio nad morzem. Pośród lasu na niewielkiej polanie rozłożyliśmy namioty i wystawiliśmy wilgotną odzież na podmuchy morskiego wiatru.

Przy zapadającej szarówce poszedłem zrobić zdjęcia plaży przy zachodzącym słońcu, a gdy wróciłem do namiotów panowała w nich błoga cisza.

Ciąg dalszy nastąpi...

od 7 lat
Wideo

Polskie skarby UNESCO: Odkryj 5 wyjątkowych miejsc

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto