Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dlaczego ludzie odchodzą od Kościoła? - Część trzecia

Robert Butkiewicz
Robert Butkiewicz
Chodzenie do kościoła czyni Ciebie katolikiem tak samo, jak stanie w garażu - samochodem?! A co z wiarą? Jaki efekt daje zmuszanie do chodzenia na mszę lub uczestnictwo w niej z przyzwyczajenia? Polak to katolik - nie oznacza, że wierzący.

Na początku był prolog

Zaznaczam, że moim celem nie jest atakowanie Kościoła ani bezwzględna jego obrona. Również podane przykłady nie ograniczają się do rodzimej parafii czy doświadczeń. Ponieważ jednostka, komórka, osoba nie jest reprezentatywnym obrazem ogółu. Zależy mi, aby się skupić na danych problemach z dwóch stron. Wnioski, opinie i komentarze - to zostawiam czytelnikowi.

Zobacz też: Dlaczego ludzie odchodzą od kościoła?

Po co ja tu właściwie przyszedłem?

Ludzie chodzą do kościoła z różnych względów. Zdaje się, że główną motywacją powinna być szczera, świadoma i prawdziwa wiara. Osobiste oraz wspólnotowe spotkanie z Bogiem. Czynny udział we mszy i chęć przystąpienia do danych sakramentów. Z własnej woli, bez odgórnie narzuconych nakazów czy zakazów. Jednak nie zawsze tak jest. Szkodliwymi zjawiskami jest popadanie w "niedzielną rutynę" - uczestnictwo z przyzwyczajenia. Również dla samej obserwacji innych ludzi czy autoprezentacji. Tym bardziej "granie katolika" na pokaz - "aby ludzie źle nie mówili" lub uważali za lepszą osobę niż się jest w rzeczywistości. Przymus (ze strony księdza bądź rodziców, wychowawców) jest najbardziej szkodliwy. Wygasza wiarę i tworzy "katolika na zewnątrz - nie wierzącego wewnątrz".

Czytaj też:
Dlaczego ludzie odchodzą od Kościoła? - Część pierwsza
[](https://naszemiasto.pl/dlaczego-ludzie-odchodza-od-kosciola-czesc-druga/ar/c13-4481122</a></span><br><br><h4>)
Zapewne każdy ksiądz chce, aby niedzielna msza gromadziła jak najwięcej ludzi a i kościół w czasie tygodnia, nie świecił pustkami lub był wypełniony osobami starszymi. Im więcej wiernych - tym lepiej. Nie tylko ze względów "duchowych", ale też społecznych czy ekonomicznych. Z jednej strony "więcej dusz zostanie zbawionych", z drugiej "lud trzyma się w pewnych ryzach", z trzeciej "więcej wpływa z tacy". W tym wszystkim stawia się na ilość. Nieważne, aby człowiek wierzył, czy chciał chodzić - ważne, że chodzi i jest. Nabija frekwencje, statystykę dla parafii, ku uciesze księdza. W efekcie czego w społeczeństwie jest coraz więcej "ochrzczonych katolików", a coraz mniej osób wierzących.
"Troska o ludzi" zdaje się czasem schodzić na drugi plan. Szczególnie, gdy dane osoby "coraz rzadziej praktykują". Zamiast je zrozumieć, ksiądz potępia czy wykorzystuje ich przykład do swoich "ewangelizacyjnych celów". Głównie, aby zapobiec przed kolejnymi odejściami i wzmocnić więzi we wspólnocie - efekt bywa odwrotny.
Natomiast inną ważną kwestią jest to, że religia, a zwłaszcza doktryna, która za nią stoi ma bardzo duży wpływ na moralność, "wewnętrzny kodeks" czy zasady, wartości którymi się kieruje dany człowiek. Wyznacza granice postępowania człowieka. Wpływając na życie całych wspólnot, społeczności. Czasem staje się narzędziem manipulacji.

"Taca" też jest ważna. Jest to jedno, z ważniejszych źródeł dochodu parafii. Im więcej osób na mszy - tym większy wpływ. Nie mówiąc o oddzielnych opłatach za dane sakramenty. Kościół utrzymuje się z ludu i zdarzają się przypadki, gdy ich hojność lub zaufanie jest wykorzystywane. Gdy utrzymujemy czyjąś pazerność, zamiast parafii (i innych budynków) służących ludziom.

Na zewnątrz uległość - w sercu bunt!

Inny problem to odgórne narzucanie, aby chodzić na mszę. Robią to rodzice, wychowawcy, ksiądz. Nakaz ten dotyczy zwłaszcza przygotowań do bierzmowania. Kiedy młode przyszłe pokolenie, będące w okresie dorastania, buntu, kwestionowania norm i autorytetów, jest przymuszane do uczestnictwa nie tylko w niedzielnej mszy, jak również tych w czasie tygodnia. Przez kilka miesięcy "urabia się człowieka" na "wzorowego katolika", który chodzi, przystępuje, uczy i wypełnia z uległością wszelkie polecenia księdza. Co potem? Nie trudno sobie wyobrazić! Młodzi zupełnie zrywają więź z kościołem lub chodzą do innej parafii.

Nikt nie lubi być przez kogoś zmuszanym, ale jednak presja (kulturowa, społeczna, osobowa, rodzinna) jest. Trudno jej nie ulec. W przeciwnym razie są restrykcje. Ksiądz nie dopuszcza do bierzmowania, robi problemy przy załatwianiu innych spraw lub publicznie piętnuje "złego człowieka". Rodzice, wychowawcy mogą stosować różne kary w tym ograniczanie wolności osobistej, nadmierna kontrola, kary fizyczne. Samo społeczeństwo (podobnie jak rodzina) może również, przez samo mówienie czy poleganie na czyiś opiniach"> skazywać daną osobę na potępienie, wykluczenie lub stwarzać inne trudności.

Jednak zerwanie więzi z kościołem to tylko jeden z szeroko pojętych skutków. W takich osobach nie raz rodzi się silna niechęć (a nawet nienawiść) do księży (zwłaszcza tych, którzy im coś narzucali), niechęć do mszy, ludzi wierzących oraz samego kościoła jako instytucji. To samo tyczy się rodziców, wychowawców. To, co kiedyś zostało wpojone, wymuszone - zachowanie, poglądy, reguły - jest odrzucane i negowane. Sama postać "idealnego katolika na siłę" rozpada się. Trzeba wiele lat lub silnej woli, by takie osoby wróciły do kościoła. Ewentualnie osoby, które nie chcą rezygnować z wiary, wybierają inny kościół, parafię i tam dalej się rozwijają.

Zatopieni w stadzie owiec

To jest ważne! Chcą się rozwijać i wierzyć! Często wiąże się to z poszukiwaniami i realnym pogłębianiu swojej wiedzy, wiary w określonym zakresie. Gorzej, gdy nie umyślnie stajemy się jedną z wielu osób. Tych, co chodzą na mszę i wierzą "z przyzwyczajenia". Osobą, która zatraciła gdzieś swoją wolę, myślenie i mechanicznie uczęszcza na mszę. Bez żadnego rozeznania i sensu. Po prostu jest to kolejny czas spędzony na rutynowym obrządku, który został nam kiedyś wpojony i "tak zostało". Tworzącym iluzję - "jestem - wierzę" - choć nie jestem pewien w co i dlaczego.

Dlatego to, że ktoś uczęszcza na mszę nie świadczy w pełni o danej osobie. Nie wątpię, że jest dużo osób, które robią to z własnej woli. Tych, co świadomie doszli do swojej wiary i poza kościołem zachowują zasady, przykazania - kierują się dobre ukształtowanym kodeksem. Starając się żyć i nie być hipokrytą. Szacunek dla nich.

Krytykowane czy piętnowane osoby "niepraktykujące" bądź "praktykujące poza rodzimą parafią" nie muszą być wcale złe czy gorsze. Owszem, nie brakuje ludzi, którym "wiara jest nie potrzebna" i bez większego zastanowienia ją odrzucają. Jednak są też Ci, którzy dążą do świadomego wyboru, decyzji, poznania. Często krytykując i nie zgadzając się na dane treści lub zadając "niewygodne pytania" dla księży. W pewien sposób "wyłamują się ze stada". Zachowują jednak zasady i w cale "nie staczają się na dno" coby niektórzy chcieli im (lub innym) wmówić.

Tworzyć wspólnotę - nie masę

Trudno taką jedność zachować, gdy wśród nas jest coraz mniej zaufania i realnych więzi. W kościele wierni powinni tworzyć wspólnotę - nie masę "przypadkowo" zebranych ludzi. A i poza kościołem - w życiu - być dla siebie człowiekiem. Również krytycznie rozważnie podchodzić i dyskutować z osobami o innych poglądach - bez uprzedzeń. Szkoda, że wiele z tego to "pobożne życzenia". Owszem, w parafii można się realizować - biorąc czynny udział we mszy i życiu parafii. Wpływać na jej kształt oraz poznać przy tym dobrych znajomych, przyjaciół. Stworzyć więź pomiędzy ludźmi. To jest ważne i możliwe. Dużo zależy od samego księdza i danych wiernych. Jednak im więcej będzie takich negatywnych postaw i zjawisk opisanych w tym artykule, tym prędko to się nie zmieni.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto