Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dobry weterynarz? Rzecz cenna

Pleciuga Łazowska
Pleciuga Łazowska
"Czekoladka", czyli Simba, ma już swój dom
"Czekoladka", czyli Simba, ma już swój dom foto: Maciej Oborski /zdjęcie wykorzystane za zgodą autora/
Z racji opiekowania się kotami moje kontakty z lekarzami weterynarii są dość częste. Wiadomo, że koty też chorują i bez fachowej pomocy weterynaryjnej czasami się nie obejdzie. Podobno w moim mieście jest około siedemdziesięciu lecznic dla zwierząt, ale sęk tkwi w tym, by z chorym kotem trafić do tej najlepszej.

Zupełny przypadek sprawił niedawno, że chcąc uratować od śmierci dwa małe kociaki, zainfekowane kocim katarem, trafiłam do lecznicy, o której nawet nie wiedziałam, że istnieje. W ramach współpracy z fundacją "Kocia Mama", która to fundacja zadeklarowała pokrycie kosztów leczenia kocich maluchów, a następnie zaś poszukanie im domów - znalazłam się wraz z kotami w lecznicy, która bardziej przypomina blokowe M3, niż szpitalik dla zwierząt. Domowa atmosfera lecznicy, powadzonej przez dwie lekarki, już na wstępie mojej wizyty zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Zwierzęta, leczone (głównie koty) i rezydujące w lecznicy do czasu ich wyleczenia, nie robią wrażenia zestresowanych - co z pewnością wpływa na ich szybszy powrót do zdrowia. Obszerne i wygodne klatki dla pacjentów, specjalistyczna karma, oczywiście kocie "toalety", a także stała i bardzo fachowa opieka weterynaryjna, a przede wszystkim miłość do futrzaków - to walory tej przychodni.

Do lecznicy jechałam z kocimi maluchami z mieszanymi uczuciami. Jeden z nich, śliczny, pręgowany "marmurek", został zaatakowany wirusem kociego kataru i właściwie już utracił wzrok - co uprzednio stwierdziła inna lekarka weterynarii, do której z chorym kotem się udałam. O uśpieniu malucha, zdaniem tej lekarki, nawet nie mogło być mowy, bo kot martwy to kot, który nie przynosi dochodów żadnej z lecznic.

Wstępne oględziny "marmurka" diagnozę tamtej lekarki podważyły, a nawet dały nadzieję, że przynajmniej jedno oko kotu da się uratować. Drugie, rzekomo już martwe, miało być zoperowane.

Drugi, malutki kociak, którego zawiozłam do lecznicy, jeszcze się jakoś trzymał, ale zimne, październikowe noce na działkach zrobiły swoje. Kociak miał wysoką gorączkę na skutek ostrego przeziębienia. Słaba kondycja ślicznego, brązowego malucha nie rokowała dobrze, jednak kocurek miał szczęście. Natychmiastowa interwencja weterynarzy z lecznicy na osiedlu Retkinia okazała się dla kota zbawieniem. Zbawieniem od śmierci. Ten kocio także został zakwalifikowany do adopcji.

Złożona chorobą, do lecznicy w ciągu dwóch tygodni od momentu oddania tam kotów nie dzwoniłam. Wiedziałam przecież, że koty są pod dobrą opieką. Nie dzwoniłam do wczoraj. Z rozmowy telefonicznej z właścicielką lecznicy (nota bene - świetnym chirurgiem), dowiedziałam się, że koty są zdrowe i za sprawą operatywności fundacji "Kocia Mama" czeka je teraz występ w lokalnej telewizji. Mam nadzieję, że ich dalszy los ułoży się jak najlepiej, bo nawet najmarniejszy kot jest arcydziełem.

I już na zakończenie tej historii z dwójką kocich maluchów w tle: Wczoraj dokonałam bilansu uratowanych tej jesieni kotów, które urodziły się na działkach. Jest ich w sumie siedem. Oby to była szczęśliwa siódemka! Dorosłe koty, bytujące zimą na terenie ogrodów działkowych, z ludzką pomocą z pewnością zimą sobie poradzą. Małe koty o przetrwaniu zimowych mrozów nawet nie mają co marzyć.

Do Wiadomości24 możesz dodać własny tekst, wideo lub zdjęcia. Tylko tu przeczyta Cię milion.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak postępować, aby chronić się przed bólami pleców

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto