Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dlaczego nie warto studiować

Waldemar Korczyński
Waldemar Korczyński
Dzisiejsze studia, to w większości przypadków niewiele dające przedłużenie szkoły. Jak odróżnić te, nieliczne już, normalne kierunki studiów? Kiedy warto, a kiedy nie warto studiować?

Czy warto studiować? To dziś dla maturzysty pytanie zasadnicze. Odpowiedź nie jest, niestety prosta. I - jak to zwykle w życiu bywa - zależy od wielu czynników. Wymieńmy te podstawowe :
1. uzdolnienia, ogólna inteligencja, predyspozycje umysłowe czy jak to jeszcze zechcesz nazwać. Dobrego określenia tego parametru nie ma i żadne badania wyników nauczania (np. stopnie na maturze) czy inteligencji wiele tu nie wniosły. Nauczyciele Einsteina twierdzili, że jest matołem (''Er ist wirklich ein Stein'' tzn. ''On jest rzeczywiście (tępy jak) kamień''. Gra słów : ''ein Stein'' to po niemiecku ''kamień'') , ale Nobla mu potem dali, a wielu prymusów nie ukończyło nawet pierwszego roku studiów (Tak było dawniej ; dziś kończą praktycznie wszyscy, niezależnie od posiadanej wiedzy i umiejętności.). Generalnie chodzi raczej o pewną ''łatwość przyswajania wiedzy'' niż ''inteligencję''. Najlepiej ocenisz to sam. Jeśli w szkole miałeś kłopot z samodzielnym uczeniem się i często korzystałeś z pomocy kolegów (np. zrzynając ''prace domowe'') i nie lubiłeś czytać, to raczej tej ''łatwości'' nie masz. W takim przypadku jeśli nie musisz (bo np. rodzice się uparli by mieć magistra) daruj sobie studia bo niewiele zyskasz, a znacznie więcej stracisz.
2. motywacja. Może być różnej natury. Znam chłopaka, który poszedł na studia bo podjęła je jego dziewczyna. Znam takich, którzy podjęli studia bo liczyli na fajne wesołe i beztroskie przedłużenie życia na cudzy koszt. Czytałem o licznych przypadkach ''studiowania'' dla otrzymania stypendium i zakwaterowania potrzebnych do w miarę łatwego podjęcia pracy w obcym mieście. Jest pewnie jeszcze tysiące innych powodów dla których ludzie podejmują studia ale ogromna większość deklaruje, że chce ''zdobyć - poprzez uzyskanie dyplomu - zawód''. To najgłupsze z możliwych uzasadnień. Jeśli tak właśnie widzisz cel studiowania to lepiej kup sobie fajny plakat. Pożytek z niego na ogół będzie podobny jak z dyplomu, może wisieć sobie nad łóżkiem, za szafą czy np. w toalecie gdzie od papieru toaletowego odróżnisz go głównie po przydatności do wykonywanych w tym przybytku czynności higienicznych. Dyplom nie gwarantuje dziś zawodu, a wkrótce będzie przeszkadzał informując pracodawcę, że jego posiadacz zmarnował kilka lat życia. Tych lat, kiedy najlepiej uczyć się można zawodu, odpowiedzialności i zarabiania oraz wartości pieniędzy.
3. ciekawość. Nieliczni, niestety, abiturienci idą na studia ze względu na możliwości zaspokojenia ciekawości świata. Nieważne czy interesują Cię abstrakcyjne rozważania algebraiczne, fizyka kwantowa, funkcjonowanie organizmu czy stosunki międzyludzkie - jeśli tylko bawi cię stawianie pytań i szukanie odpowiedzi, idź na studia (zastanów się jednak gdzie, bo jeśli źle wybierzesz możesz dużo stracić). I ta ciekawość świata jest jedyną sensowną motywacją podjęcia studiów. Niektórzy mówią na to ''pasja poznawcza'' co podobno brzmi bardziej naukowo i wzniośle. Jak zwał tak zwał, jeśli nie czujesz się takim pasjonatem podaruj sobie studia bo więcej stracisz niż zyskasz. Bez względu na Twą sytuację materialną, cechy charakteru itp.
4. twoja osobista sytuacja życiowa (rodzinna, prawna, materialna itp.). Bywa, że człowiek ląduje w sytuacji gdzie myślenie o swojej - na ogół fatalnej - sytuacji odbija się negatywnie na jego psychicznym i fizycznym stanie. Jest tak np. w przypadku ciężkiej choroby, odosobnienia czy po tzw. ''przejściach''. W takiej sytuacji każde odwrócenie uwagi od natrętnych, negatywnych myśli jest bardzo pożądane. Podjęcie studiów jest w takim wypadku bardzo sensowne, często pozwala wyjść z psychicznego ''dołka''. Bywają też przypadki, gdy np. ciężko chory sam - poprzez własne rozważania lub eksperymenty - znajduje środek na swoją chorobę. Jednak zarówno w przypadku studiów ''dla zabicia czasu'' jak i motywowanych chęcią znalezienia lekarstwa na swoje dolegliwości tematykę studiów dobierać musisz szczególnie ostrożnie. W tych przypadkach studia obiecujące (zwykle i tak fałszywie) dobrą, popłatną pracę czy tzw. ''prestiż'' nie mają sensu. Równie płonne są nadzieje na dobrą zabawę; tzw. kulturalne wspólne spędzanie czasu na studiach polega najczęściej na wspólnym chlaniu piwa i samotnym leczeniu kaca.

Co na studiach możesz zyskać ?

Jeśli potraktujesz studiowanie poważnie to główną z nich korzyścią jest tzw. wiedza. Uczelnie mogą zaoferować Ci bardzo różne rodzaje owej ''wiedzy''. Standardem jest, niestety, tzw. wiedza encyklopedyczna tzn. wciskanie Ci do głowy mnóstwa informacji, które znaleźć dziś możesz w wielu innych miejscach np. w internecie. Mogą to być rozmaite opisy realnie istniejących przedmiotów (np. na tzw. studiach przyrodniczych: fizyce, chemii, biologii itp. czy inżynierskich), wydarzeń historycznych czy wyobrażeń co większych mędrców o tym jak to ten świat powinien być urządzony (np. na studiach filozofii, ekonomii czy zarządzania). Sama znajomość takich opisów jest dużym atutem wszędzie tam, gdzie chcesz popisać się erudycją (np. na imieninach cioci) ale jest praktycznie bezużyteczna w jakiejkolwiek sensownej działalności np. pracy zawodowej. Tym co realnie napędza tzw. rozwój są umiejętności przetwarzania takich opisów. I tego poprzez samo poznawanie owych opisów nauczyć się nie można. To trzeba zwyczajnie wielokrotnie ćwiczyć, praktykować jak lubią mawiać np. mogący Cię kiedyś zatrudnić pracodawcy. W standardowej uczelni zrobić się tego nie da bo zwyczajnie nie ma na to czasu. Trochę lepiej jest na uczelniach medycznych i (niekoniecznie ''wyższych'') szkołach zawodowych ale i tak zawodu lepiej nauczysz się poprzez pracę a nie studia.
W niektórych uczelniach (np. na Oxfordzie, Yale czy w Standford) zyskać możesz jeszcze pewien specyficzny sposób bycia i poczucie wartości własnej osoby. Pierwsze (sposób bycia) to po prostu przyzwyczajenie do określonej formy spędzania czasu na studiach (zakładam, że masz dostatecznie dużo forsy by w tym uczestniczyć), drugie zaś (poczucie wartości) to konsekwencja tzw. prestiżu uczelni oraz faktu, że Twoi kumple ze studiów zajmować będą wcześnie ważne stanowiska w życiu społecznym (wielu zostanie np. politykami czy menadżerami), a do dobrego tonu należy kultywowanie studenckich znajomości po ukończeniu tych uczelni. I te dwie ''wartości'' tj. ogólna lub ''specjalistyczna'' erudycja oraz ''znajomości'' to tak naprawdę wszystko co w normalnej sytuacji możesz zyskać. Zupełnie inaczej gdy jesteś naprawdę ciekawy świata i posiadasz tzw. ''pasję poznawczą''. Jeśli trafisz na dobrą uczelnię, która mniej będzie Cię nauczała, a zaoferuje więcej okazji do samodzielnych badań czy choćby luźnego pogadania z wykładowcami, to masz szansę na kilka lat fantastycznej zabawy, którą będziesz potem miło wspominał. Jeśli jednak mając wspomnianą pasję poznawczą trafisz na ''naukowców'' wciskających Ci do głowy spleśniałe mądrości innych ''uczonych'' to przechlapane masz nie tylko lata studiów ale i wiele możliwości późniejszej zawodowej realizacji. ''Normalne'' studia nie są już dziś dla ciekawych; to jedynie przedłużenie kiepskich szkółek. Tych z pasją poznawczą zanudzą i zniechęcą.

Co na studiach możesz stracić ?

Na normalnych, ''standardowych'' studiach, gdzie większość zajęć to wykłady i ćwiczenia, czyli tam, gdzie zamiast studiować jesteś nauczany, prawie na pewno stracisz swój oryginalny sposób widzenia świata i Twoją kreatywność. Na tym właśnie polega nauczanie, gdzie jakiś autorytet z wysokości swej katedry przekazywać Ci będzie jego widzenie świata i (częściej nawet nie własne lecz swych nauczycieli) poglądy. Poglądy te pasują już jakoś do charakteru i możliwości poznawczych tego akurat wykładowcy ale niekoniecznie do Twoich. Tzw. ''zrozumienie'' np. wykładu polega właśnie na zaakceptowaniu poglądów wykładowcy (Trochę inaczej bywa w tzw. naukach humanistycznych, gdzie można coś ''rozumieć ale się z tym nie zgadzać''. Jest tak np. gdy wykładowca prawi Ci, że wszystkie blondynki są głupie, a Ty akurat jesteś blondynką właśnie. Rozbieżności takie korygowane są zwykle na egzaminie.). Nazywa się toto niekiedy ''interioryzacją'' tzn. uwewnętrznieniem przyswajanej wiedzy. Dobrze jeśli wiedza ta może jakoś koegzystować z Twoim „zdrowym rozsądkiem”. Jeśli nie, to właściwe jej przyswojenie podobne będzie do karmienia wilka szczypiorkiem.
Nie łudź się jednak. Normalny człowiek przyswaja każdą wiedzę tylko przez jej używanie czyli tzw. praktykę. Wiedza uzyskana poprzez wykład czy lekturę jest bardzo nietrwała. Jeśli pamiętasz coś z matematyki to może warto byś przemyślał sobie wykres przedstawiający tzw. krzywą zapominania. Hermann Ebbinghaus już w 1885 zauważył, że większość nabywanego materiału tracimy bardzo szybko (ok. 1 godzina po przyswojeniu), po czym tempo zdecydowanie spada. (zob. np.https://pl.wikipedia.org/wiki/Krzywa_zapominania). Jak zapewne zauważyłeś najszybciej zapomina się zaraz po nabyciu wiedzy. W ciągu relatywnie krótkiego czasu zapominasz znacznie więcej niż przez całą resztę życia. Praktyczne wykorzystywanie nabytej wiedzy polega na jej zastosowaniu w różnych sytuacjach. Jeśli będziesz robił to natychmiast po uzyskaniu tejże wiedzy, to rzeczywiście masz szansę jej utrwalenia. Mówi się, że przeciętny człowiek opanowuje nowe słowo po 50-ciokrotnym użyciu go w różnych kontekstach. Na opanowanie czegoś bardziej skomplikowanego potrzebujesz odpowiednio więcej ''praktyki''. Na standardowych studiach możliwości takowej zazwyczaj nie posiadasz. Zamiast podawania wiedzy w małych dawkach aplikuje Ci się dwugodzinny na ogół wykład, którego większą część zapominasz jeszcze tego samego dnia. O normalnym zmęczeniu psychicznym spowodowanym słuchaniem i oglądaniem (np. przez rzutnik) przez bite dwie godziny cudzych poglądów wspominać nawet nie warto. Jeśli myślisz, że nie wpływa to długofalowo na Twą psychikę i zdrowie, to grubo się mylisz. To jest normalnie przymuszanie Cię do przebywania w niekomfortowej sytuacji, gdy jesteś atakowany informacją jakiej nie jesteś w stanie w podawanym tempie przyswoić. To gorzej niż absolutnie bierne słuchanie np. koncertu hard-rocka. O podobnych ''walorach'' przekazywania wiedzy poprzez wykład można by napisać książkę (odsyłam zainteresowanych do odpowiednich pozycji z zakresu psychologii czy pedagogiki). Tak więc pierwsze co tracisz na wykładach to czas i zdrowie.
Uwagi powyższe dotyczą wszystkich ale nie w tym samym stopniu. Jeśli jesteś mocno zainteresowany tematyką wykładu to zazwyczaj jest on w dużej mierze dla Ciebie pewnym powtórzeniem i usystematyzowaniem posiadanej już wiedzy. W takim wypadku możesz go postrzegać jako namiastkę normalnej, interesującej rozmowy, która nie tylko nie męczy ale też daje sporo satysfakcji. Jest to, oczywiście, jedynie namiastka bo znacznie lepiej byłoby gdybyś mógł pogadać o wykładanych treściach np. przy kawie lub piwie (w umiarkowanych ilościach). Jednak żadnej uczelni nie stać na tylu ''prywatnych'' wykładowców, stąd lepszy rydz niż nic, więc fajniej jest posłuchać dobrego wykładu niż w ogóle o interesujących Cię kwestiach nie słyszeć. Jeśli masz dostatecznie dużo wspomnianej wyżej ''pasji poznawczej'', to jakoś swój bierny udział w wykładzie przeżyjesz rekompensując to sobie zapełnieniem luk w posiadanej już wiedzy. W takim przypadku Twoje emocje (prawdziwe zainteresowania to również emocje) zmienią kształt Twojej prywatnej krzywej zapominania i pozwolą Ci zoptymalizować przyswajanie wiedzy. Opanujesz ją szybciej, łatwiej i w mniej stresujący sposób. Jeśli jednak tematyka wykładu Cię nudzi i żadnych pozytywnych emocji nie wzbudza to opanowanie przekazywanej w ten sposób wiedzy będzie cię sporo kosztować. I czasu i zdrowia.
Niedocenianym, niestety, aspektem współczesnego studiowania jest niszczenie tej części osobowości, która związana jest z pracą w zespole. W edukacji obowiązuje konkurencja, można powiedzieć, że jest ona (konkurencja) motorem napędzającym ją obecnie. Konkurencja, jak wszystko w naszym życiu, ma jednak zarówno dobre jak i złe strony. Te pierwsze (dobre) bazują głównie na jakichś atawistycznych rywalizacjach o jedzenie, możliwości płodzenia potomstwa etc.. Większość zwierząt stadnych żyje w systemach hierarchicznych, gdzie ciągle trwa walka o przewodzenie stadu. Być może nasz duch konkurencji jest właśnie odbiciem tamtejszej rywalizacji. W tym sensie jest on zjawiskiem naturalnym, więc jakoś pozytywnym. Z drugiej jednak strony tzw. cywilizacja wymaga współpracy tj. postawy będącej zaprzeczeniem rywalizacji. Stan pewnej równowagi między oboma zachowaniami wydaje się być dla trwania społeczeństwa, a może i ludzkości optymalny. Napisano o tym sporo mądrych opracowań (Odsyłam np. do obszernych, niestety, prac Fergusona pt. ''Cywilizacja'' czy ''Kolos''.) i ja nie potrafiłbym z takim poglądem polemizować. Twój kłopot polega na tym, że twierdzenie to odnosi się również do jednostek. Ty też musisz równoważyć, naturalną niekiedy, chęć przeskoczenia Twego kolegi w pracy z koniecznością pomagania mu w wykonaniu powierzonego Wam obu zadania. To jedna z wersji znanego powiedzenia ''Opanuje siebie, a opanujesz świat''. A tej formy rozumnej powściągliwości tj. godzenia rywalizacji ze współpracą szkoła, może poza grami zespołowymi w ramach zajęć WF, bynajmniej nie uczy. ''Normalne'' nauczanie wymusza rywalizację o lepsze oceny zapominając przy tym o korzyściach z pracy zespołowej. Na studiach ta forma ''wyścigu szczurów'' bywa jeszcze ostrzejsza, a świadomość faktu iż oceny mają się często nijak do posiadanej wiedzy czy umiejętności powoduje dodatkowy stres i frustrację. I tego nie da się poprawić bo poziom umiejętności jest w przeciwieństwie do ilości posiadanej wiedzy wielkością niemierzalną.

od 7 lat
Wideo

Pensja minimalna 2024

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto