Powyższe napisał był mistrz w styczniu 2006 roku w pogaduszce na temat ulubionych lektur, z których jedna ( "O dwóch takich....") poprzez paralelę kazała mu wróżyć incydentalność władzy bliźniaków.
Z niestrawnością trafił w samo sedno, bo ta właśnie dolegliwość inaugurowała nasze - hehe - tak zwane - hehe - stosunki międzynarodowe. A potem już poszło jak lawina: twór sytuacyjno - koniecznościowy jak na ironię nazwany koalicją zaowocował ostatecznie wydaleniem z siebie niejakiego LiS-a. W odpowiedzi pan premier wydalił mimochodem stwierdzenie, że w zasadzie każdy może do rządu wrócić, jak się tylko oczyści z zarzutów.
Wypraktykowana kolejność rzeczy jest bowiem następująca: rąsia - buzia - głosowanie - afera - wykop - śledztwo - wykop - powrót - prowokacja - kopniaki na prawo i lewo. Czasem wykopany zaczyna robić z siebie męczennika za sprawę, ojczyznę, chłopów, naród i sąsiadów, ale nic to! Oznajmia, że ma taśmy w sejfie? Niech ma! I że jak pokaże to pokaże i się wszyscy zdziwią i zobaczą kto nimi rządzi? No i co z tego? Nie takie taśmy w rządzie widzieli i żyją. Niech podskakuje dopóki mu się ochrona nie skończy.
I tak czas biegnie, stosunki przerywane* między członkami rządu skutkują nerwami, niestrawność wodza zaczyna przeradzać się w ileus, choć czas na chorowanie jakby mało stosowny. No bo patrzcie Państwo - oto wierny członek kohorty, oparcie i ostoja, prawy i sprawiedliwy z natury oraz urzędu okazuje się być zdrajcą.
Podobno coś komuś zdradził, nie zdradzając tego w trakcie śledztwa, a powiedział nie mówiąc lub mówiąc gdzie nie trzeba.
Powstał wyciek w przecieku lub przeciek w wycieku. Kolejność dowolna, od czasu bowiem wynalezienia przecieków przez niejakiego Widsteina całkiem normalne narzędzie władzy. W tej sytuacji z cierpieniem na obliczu, zawiedziony i rozgoryczony wódz wymierza kolejnego kopa. Prosto z helikoptera, z rozbiegu, w imię oczyszczania wszystkiego tak, żeby nic nie zostało.
W kulminacyjnym momencie dramatu, dla podkreślenia wagi przestępstwa a wreszcie zwieńczenia jakże gwałtownych objawów sprawowania władzy, wkracza na scenę człowiek najwierniejszy (jeszcze)
z wiernych. Prokurator nomber łan w asyście dwóch smutnych panów, którzy pilnują, aby mu się dla dobra śledztwa ani jedno słowo nie wypsło zbyt wcześnie z ust jakże prawdomównych. To bardzo właściwy moment, aby z urzędu wygłosić wzruszający spicz o przywracaniu dziewictwa w szeregach i na szczytach. Równie wiarygodny jak dokumenty za ocean wysłane, o których wyraził się obszernie ichniejszy sędzia w słowach po amerykańsku niewybrednych. Ale to jego, tego sędziego zmartwienie, bo my i tak wiemy swoje.
Na mnie osobiście, wielkie wrażenie wywarły krokodyle łzy przelewane z powodu niecnych czynów zdrajcy, lecz największe - wijący się lekko nad głową dymek z własnej, starannie i smakowicie przyrządzanej pieczeni.
Ostatecznie, raptusowaty szef miota się coraz bardziej bez składu i ładu, a tu nic tylko prawość, sprawiedliwość, elegancja i uroda telewizyjna. U Lema nawet zapracowany prokurator wyczytać może, że "księżyc wieczorem znowu wzejdzie nietknięty", a tu... wybory za pasem.
Wielka okazja i czas najwyższy na włączenie dopalaczy.
* urlopem
Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?