Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Co łaska, przyjemnie i natychmiastowo

Jadwiga Hejdysz
Jadwiga Hejdysz
Nakładanie rąk, tworzenie łańcuchów energetycznych i seanse uzdrowicielskie były w pewnym okresie niezwykle popularnym sposobem "uzdrawiania" – pojedynczo i hurtem.

W czasach ogólnokrajowego fermentu politycznego, kiedy w zakładach pracy wybuchały strajki, a w sklepach narastała totalna nędza, od „bony cukrowej” poczynając, zaczęła pocztą pantoflową krążyć wieść, że od czasu do czasu, tu i ówdzie, ale najczęściej w Warszawie, przyjmuje ludzi uzdrowiciel. Człowiek o cudownej mocy, z samej Anglii, nazwiskiem Harris.

Pracował pod protektoratem kościoła przyjmując w parafiach. W parafiach też przyjmowano zapisy, wydawano bilety czy karty wstępu po uprzednim zakwalifikowaniu chorego na wizytę.
Ludzie młodzi i starsi, chorzy przewlekle, nieuleczalnie lub tknięci nieszczęściem z nagła zaczynali się starać o dostęp do cudownych rąk. Rąk, które leczyły wszystko.

Wkrótce okazało się że Polacy nie gęsi i swojego Harrisa mają. Ujawnił się człowiek o nadzwyczajnej mocy i rozpoczął działalność uzdrowicielską na masową skalę. Jeździł po kraju, organizując zbiorowe seanse lecznicze, stając się o ileż bardziej dostępnym od Harrisa. Wojażował w towarzystwie asystentów, którzy rzecz całą przygotowywali logistycznie, czuwali nad jego bezpieczeństwem oraz byli cenzorami, dopuszczającymi do wizyt indywidualnych. Zawsze się bowiem znajdą ludzie, uznający swój przypadek za nadzwyczajny, wymagający interwencji jednostkowej i specjalnej, którym energia uzdrowicielska przekazywana "łańcuchem" wydawała się zbyt słaba na ich potrzeby. Inaczej niż "na prywat" leczenia nie uznają. Tymczasem nergetyczne „łańcuchy” rąk przeznaczone były do uzdrawiania hurtem.*

Bodajże w roku 83. lub 84. gruchnęła wieść, że uzdrowiciel ten, pan Nardelli, będzie w Busku. Faktycznie. Pewnego dnia uzdrowiciel zjechał do kurortu, zamieszkał w sanatorium Marconi w godnym osoby apartamencie, a jego asystenci rozpoczęli współpracę z wyznaczonym przez dyrektora pracownikiem w celu zorganizowania seansów uzdrowicielskich na terenie uzdrowiska.
Wieść w okolicy gruchnęła z siłą trzęsienia ziemi i zaczęła się wytężona praca organizacyjna asystentów.

Jako osoba wścibska i lekko tknięta na rozumie niedowiarstwem w cudowne uzdrowienia, zmęczona wielomiesięczną rehabilitacją, udałam się do panów asystentów w celu zamówienia wizyty indywidualnej (wyłącznie!). Jednakże jako osoba odpowiedzialna poczułam się zobowiązana zawiadomić człowieka o nadprzyrodzonej energii, że pracuję z całkiem inną energią, czyli promieniowaniem X, a stary aparat trochę "sieje". Tak dla porządku.

Panowie asystenci wysłuchali mojego dictum z osłupieniem w oczach, zafrasowali się srodze tak dziwnym przypadkiem i przyrzekli sprawę mojego "leczenia" rozważyć z samym szefem. Na drugi dzień otrzymałam odpowiedź: nie mogę niestety być przez mistrza przyjętą indywidualnie, bo moja energia mogłaby bardzo mistrzowi zaszkodzić. Poproszono mnie również w imieniu mistrza o nie włączanie się do łańcucha rąk przekazujących uzdrowicielskie moce bo skutek może być tyleż nieprzewidziany co fatalny.

Przydławiona okazanym rozgoryczeniem i tłumionym śmiechem przyrzekłam zrezygnować z jakże łatwego i przyjemnego sposobu leczenia. Ach, nie dla mnie te rozkosze...

Po kilku dniach przyjęć poświęconych przypadkom indywidualnym "tylko dla pani/pana”, nastąpił wielki dzień: przybyły tłumy, w tłumach krążyli tajemniczy ludzie z puszkami, do których ludziska wtykali co łaska. Ukazał się uzdrowiciel, naród rzucił się byle bliżej cudownych rąk, zabytkowy park został zdewastowany, róże połamane, gazony zamienione w połacie gęstego błocka. Pełny sukces. Skrzywieni się nieco wyprostowali, paralitycy cierpliwie czekali na odzyskanie sprawności, ślepi pozostali ślepymi, ale cóż - trudno za pierwszym podejściem wszystko uleczyć.

Największymi beneficjentami byli zapewne kieszonkowcy ze słynnej kieleckiej szkoły doliniarzy. Taka okazja! Tak czy inaczej każdy w jakiś sposób doznał pociechy. Tłum złożony w większości z umęczonych kobiet wiejskich doznał zbiorowego amoku, jego energia została na jakiś czas skanalizowana i chyba o to chodziło

Wizyta uzdrowiciela długo jeszcze po wyjeździe skutkowała atakami spóźnialskich, którzy - przegapiwszy taką okazje, zaczęli się od pracowników uzdrowiska domagać dopuszczenia do cudotwórcy. Tłumaczenie, że uzdrowiciela już w Busku nie ma, kwitowana była każdorazowo awanturą - „sobie żeśta go zostawiły cholery jedne, a bidnemu człowiekowi to już nic" itd, itp. Trzeba było około dwóch tygodni na wygaśnięcie całej sprawy, podczas gdy Nardelli w tym czasie uzdrawiał tłumy w całkiem innej części kraju. A kraj buzował politycznie i taki desant pozwalał na zajęcie tysięcy ludzi sprawami bliższymi ciała i osobistych zmartwień.

Opracowania podają, że sam Nardelli przyjął w ten sposób około trzech milionów ludzi. W latach późniejszych ten sposób "leczenia" przyjął formę bardziej nowoczesną, trzymając ludzi przed telewizorami. A to w celu wspólnego liczenia raz-dwa-trzy, a to w celu nabicia energią kranówy w butelce.

* Ks. Zwoliński podaje: „Być może nie były to jednak zjawiska zupełnie „spontaniczne”. Prof. A. K. Wróblewski twierdzi bowiem, że promocja „pseudonauki i irracjonalizmu”, która rozpoczęła się w Polsce pod koniec lat siedemdziesiątych, była w dużej mierze dziełem ówczesnych rządów propagandy. Chodziło, rzecz jasna, o odwrócenie uwagi społeczeństwa od pogarszającej się sytuacji kraju (…)" http://apologetyka.katolik.net.pl/content/view/331/71/

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto