Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Do siego roku!

Marta Jenner
Marta Jenner
Pastorałka
Pastorałka Marta Jenner
"Obce rzeczy wiedzieć dobrze jest - swoje obowiązek" - tak brzmi motto "Encyklopedii staropolskiej ilustrowanej" Zygmunta Glogera. Przypomnijmy więc sobie, jak drzewiej w Polszcze bywało.

Zygmunt Gloger, prawdziwy humanista przełomu XIX i XX stulecia, etnograf, znawca folkloru, archeolog, historyk i krajoznawca w jednej osobie, tak oto objaśnia w swej "Encyklopedii staropolskiej ilustrowanej":
Lata ery chrześcijańskiej liczyły się od dnia narodzin Jezusa Chrystusa. W dniu więc Bożego Narodzenia styka się lato stare z nowem, czyli w mowie dawnych Słowian dwa "gody". Stąd powstała nazwa pierwszego miesiąca po tych godach, "stycznia", i nazwanie świąt Bożego Narodzenia "Godami". Jakoż naród polski przez długie wieki inaczej świąt tych nie nazywał, a choć klasy wyższe i literaci zaniechali używania tej nazwy w XVIII w., to jednak lud wiejski, jako największy konserwatysta w rzeczach narodowej mowy i obyczaju, dotąd Boże Narodzenie tylko Godami mianuje. (...) U ludu naszego "Gody" znaczą czas od Bożego Narodzenia do Trzech Króli, w którym wszystkie wieczory nazywano "świętemi", wystrzegając się podczas tychże wszelkiej pracy a tylko spędzając czas na wzajemnych odwiedzinach, ugaszczaniu i śpiewaniu prastarych pieśni, które duchowieństwo postarało się zastąpić jasełkami i kolędami o narodzeniu Jezusa Chrystusa.

O słowiańskich korzeniach Godów pisze Ratomir Wilkowski w tekście Godowe święto, czyli jak świętowali nasi słowiańscy pradziadowie

Tenże lud, któremu obce było łacińskie słowo vigilia (czuwanie), dzień poprzedzający Gody nazywał Wilją lub bardziej swojsko - pośnikiem i gorąco wierzył, że należy go uczcić uroczystą wieczerzą - postną, lecz złożoną z wielu dań. Lud spożywał zwykle siedem potraw, warstwy średniozamożne dziewięć, a panowie - jedenaście. Należało skosztować choćby odrobinę każdej z nich, aby biesiadnika nie ominęła żadna przyjemność w nadchodzącym roku.

Jeszcze w okresie międzywojnia Maria Ochorowicz-Monatowa, autorka "Uniwersalnej książki kucharskiej" (z ilustracjami i kolorowemi tablicami, odznaczonej na wystawach w Warszawie w roku 1910 i 1926), proponowała na skromny obiad wigilijny następujące menu:
- barszcz z uszkami
- zupa rybna z kluseczkami lub zupa z karpia z rodzynkami z groszkiem ptysiowym
- szczupak po polsku w galarecie
- karp w szarym sosie
- lin duszony z chrzanem
- sandacz z jajkami na twardo
- kompot z suszonych śliwek
- budyń migdałowy z szodonem (sosem z ubitych żółtek i gorącego białego wina, z dodatkiem skórki owoców cytrusowych)
- kutia
- łamańce z makiem.
Lud jadał nie tak wykwintnie, ale równie smacznie - głównie to, co ofiarowały pole, ogród, sad i las.

Spolszczeniu uległo również łacińskie oblatum (to, co ofiarowane; chleb ofiarny), przeobrażając się w opłatek. Podczas wieczerzy wigilijnej dzielono się nim, życząc sobie nawzajem "Do siego roku!", czyli szczęśliwego doczekania nadchodzącego roku. (Owo tajemnicze siego to dopełniacz liczby pojedynczej dawnego zaimka si - ten.)
Zwyczaj łamania opłatka zagościł w polskich domach pod koniec XVIII w. - najpierw wśród szlachty, potem wśród przedstawicieli innych stanów. Lud przypisywał anielskiemu chlebowi wręcz magiczne znaczenie - miał zapewniać domowi dostatek, chronić bydło przed chorobą czy urokiem, zapobiegać wściekliźnie, oczyszczać wodę studzienną.

W szlacheckich dworkach i wiejskich chatach z barwnych opłatków wycinano i klejono kuliste światy, które wieszano na stragarzu (poprzecznej stropowej belce) nad wigilijnym stołem. Zdobiły one również podłaźniki, stroiki o słowiańskim rodowodzie, robione z iglastych, pachnących żywicą gałęzi, obwieszonych jabłuszkami, orzechami, ciasteczkami i papierowymi łańcuchami. Podłaźniki królowały na wsi jeszcze długo po tym, gdy w mieście zagościła protestancka choinka.

Czy to w pańskiej komnacie, czy w chłopskiej izbie stawiano ongiś w rogach snopy żyta. Zygmunt Gloger pisze:
U pani podwojewodzyny Dobrzyckiej w Pęsach na Mazowszu, jeszcze w pierwszej połowie XIX w. nie siadano do wilii bez snopów żyta po rogach komnaty stołowej ustawionych.
Wieśniacy kręcili potem ze słomy tych snopów powrósła, którymi obwiązywali drzewa owocowe, by lepiej rodziły, zaś ziarna używali do pierwszego siewu.

Nieodłącznym składnikiem bożonarodzeniowej atmosfery była kolęda. Rodowód nazwy wyjaśnił obszernie Adam Podgórski w artykule Polskie kolędowanie, ja natomiast po raz kolejny przytoczę słowa pana Glogera, który tak oto pięknie i ciepło mówi o polskiej kolędzie:
Kto przyglądał się uważnie kolędzie, ten musiał dostrzedz, że jej właściwym przymiotem i największym wdziękiem, samą jej istotą, jest ta poufałość naiwna, z jaką mówi o narodzeniu Pana Jezusa i Jego Matce, z jaką nasz świat polski i wiejski przenosi w te odległe wieki i kraje. Ten koloryt lokalny polski nadany scenom betleemskim, to jest cały wdzięk naiwności kolęd, a poufałość, prostota i rozrzewnienie, z jakiem te sceny są opowiadane, to jest ich piękność wyższa i wewnętrzna. Ci pasterze zbudzeni przez aniołów i śpieszący do owej szopy, to są polskie parobki, ta szopa jest taka sama, jak każda stajnia przy wiejskiej naszej zagrodzie, i ktoby dzieje Nowego Testamentu znał tylko z kolęd, ten mógłby myśleć, że Pan Jezus urodził się gdziekolwiek w Polsce, w pierwszej lepszej wsi, bo każda jest podobna jak dwie krople wody do tego Betleem, jakie jest w kolędach.

Kolędą nazywano również podarunki wręczane w wigilię Bożego Narodzenie bądź w Nowy Rok. W rachunkach Zygmunta I Starego przechował się rejestr wydatków "na kolędy": panom wikarjuszom dano złotych 10, Tatarom winszującym - złotych 30. Żakom, grającym niemiecką komedję, grzywnę 1 i groszy 24. Na magnackim dworze można było liczyć na bobrowy kołpak, szablę, a nawet - konia z rzędem.

I wreszcie trzecie znaczenie tego słowa: nawiedzenie parafian przez proboszcza, tak w owym czasie pojmowane:
Pleban winszuje w każdej chacie Nowego roku, wgląda w pożycie rodziny, w porządek domowy, wysłuchuje dzieci pacierza i katechizmu. Synod prowincjonalny gnieźnieński z r. 1628 przepisuje księżom, aby na kolędzie grzeszników napominali, każdego do pełnienia obowiązków i przyzwoitości nakłaniali, nieszczęśliwych pocieszali. Po wsiach dawano księdzu do kobiałki noszonej przez jednego z chłopców: sery, jaja, grzyby suszone, orzechy, len, kokosze lub coś innego w tym rodzaju.(...) Gdy ksiądz, chodzący po kolędzie, wychodził z czyjego domu, dziewczęta ubiegały się do stołka, na którym siedział, w przekonaniu, że ta, co pierwsza usiądzie, tego roku zamąż pójdzie.

Dziś podłaźnik zastąpiła kaukaska jodła, pod którą nie znajdziemy sobolowej szuby (już prędzej biżuterię Svarovskiego czy porcelanę Rosenthala). Wigilijne potrawy coraz częściej kupujemy w hipermarkecie, gdzie z głośników zamiast polskich kolęd płyną popularne Christmas carol.
Zmieniają się czasy, zmieniają obyczaje - miejmy nadzieję, że duch świąt Narodzenia Pańskiego pozostanie wciąż taki sam. Do siego roku, Mili Państwo!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak postępować, aby chronić się przed bólami pleców

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto