Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Defunkt w Lublanie - mięsiste, radosne i bardzo długie granie

Natalia Skoczylas
Natalia Skoczylas
Kultowa grupa prosto z Nowego Jorku jest znów na trasie - pomimo, a może właśnie dzięki, trzydziestoletniego przebiegu, prezentują się na żywo fantastycznie. Totalna funkowa petarda.

Funk to nie moje granie, ale postanowiłam spróbować, bo przecież świetnie się do funka tańczy, a dawno tego nie robiłam (trwa Liffe w Lublanie i wszystko rozbija się o filmy). Nie przygotowując się, nie nastawiając, nie wyrabiając sobie opinii przed koncertem, z kompletną i świadomą ignorancją, która nie przystoi, ale cieszy od czasu do czasu, poszłam przeżyć jeden z najlepszych występów na żywo, jakie dane mi było zobaczyć w ogóle.

Wszystko było tego wieczora doskonałe. Po pierwsze - liczna publiczność. Mimo że zespół "słynie" z tego, że nigdy nie odniósł komercyjnego sukcesu, cieszy się popularnością wśród małej i bardzo oddanej grupy. Było to widać. Z kimkolwiek rozmawiałam, opowiadał o ich legendzie. I to zdecydowanie widoczne było i wyczuwalne w atmosferze występu. O dziwo, przyszło znacznie więcej facetów niż dziewczyn - funk to najwyraźniej męskie granie. Może to w tym basie jest tajemnica?
Po drugie - Gala Hala, chyba najfajniejsza z Metelkowych koncertowni, przestronna, ładnie urządzona, ze ślicznym ogródkiem, w którym palą się świeczki, i fantastycznym, uśmiechniętym zespołem pracowników. Miejsce idealne, podobnie jak nagłośnienie, którym dysponuje.

Po trzecie muzyka. Zostaliśmy najpierw prawidłowo rozgrzani przez Dja, który wygrzebał naprawdę dobre funkowe kąski, przy okazji nie zagłuszał rozmów. A później, kilkuminutowym poślizgiem, na scenie stanęli sami Mistrzowie i grali przez prawie trzy godziny. Wiem, nie do wiary. I wcale nie było dość. Właściwie z każdą minutą było tylko lepiej: dostawaliśmy te cudowne, niekończące się, doskonale zagrane utwory, w których kłębiło się od dopracowanych, dopieszczonych dźwięków, często składanych na poczekaniu, z freejazzową swobodą. Nad całością pracowało dwóch fenomenalnych gitarzystów, superutalentowany perkusista, dwóch trębaczy i niesamowita, naprawdę niesamowita basistka (Kim obchodziła wczoraj urodziny). Żonglowali utworami, które rozwijali aż do dziesięciu minut, wrzucając do funkowego kotła i punkową energię, i dużo jazzowych elementów, eksperymentów i improwizacji. Naprawdę, możnaby tak gadać bez końca, próbować oddać im sprawiedliwość, ale tej ciężkiej i fantastycznej pracy, którą włożyli w tak długi i wypieszczony koncert nie sposób dobrze opisać. To trzeba przeżyć.

Ogromnie ważna w tym wszystkim jest ich niezależność i podejście - udało im się pozostać poza wielkim rynkiem, nie wejść w świat komercyjnych kompromisów, dzięki czemu grają rzeczy kompletnie niesztampowe, na swój sposób trudne i wirtuozerskie, i udaje im się to robić od trzech dekad. To ten typ muzyki, który zasługuje na największy szacunek. Defunkt, jesteście wielcy!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto