Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dawka strachu i napięcia, czyli Noc Grozy i Horrorów w Warszawie

Weronika Trzeciak
Weronika Trzeciak
plakat
plakat materiały prasowe
Jak co roku w ostatni piątek października w Multikinach w całej Polsce odbywa się Noc Grozy i Horrorów. Wyświetlane są filmy, które weszły na ekrany polskich kin w ciągu ostatnich miesięcy. W tym roku przygotowano "Internat", "Kronikę opętania", "Kobietę w czerni" oraz "Dom w głębi lasu". Czy noc można zaliczyć do udanych?

Z okazji Nocnego Maratonu Filmowego Multikino Złote Tarasy udostępniło 5 sal projekcyjnych. Tym razem tematem przewodnim były horrory i filmy grozy. Jak wiadomo, gatunki te od zawsze cieszyły się dużym zainteresowaniem widzów. Nie dziwi więc, że podczas Nocy Grozy i Horrorów sale były wypełnione po brzegi.

"Internat"

Maraton rozpoczął się filmem "Internat", który wyświetlony był premierowo. To nowe dzieło reżyserki Mary Harron, która na swoim koncie ma głośny film "American Psycho" oraz producentów kultowego "Kruka".

Główna bohaterka, Rebecca (Sarah Bolger) rozpoczyna kolejny rok w elitarnej szkole z internatem dla dziewcząt. Niedawno przeżyła samobójstwo ojca i jej jedynym pocieszeniem jest spotkanie ze swoją najlepszą przyjaciółką Lucy (Sarah Gordon). Niestety ich relacje zaczynają się psuć, w chwili gdy do internatu przyjeżdża nowa wychowanka - tajemnicza Ernessa (Lily Cole). Wkrótce zaczynają się dziać dziwne rzeczy - w tajemniczych okolicznościach giną pracownicy i wychowanki placówki. Zazdrosna Rebecca zaczyna obserwować nową uczennicę, którą obwinia o całe zło.

Trzeba przyznać, że reżyserka nie miała dobrego pomysłu na adaptację książki Rachel Klein "The Moth Diaries". Motyw wampirów jest już dość oklepany, nie można go więc traktować po macoszemu. Film bardziej kładł nacisk na budzącą się seksualność u młodych dziewcząt niż na główny wątek. W dodatku aktorzy byli mało przekonujący w swoich rolach - m.in. gdy Rebecca płakała, widownia pękała ze śmiechu. Odnosiło się wrażenie, że to bardziej komedia, niż film grozy. Na domiar złego niewiele było przerażających momentów, co jest dość dużym uchybieniem w horrorze. Film można obejrzeć, ale nie trzeba.

"Kronika opętania"

Kolejnym filmem była "Kronika opętania" w reżyserii Olego Borendala, która budziła wiele kontrowersji jeszcze zanim weszła do kin. Mimo to przez wielu krytyków została uznana za najlepszą produkcję o egzorcyzmach od czasów kultowego "Egzorcysty". Warto wspomnieć, że producent filmu Sam Raimi na swoim koncie ma kilka kultowych filmów, m.in. "Martwe zło", "Armia ciemności" czy "Wrota do piekieł".

Clyde Brenek (Jeffrey Dean Morgan) po rozwodzie z żoną chce nadrobić zaległości w relacjach z dziećmi. Dlatego spędza z nimi każdą wolną chwilę. Podczas jednej z garażowych wyprzedaży kupuje młodszej córce, Em (Natasha Calis) tajemnicze drewniane pudełko. Gdy dziewczynka je otwiera, znajduje w nim tajemnicze przedmioty. Od tej pory, zaczyna się coraz dziwniej zachowywać. Odsuwa się od rodzina i zaczyna rozmawiać z istotą uwięzioną w pudełku. Clyde, aby uratować córkę, będzie musiał zmierzyć się z dybukiem, złośliwym duchem zmarłej osoby.

Film opowiada historię inspirowaną faktami. Podobno jakieś 10 lata temu w serwisie aukcyjnym eBay wystawiono drewnianą skrzyneczkę, w której miał znajdować się dybuk. Szkoda, że nie zostało to ujęte w filmie. Choć motyw opętania dość często pojawia się w horrorach, było w nim wiele świeżości. Reżyser stanął na wysokości zadania. Świetne odzwierciedlenie postaci, wiele przerażających scen - to tylko niektóre atuty tego filmu. Publiczność także była podobnego zdania. Minusem było mało oryginalne zakończenie - rodem z filmów "Oszukać przeznaczenie". Nie zabrakło także komicznego wątku - duch mówiący po polsku, i to nie zawsze poprawnie. Jednak moim zdaniem film warto obejrzeć.

"Kobieta w czerni"

W końcu przyszedł czas na, moim zdaniem, najlepszy film tego wieczoru - "Kobieta w czerni" w reżyserii Jamesa Watkinsa. Ma on już swoim koncie m.in. horror "Zejście 2". W rolę główną wcielił się Daniel Radcliffe, znany jako Harry Potter. Wzbudziło to poruszenie wśród uczestników, którzy krzyczeli: "jaki Arthur, to przecież Harry?"

Akcja filmu rozgrywa się na początku XX wieku. Młody notariusz Arthur Kipps (Daniel Radcliffe) przybywa do małego angielskiego miasteczka w celu uporządkowania dokumentów zmarłej klientki, właścicielki Domu na Węgorzowych Moczarach. Na miejscu czeka go jednak chłodne przyjęcie. Mieszkańcy są podejrzliwi wobec niego i czymś przerażeni. Co więcej, chcą się go jak najszybciej pozbyć. Wkrótce okazuje się, że w okolicy straszy duch kobiety ubranej na czarno. Gdy ktoś ją zobaczy, to znak, że jakieś dziecko zginie w strasznych męczarniach. Arthurowi grozi wielkie niebezpieczeństwo.

Film nawiązuje do klasyki horroru i oparty jest na motywie nawiedzonego domu. Mroczny klimat, skrywana tajemnica, nagła śmierć dzieci - to mocne strony tego filmu. Jak widać, nie potrzeba strumieni krwi, by stworzyć narastające z każdą chwilą napięcie. Choć film widziałam po raz trzeci, budził takie same pozytywne emocje. Film warto zobaczyć, a nawet trzeba.

"Dom w głębi lasu"

Wszystko wskazywało na to, że będzie tendencja zwyżkowa - od najsłabszego do najlepszego filmu. Jednak ostatnia projekcja okazała się totalną klapą. Chodzi o film "Dom w głębi lasu" w reżyserii Jossa Whedona i Drew Goddarda.

Grupa studentów, blondynka, cnotka, sportowiec, mądrala i luzak palący skręty, postanawia spędzić weekend w domku w lesie. Po drodze zajeżdżają na stację benzynową, na której dostają ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem czyhającym w lesie. Oczywiście je ignorują. Na miejscu okazuje się, że zamiast dobrej zabawy, czeka ich walka z krwiożerczymi bestiami, stanowiącymi zlepek z kilkunastu horrorów. Ale to nie wszystko, ich perypetie śledzone są za pomocą nowoczesnych kamer przez grupę naukowców, którzy tylko czekają na ich śmierć. Niemal jak w "Truman show". Jednak najważniejsze jest, by zginęli w odpowiedniej kolejności. Nie trzeba być znawcą gatunku, by ją przewidzieć. Z każdą minutą wprowadzane są coraz głupsze pomysły.

Film oparty jest na zgranych schematach, gdyż jego twórcy postanowili połączyć kilkadziesiąt horrorów w jeden. W dodatku można odnieść wrażenie, że ogląda się parodię filmów grozy. Niestety ani pomysłu ani wykonania nie można zaliczyć do udanych. Dobry horror nie polega na rozlewie hektolitrów krwi, lecz na graniu na wyobraźni i emocjach widza. Chora wizja scenarzysty tak odstraszyła widownię, że ludzie wychodzili na samym początku. Do końca zostali najwytrwalsi uczestnicy, w tym ja. Muszę przyznać, że żałuję. Zakończenie okazało się największą porażką. Film zdecydowanie niegodny polecenia.

Podsumowując, noc można zaliczyć do udanych. Dwa dobre filmy na cztery to niezły wynik. Do tego różnorodność motywów i konwencji jest kolejnym plusem. Publiczność chyba też była zadowolona, bo żywo reagowała na dane sceny, śmiali się, bili brawo, czasem krzyczeli. Muszę przyznać, że horror to mój ulubiony gatunek filmowy, dlatego nie mogę się doczekać kolejnej odsłony Nocy Grozy i Horrorów.

Zarejestruj się i napisz artykuł
Znajdź nas na Google+

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto