Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Depresja - jak żyć...

Redakcja
Ja jestem na prostej i wychodzę z dziadostwa, ale w okół jest wiele osób, które nie radzą sobie z depresją, jest wiele rodzin, nie umiejących pomóc choremu, może moje doświadczenia komuś rozjaśnią i przybliżą temat...

Depresja...? Ale jaka depresja...? Normalnie funkcjonuję, chodzę do pracy, realizuję się zawodowo i towarzysko: koncerty, spotkania, puby; żyję intensywnie, a moje życie skrzy od emocji. Sam dziwiłem się opinii lekarskiej. Nie było we mnie wstydu przed „chorobą psychiczną” i to nawet nie kwestia świadomości, zwyczajnie nie zauważałem objawów. No tak. Od kilku miesięcy mam problemy ze snem, ale to normalne; koniec sezonu, ciężka praca, stres. Po urlopie wszystko powinno wrócić do normy. Tak, jestem przemęczony, ale to był bardzo trudny i ciężki rok, więc wszystko jest w porządku. No dobrze. Skoro psycholog i psychiatra twierdzą, że to depresja, to róbmy z tym co trzeba.

Zaczęło się dobieranie leków, z miesiąca na miesiąc lekkie modyfikacje, bo struktura snu, nawet przy silnym wsparciu farmakologicznym nadal paskudnie zachwiana. Początkowo po zażyciu tabletek nasennych zasypiałem w przeciągu kilkunastu minut, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdzki. „Odcinało prąd” i przesypiałem od 5 do 6 godzin. Sukces. Po miesiącu organizm przyzwyczaił się do leków nasennych, najpierw proces zasypiania się wydłużył, później w ogóle nie następował. Druga tabletka nasenna około 1 w nocy, o 3 zasypiam...

Kurwa. To się staje irytujące, - drżą mi ręce podczas posiłków, jak u narkoleptyka czy alkoholika. Chudnę w bardzo szybkim tempie -15 kilogramów w ciągu trzech miesięcy. Moja doktor prowadząca łapie się za głowę, mówiąc „Panie Tomku, przecież pana nie ma w połowie. Proszę już nie chudnąć”. A ja od trzech miesięcy nawet nie pomyślałem o siłowni czy bieganiu, zwyczajnie nie mam ochoty. Jakoś żyję chyba z przyzwyczajenia. Coraz częściej po spadku nastroju, przychodzą uporczywe myśli o śmierci. Spektakularnie odejść, kiedy się będzie miało ochotę, ale ochota jest właściwie permanentnie. Jedynie świadomość, że matka staruszka, by tego nie przeżyła. Wizje stawania na parapecie najwyższego piętra bloku albo torowiska tramwajowego powracają i nie mam nad nimi żadnej kontroli. Myśli, jakby poza moją głową, żyją gdzieś obok mnie, atakując z coraz większą natarczywością. Boże, niech te leki wreszcie zaczną działać...

Czwarty miesiąc leczenia i niby jest lepiej. Coraz częściej rechoczę wręcz nie tylko się uśmiecham, śpię tylko po środkach nasennych, ale doły zdarzają się coraz rzadziej, nie ma wyraźnej poprawy nastrojów w sensie pozytywnym. Nagle wybucha we mnie entuzjazm taki, że przysłowiowe góry mógłbym przenosić - działać, działać, nadrabiać to, co pouciekało... Rzucam się w wir spotkań z ludźmi. Cały czas to robiłem, obecność innych była mi zawsze potrzebna. W tym okresie odczuwałem tę potrzebę jakby wielokrotnie. Rozmowy o sprawach ważnych i błahych, a za chwile nie pamiętam z kim i o czym gadałem, nie pamiętam terminów umówionych spotkań. Zdarza się, że zapominam o przyjęciu tabletek. Skutki uboczne terapii farmakologicznej - biegunka i dziury w pamięci.

Na szczęście szybko ogarnąłem temat choroby - przecież się jej nie wstydzę, napisałem na swojej facebookowej tablicy, że mam depresję dwubiegunową, której nie ogarniam. Mnóstwo komentarzy, wyrazów wsparcia, współczucia, pociechy. Znacznie ważniejsze były maile i rozmowy na czacie z osobami, które doświadczyły podobnej przypadłości. Dziwię się, bo moje życie nie było szare, nie miałem totalnego zniechęcenia, opuszczonych rolet w mieszkaniu, światłowstrętu. Wręcz odwrotnie -cieszyło mnie słońce... Słońce... Właściwie nie doświadczyłem tego lata, przez okno szpitala i owszem, później dwa tygodnie urlopu u mamy i zaczęły się „cyrki” ze zwolnieniem lekarskim. Jest połowa lipca, mam zdiagnozowaną w klinice depresję, wypisaną receptę i sugestię, aby rozpocząć wizyty u psychiatry w swojej miejscowości. Obdzwoniłem cztery przychodnie, recepcjonistki wszędzie miłe, ale najbliższy termin na wizyty jest w połowie października...

Jak żyć? Może nie warto? Czy śmierć jest rozwiązaniem? Chuj mnie to obchodzi, źle mi z sobą samym, paskudnie i czuję się taki wypompowany, jakby zeszło ze mnie wszelkie powietrze, entuzjazm i radość życia. Moja radość życia, mój optymizm. Nagle szlag wszystko trafił. Łzy, całe morze łez. Ryczę bez wyraźnego powodu, po prostu źle mi, nikt mnie nie kocha, nie potrzebuje. To nie ważne, że minione kilkanaście godzin spędziłem z przyjaciółmi, wróciłem do mieszkania, tak tu przeraźliwie samotnie i pusto. Muzyka nie cieszy, najchętniej słucham pięknie dołujących utworów, czuję się jeszcze podlej. Oczy napuchnięte chyba do granic możliwości, czerwony nos, jeśli wyglądam tak jak się czuję, to marnie. Do tej pory pomagało, gdy stawałem z zapłakaną twarzą przed lustrem, mówiłem sam do siebie, co ty sobie robisz chłopie, myłem twarz i... Nie pomaga, wyję jak zranione zwierzę, przerażające to dla mnie samego. Cztery godziny wycia i zaczyna świtać za oknem, a ja nadal nie śpię. Podejmuję decyzję o wyjeździe do rodzinnej miejscowości, gdzie mi będzie lepiej jak u mamy... Najmłodszy synek siostrzenicy, mam nadzieję, że mój ostatni chrześniak, przyjechał do prababci i na wieść, że będę, także decyduje się zostać tu na całe wakacje. To fantastyczny pomysł, będę miał zajęcie, trzeba się nimi zaopiekować: zakupy, gotowanie obiadów, spacery, znowu wszystko to robię chyba bardziej z przyzwyczajenia niż z ochoty i potrzeby. Moje życie porządkują posiłki, spacery do parku, wizyty na cmentarzu, gdzie trzeba podlać kwiaty na grobach bliskich, nocne spacery, koncerty letniego festiwalu muzyki kameralnej, nabożeństwa w kościele... Dziwię się sobie, czyżby klasyczny przykład potwierdzający powiedzenie „Jak trwoga, to do Boga”... Przecież ja nie mam żadnej trwogi, dobrze mi w neogotyckim kościele, wyciszam się, uspokajam i nawet przychodzi radość.

Jak żyć z depresją?... Starać się normalnie. To tylko choroba mózgu, w którym nastąpiło zaburzenie mikroelementów. Starać się podejmować i realizować swoje codzienne obowiązki. Starać się wychodzić do ludzi i chyba przede wszystkim starać się każdego dnia sprawić sobie jakąś nawet drobną przyjemność. Zachwycić się czymś, a nawet będąc na samym dnie, warto zauważyć jakiś pozytyw. Nie myśleć, nie roztrząsać, przyjmować sprawy takimi jakie są i pozwolić działać fachowcom. Psychiatra jest koniecznością, dobierze odpowiednie leki, a tych obecnie jest naprawdę sporo i nie prawdą jest, że otumaniają. Trzeba także spróbować pomóc sobie poprzez znalezienie dobrego terapeuty lub terapeutki. I spacerować, dużo spacerować, bez względu na porę roku czy też dnia, spacery nocne, kiedy występują problemy ze snem, są w dwójnasób wskazane, nie męczymy się w łóżku, próbując zasnąć i zażywamy świeżego powietrza. Przyjdzie czas, w którym znowu zaczniesz cieszyć się życiem. Zaczniesz pomagać innym depresantom, bo jako doświadczony rekonwalescent będziesz z wyostrzoną uwagą zauważał objawy i symptomy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto