Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Czym żyjesz Polonio II ? Kalinka, A Lipińskiego, recenzja książki

Andrzej Szelbracikowski
Andrzej Szelbracikowski
Dama przy drodze.
Dama przy drodze. Fot. Andrzej Szelbracikowski
Moje spotkania z Panem Andrzejem Lipińskim, sporadyczne bardzo...w kinie Metropolis, lub na Spotkaniach Polskich w Hamburgu, były zawsze dla mnie osobiście bardzo miłe, przyjazne... Z natury unikam takich spotkań,bo nie bardzo wierzę w tę..

Polską, sukcesywną życzliwość... Ale kiedy powraca ona jak fala morska, staram się doszukać w niej jakiejś nabrzeżnej muszelki... W tym przypadku, okazała się nią Jego książka "Kalinka", którą mi wręczył na jednym ze SP., bez ceregelii do rąk własnych. Były w tym przekazie jeszcze i inne ręce, które koniecznie chciały tę książkę przetrzymać dla siebie, lecz i ja - bez ceremonii, zachowałem ją najpierw do czytania własnego.

Dzisiaj nie wiem, czy właściwie postąpiłem, bo książka ta...chociaż "dobra" w każdym calu, należy do lektur niezwykle trudnych... A dla malarza aktów, poza granicami "ustalonego porządku" na pewno trudnych do zaakceptowania podwójnie! Przyznam się nawet, że po przeczytaniu połowy tej książki, chciałem ją rzucić do najciemniejszego kąta w mieszkaniu....

- Jak można, powracać do wciąż tych samych typów ludzi, którzy uważając się za "dobroczyńców" i "uzdrowicieli", w potworny sposób naciągają innych ludzi - kiedy ci są w potrzebie, lub innej chorobie ?! - Mówiłem sam do siebie: - przecież nawet małe dziecko, kiedy raz się sparzy przy płytce elektrycznej, już więcej palca na nią nie kładzie....
Wiem, że jest w "świetej, katolickiej Ojczyźnie" mnóstwo "dobrze (sobie) radzących" uzdrowicieli, wiem o tym z Facebooka.

Inaczej jednak, kiedy czytam historię życia i choroby małej dziewczynki i ich rodziców, żywą historię z życia wziętą. Nie jest łatwo "jednym kliknięciem myszki" skasować czyjąś Nadzieję na wyzdrowienie własnego dziecka. W momentach, gdzie "normalna" medycyna odmawia pomocy i kapituluje. Dając jedynie do ręki bilet na sześć lat życia!

Dla ojca Kalinki "Roślinki" - jak ją nazywa - komunikacja z własnym dzieckiem trwa jedynie poprzez Jej Oczy. Natomiast ci amerykańscy i polscy szarlatani są ostatnią spruchniałą deską ratunku. Jeszcze dużo wody tak w Odrze, jak i w Wiśle upłynie, zanim dotrze do niego ta świadomość, że ani dla jego Córeczki, ani dla Barki - jego żony, ani też dla Niego samego, u tych "sukcesywnych szarlatanów" ratunku, ani wybawienia od choroby nie znajdzie!

Tymczasem ratunek dla samego dziecka był od samego początku: w rodzicielskiej miłości i bezprzykładowym poświęceniu się i matki Barki i Ojca Kalinki dla Jej życia! Bez tej miłości, bez tego poświęcenia, dziecko z "przestrzelonym genem" nie mogłoby przeżyć te sześć lat życia w żadnej klinice świata. Wszak lekarze skazali ją na śmierć już w pierwszych miesiącach życia.

Na Spotkaniu Polskim w Rezydencji Konsula RP w Hamburgu dowiesz się, że rodzice z dzieckiem wiele podróżowali. Z Dzieckiem z podłączonym i przyczepionym doń respiratorem; aparatem, który -zamiast Niego - oddychał i w ten sposób stał się nieodłączną cząstką rodziny.

Nie dowiesz się jednak, że na granicy między dwoma tak zaprzyjaźnionymi państwami - po papieskim błogosławieństwie - jak Niemcy i Polska. Wciąż istnieją prawa i zarządzenia, które nie pozwalają wartownikowi na granicy - w sytuacji życia i śmierci, ażebyś przejechał obok własnym samochodem. Ponieważ To nie jest wpisane do regulaminu żołnierskiego (!). Natomiast brak lub posiadanie funkcjonującego czujnika, pulsoksymetru - był zabezpieczeniem życia lub śmierci dziecka! Chociażby z tego względu, książkę przeczytać należy.

Ze Spotkania Polskiego dowiesz się, że rodzice z dzieckiem nie mogącym samodzielnie ani oddychać ani poruszać się, byli.... w kopalni srebra. Nie dowiesz się jednak z SP, że spotkali tam starego górnika -przewodnika, który tak serdecznie i bezpośrednio opowiadał Kalince o kopalni, że ojca dziecka ogarnęła ojcowska zazdrość. Uczucie bliskie każdemu " normalnie funkcjonującemu" ojcu, jeżeli idzie o rodzinne "normalne" życie.

Matka i ojciec z chorą na zanik gena Kalinką i jej medycznym wózkiem, wznieśli się po stromych schodach do góralskiej izby w Alpach; i wszyscy cali i zdrowi powrócili do domu w Niemczech.
Raz tylko, rodzina ta zapragnęła objechać nie tylko Europę, ale i Polskę... To życzenie spłonęło na panewce tuż przed Grand Hotelem w Sopocie, gdzie kochani rodacy upłynnili ich szwedzki samochód, przystosowany do medycznej aparatury dla Dziecka. Natomiast policja, nie mylić z milicją - przyjęła to do wiadomości "po czasie" i spisała protokół dla zakładu ubezpieczeniowego. Poza tym... dała złodziejom spokój, ażeby bez stressu upłynnili zrabowany wóz.

Inny protokół... służb medycznych, niestety sprawdza się: - Kalinka w miesiąc po swoich szóstych urodzinach umiera.

W książce znajdują się także znakomite ilustracje - obrazy Andrzeja Lipińskiego. W Spotkaniach Polskich w Rezydencji Konsula RP w Hamburgu - wycięte z kontekstu - nie spełniały swojej roli. - Tam pasują jedynie czarno - białe plakaty polskie. W książce jednak te autorskie ilustracje, na wskroś samemu przeżyte - nie wymyślone! Do opowiedzianej przez Niego samego historii o życiu i śmierci Dziecka, są znakomitym uzupełnieniem do czarnych drukowanych czcionek na białych stronach.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dni Lawinowo-Skiturowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto