Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dla "moich" kotów uprawiam żebractwo i się tego nie wstydzę

Pleciuga Łazowska
Pleciuga Łazowska
Kot z działek z wizytą w lecznicy weterynaryjnej
Kot z działek z wizytą w lecznicy weterynaryjnej Ewa Łazowska
Opiekowanie się bezdomnymi kotami wcale nie należy do zadań łatwych, choć są to jednakowoż zadania przyjemne i przynoszące sporo satysfakcji. Jednak bez wsparcia osób trzecich moją opiekę nad kotami mogłabym, za przeproszeniem, włożyć w buty. Uprawiam zatem swoisty rodzaj żebractwa, by bezdomne koty miały co jeść i miały podstawową opiekę weterynaryjną. Nie wstydzę się tego.

Wyżywić gromadę kotów

Co do dość powszechnie panującej opinii, że koty wolno bytujące wyżywią się same, mam akurat odmienny pogląd. Nornice w ogrodach działkowych są już na wymarciu, bo chemia w wodzie, ziemi i powietrzu to rzecz już normalna. Osiedlowe kontenery na śmieci dawno przestały być ogólnodostępne - o czym przekonały się nie tylko bezpańskie koty, ale także ludzie bezdomni - szukający pożywienia w śmietnikach. Osiedlowe wiaty na śmieci są teraz zamykane na klucz.

Człowiek sobie zawsze jakoś poradzi, ale co ma zrobić kot? Chce czy nie chce - musi zdać się na pomoc opiekunów tych zwierząt, do których i ja się zaliczam.

Skoro zatem podjęłam się kiedyś tego zadania, muszę więc je konsekwentnie wypełniać i kotom bezdomnym jakoś "organizować" żarcie. Metod pozyskiwania pokarmu dla bezdomniaków mam kilka. Najprostsza z nich to kupowanie suchej lub mokrej karmy z własnej emerytury w zaprzyjaźnionym sklepie zoologicznym. I wtedy zawsze mam dylemat - czy lepiej kupić sobie np. kawałek przyzwoitej wędliny czy też środki przeznaczyć na zakupienie kociej karmy. Z reguły wybieram to drugie.

Inną, ale bardziej "wyrafinowaną" metodą zdobywania karmy dla kotów jest... moje żebractwo. Polega ono na tym, że od czasu do czasu wstępuję z błagalnymi prośbami do niektórych fundacji i stowarzyszeń pro zwierzęcych - działających na terenie Łodzi, by trochę karmy ze swych zapasów mi odpaliły. I na ogół odpalają. Dzięki łódzkiemu schronisku na Marmurowej i fundacji "Kocia Mama" minionej zimy "moje" koty bezdomne nie narzekały na głód i pewnie dlatego przetrwały w zdrowiu i dobrej kondycji.

Jest jeszcze jeden sposób na wspomaganie bezdomniaków w walce o zdobywanie pożywienia. Wiadomo powszechnie, że osoby zamożne z natury swej są skąpe i swoim dobrem materialnym się na ogół nie dzielą. Bywają jednak szlachetne wyjątki, które chętnie wspomagają mnie w "organizowaniu" środków na zakup kociej karmy. Bywa też i tak, że dysponująca niewielką
emeryturą internautka uważa za swój obowiązek systematyczne przelewanie na moje konto kwoty 20 złotych i ten gest pani K. cenię sobie najbardziej.

Każdy kot może zachorować, czyli żebractwo weterynaryjne

Z lecznicami weterynaryjnymi muszę także trzymać nieustającą sztamę. Każdy kot (także kot bezdomny) może zachorować i tak się w rzeczywistości często dzieje. Wiadomo, że usługi weterynaryjne nie należą do tanich, więc w przypadkach potrzeby ratowania kota - muszę, czy mi się to podoba, czy też nie - uprawiać żebractwo weterynaryjne. "Moi" weterynarze często rozumieją sytuację i za leczenie kotów pobierają symboliczną opłatę, albo nie biorą jej wcale. Zdarzają się też i taki sytuacje, że o pomoc w sfinansowaniu poważnych zabiegów (vide: historia Weteranki) muszę się zwracać o pomoc do fundacji pro zwierzęcych. I to także jest swoisty rodzaj żebractwa. Dobrym przykładem otoczenia opieką weterynaryjną przez jedną z łódzkich lecznic jest choćby uratowanie Miłka, czyli kociaka spod pryzmy.

Żebractwo transportowe, czyli jak zawieźć kota na sterylkę

Koty bezdomne nie mogą się rozmnażać bez końca. Od czasu do czasu trzeba zatem przeprowadzić akcję łapania futrzaków w celu zawiezienia ich do lecznicy na zabieg sterylizacji. Tak się składa, że lecznica wyznaczona do przeprowadzania bezpłatnych zabiegów przez Urząd Miasta Łodzi znajduje się w drugim końcu mojej dzielnicy. Dziki kot, złapany do klatki-łapki musi być zatem przewieziony samochodem. Własnego środka transportu nie posiadam, więc i w takich sytuacjach muszę uprawiać żebractwo. Niezawodna w tej kwestii jest pewna lekarka od chorób dziecięcych, która bezdomniaki na sterylizację
zawozi i także odwozi na działki po zabiegu. Oczywiście pani K. robi to honorowo i żadnych opłat za transport kotów ode mnie nie pobiera.

Konkluzja, czyli podsumowanie

Opiekowanie się bezdomnymi kotami wcale nie należy do zadań łatwych, choć są to jednakowoż zadania przyjemne i przynoszące sporo satysfakcji. Jednak bez wsparcia osób trzecich moją opiekę nad kotami mogłabym, za przeproszeniem, wsadzić sobie w buty. Uprawiam zatem swoisty rodzaj żebractwa by bezdomne koty miały co jeść i miały podstawową opiekę weterynaryjną. Uprawiam ten rodzaj żebractwa i się tego nie wstydzę.

Znajdź nas na Google+

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

9 ulubionych miejsc kleszczy w ciele

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto