Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Czy da się zepsuć Yo La Tengo? Ostatni dzień Primavera Sound

Natalia Skoczylas
Natalia Skoczylas
Trzeci dzień Primavera Sound wyróżniły występy fantastycznego Shellaca i... niespodziewanie, niemożliwie wręcz popsutego Yo La Tengo. Między innymi.

No tak, do dzisiaj nie mogłabym uwierzyć, że takie rzeczy są możliwe - zobaczyć ukochane Yo La Tengo na scenie, gdzieś daleko od reszty scen, bo na Mini, na godzinnym koncercie łączącym ukochane piosenki (i "Autumn Sweater", i "Pass the Hatchet...", i w ogóle lista marzeń jak na pierwszy koncert Yo La Tengo w życiu), z widokiem na morze, w morzu słuchających... trochę drętwo, bez drgnienia, bez pląsania, jak można nie pląsać na Yo La Tengo? Ale nie to było najdziwniejsze, najdziwniejsze były miny muzyków, kiedy już przy pierwszym utworze okazało się, że technicznie sprawa jest popsuta. Że ktoś tam nie podpiął jakiejś dźwigienki, tak więc albo gitara brzęczała cicho, albo perkusja milkła, albo tylko klawisze, albo tylko jeden wokal, w ogóle katastrofa! Przez połowę koncertu muzycy zmagali się z niepodpiętymi kablami, z brakiem nagłośnienia, które zabijały misterium, jakim jest spotkanie z ich muzyką - i owszem, część z nich brzmiała mniej więcej satysfakcjonująco, jak "Pass The Hatchet...", który był jednym z ostatnich utworów i gdzie techniczni już zaczęli nieco panować nad sprzętem i zadaniami... Nie zapomnę jednak miny Georgii, sfrustrowanej tym całym bałaganem... Szkoda strasznie, Ira zadeklarował co prawda, że to ich ulubiony festiwal, i faktycznie dawali z siebie przez ten czas naprawdę dużo, ale pewnych rzeczy nie przeskoczysz. Geniusze zostali przytłumieni przez niezdarną obsługę. Strasznie szkoda.

Na szczęście na scenie ATP te kwestie nie zawodziły absolutnie - zobaczyłam więc nieprawdopodobny, nie do opisania doskonały koncert Shellaca. Albini takoż nie do opisania, rządzi tłumem, proponując mu spektakl polityczny, społeczny, ostry, gorzki, bezpardonowy. Godzina fenomenalnej, matematycznej muzyki prowadziła nieuchronnie do aktorskiego, minimalistycznego popisu "The End of The Radio", kilkunastominutowego przemówienia, społecznego krytycyzmu, pamfletu, manifestu, który pochłonął większość bez reszty, i zakończył się akrobacjami i krótkim spektaklem wynoszenia sprzętu ze sceny. Zrozumiałam jedną rzecz - Shellac gra na tej scenie co roku i co roku zbiera zaskakujące tłumy. Teraz już wiem dlaczego.

A ten drugi koncert na ATP przyciągnął garstkę, skromny tłumek osób, które chciałyby spędzić trochę czasu w mistycznych mrokach ciężkiej elektroniki, w tym sporą reprezentację polskiej publiczności (nagle obok mnie siadły dwie niezależne, nieznające się grupki Polaków) - Demdike Stare zagra niebawem na Off Festivalu i warto się będzie z nimi spotkać przy każdej możliwej okazji. Szamańskie ambienty, dubstepy, drony i drobne taneczne wstawki budowały przez te około pół godziny występu niebywałe napięcie, całe historie zamknięte w tych ciemnych, niepokojących dźwiękach uwalniały się z czasem, a towarzyszące im na poły straszne, na poły fascynujące wizualizacje budowały jeszcze silniej atmosferę. Wyjątkowo wymowna forma okultyzmu.

W sobotę wieczorem odbył się też bodajże jedyny tak kobiecy koncert w tym roku - Sharon Van Etten na scenie zagrała swoje singer-songwritterskie kompozycje, z pomocą jeszcze jednej uzdolnionej muzyczki i pana za perkusją.
Bardzo specyficzne to było spotkanie, szczególnie ze względu na kontrast dość błyskotliwych i ciekawych piosenek Sharon, a jej dość trudnym poczuciem humoru, którym próbowała publiczność jakoś włączyć do interakcji i zainteresować. Mierne rezultaty osiągała jednak tekstami typu "To najbrzydsze miejsce, w jakim kiedykolwiek grałam", etc. Na Primaverze w tym roku brakowało kobiecej charyzmy, więc była to słaba namiastka. Ale zdolności tej pani zdecydowanie nie brakuje.

Na tej samej scenie, co Sharon Van Etten, piękny koncert dali także, co wcale nie dziwi, ani zaskakuje, Kings of Convenience. Około 40 minut występu dwóch wokalistów, Eirika i Erlenda, którzy przy użyciu swojego cudownego poczucia humoru (tak, ten humor jakoś do mnie przemawia), dwóch gitar i subtelnych skandynawskich głosów, próbowali przebić się przez nieprzyzwoicie rozgadany tłum Hiszpanów. Popsuło mi to niestety połowę koncertu, bo to są bardzo intymne momenty, kiedy się słucha Kings of Conveniece i nijak wypada gadać przez cały koncert, zagłuszając muzyków. Kultura obcowania z muzyką, która nota bene wyraźnie się słuchaczom podobała w tych momentach, w których dawali jej szansę, zderzyła się z kulturą jej prezentowania. Ale kiedy już do panów dołączył cały zespół, udało się zdobyć nieco większą siłę przebicia i zorganizować prawdziwą fiestę. Symboliczny moment - "24-25" dedykowane tym, co to mają 24, ale niedługo skończą 25 lat.
Więcej spodziewałam się natomiast po Veronica Falls, zespole z Londynu, którego koszulki miało kilka osób z tłumu... nie znam, ale dajmy im szansę. Szansa raczej zmarnowana, dość przewidywalne granie, coś na pograniczu prostego indie i nowoczesnego folku, jak na zespół firmowany przez Bella Union nie zaskoczył niczym intrygującym.

Świetnie zaprezentowały się za to dwa taneczne zespoły - Washed Out spełnili moje marzenia w trochę bardziej roztańczonym stylu, niż to było na ich bardziej wyciszonych płytach, wciąż jednak grali magicznie. Drugim koncertem był zamykający mój festiwal Neon Indian - skąpany w hałasie, bezustannie rozbrzmiewających dźwiękach koncert, agresywniejszy i wyrazistszy niż na albumach dla odmiany. Znikła gdzieś psychodeliczna atmosfera pierwszych dokonań Neon Indian, zakryta warstwą dyskotekowej tandety lat 80. i 90. Bardzo mi się to podobało.

Chciałabym jeszcze wspomnieć o zespole, którego występu nie widziałam w całości - jednak ostatnie dwa utwory były absolutnym zaskoczeniem, zachwytem i przyjemnością zarazem. Mocny, wpadający gdzieś w hardcore i punka występ Lisabö, zespołu z kilkunastoletnim stażem, który reprezentuje Kraj Basków i w takim też języku pisze i przemawia do publiczności. Fantastyczna dawka hałasu, zaskoczenie i wielkie odkrycie. Polecam szczególnie gorąco.

Zobacz film

Znajdź nas na Google+

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto