Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dozgonna przyjaźń

Jadwiga Hejdysz
Jadwiga Hejdysz
Ktokolwiek powiedział pierwszy: "chroń mnie Panie od przyjaciół, bo z wrogami sam sobie poradzę" - był człowiekiem genialnym, ustanawiając zasadę uniwersalną po wsze wieki. Oto dowód.

Pani O. prezentowała się imponująco. Wysoka, masywnie zbudowana, o szerokich biodrach i niezwykle dużych stopach, na burej ulicy małego miasteczka wyróżniła się zawsze lśniącymi bucikami oraz bezbłędnie dobranymi dodatkami. Miała piękne dłonie, zawsze starannie wykonany manicure, z lakierem w kolorze pomadki. Klasa sama w sobie, szyk i autentyczna, przedwojenna elegancja.

Zawierucha wojenna ominęła ją na tyle, że zachowała na ścianach mieszkania piękne obrazy, w szkatułce – biżuterię, a w szafie – eleganckie kostiumy z bielskiej wełny. Chodziły słuchy, że bogata, ale też niektórzy uśmiechali się dwuznacznie, kiwając głowami: „ach, ta, no tak, przecież ludzie pamiętają, oj tak, moja pani, ano właśnie, moja droga, no wiesz…”

Szeptali, ale co tam ludzie mieli pamiętać i nad czym głową kiwali, pozostawało tajemnicą dla młodszych i dyskretnie przemilczaną prawdą dla gorzej uświadomionych mieszkańców miasteczka. Coś tam przebąkiwano o temperamencie, o mężu, który wyjechał nie wiadomo gdzie, o przyjaźni z wdową po koledze z pracy, o bujnej przeszłości, nadmiernym zamiłowaniu do młodzieży i kto wie, o czym tam jeszcze.

Niemniej jednak, pani O. była osobą o ustalonej pozycji towarzyskiej i miała własne kółeczko przyjaciół, pozostając o dziwo - w oziębłych stosunkach z jedynym bratem; człowiekiem szacownym i na stanowisku. Wiodła życie dostatnie, aktywne, wielką estymą darząc córeczkę zmarłego kolegi. Trochę ta przyjaźń była jednostronna, bo wdowa, mimo wieloletniej znajomości obu pań i troskliwego zainteresowania okazywanego małej Magdusi – utrzymywała w stosunku do pani. O. chlodny dystans.

Ze strony pani O. ciągoty do Magdusi powodowała zapewne własna bezdzietność, z drugiej zaś, mała zaprzyjaźniła się z panią O. bardzo, bo matka, zapiekła w bólu po śmierci męża, z nikim w nadzwyczajnej komitywie nie pozostając, poświęcała więcej uwagi i serca - jak dwie krople wody podobnemu do ojca - synowi.

Mijały lata. Magda zdała maturę i studiowała na Uniwersytecie, matka przeniosła się do syna w dużym mieście, Pani O., na emeryturze, udzielała lekcji języka obcego, prowadząc również konwersację z osobami pragnącymi swe umiejętności pielęgnować. I wszystko zapewne potoczyłoby się zgodnie z planami Magdy i jej rodziny, gdyby, odwiedzając, jak to miała w zwyczaju, panią O., nie spotkała w jej domu jednego z uczniów; pana Iks.

Pan Iks bywał w domu pani O. aby ćwiczyć wymowę; przystojny, wesoły i ogromnie ujmujący, zauroczył Magdę, w którą po prostu piorun sycylijski strzelił. Jak się wkrótce okazało – z wzajemnością, co zresztą nie umknęło wytrawnemu oku pani O.

Magda, żyjąca dotychczas domem i pracą, zaprogramowana na naukę, buzię ciup i ręce w małdrzyk – zaczęła randkować. Czasem on zjawiał się u Magdy, czasem Magda jechała na spotkanie do niego; a raczej do domu pani O. z którego w odpowiednim momencie szacowna dama dyskretnie wychodziła na spacer.

Mijały miesiące, ciąża zaczęła być widoczna, lecz Magda, w oczekiwaniu ślubu z ukochanym musiała wykazać jeszcze „nieco cierpliwości” ponieważ ojciec jej dziecka musiał przeprowadzić rozwód, któremu na przeszkodzie twardo stała żona.

W owych latach, ciąża o której huczało w prowincjonalnej mieścinie, nie była dobrym motywem do wychodzenia na ulicę. Zdarzały się szepty za plecami i nachalne „dzień dobry panno Magdo”, ale pewnego razu zdarzyło się to najgorsze. Burzliwe spotkanie z legalną żoną, zakończone procesem z powodu pewnych słów oraz wzajemnie przerzedzonych ondulacji.

Bohaterka dramatu i jej podopieczna zmieniły miejsce do życia na miasto, gdzie zamieszkała nieco wcześniej rodzina Magdy. Rodzina w swym pohańbieniu, żadnej pomocy ani myślała udzielać, więc wynajęła Magda klitkę blisko szkoły, w której dostała pracę, a pani O. – połowę domku w willowej dzielnicy.

Młoda matka tyrała w szkole i po lekcjach, żeby utrzymać siebie, dzieciaka oraz niańkę do malucha, pan Iks. zamieszkał z nią w oczekiwaniu na rozwód, podejmując pracę zawodową z wielkim, lecz szybko wygasającym entuzjazmem. Coraz oporniej dokładał się do utrzymania domu, coraz częściej i dłużej przebywał poza domem z powodu „spraw rozwodowych”.

Pani O. łagodziła sytuację, namawiała Magdę do cierpliwości, czarując przeznaczonymi dla niej książeczkami oszczędnościowymi oraz sporządzonym na jej korzyść legatem. Błagała, aby Magda nie opuszczała swej starzejącej się opiekunki w potrzebie. Oraz – aby nie wyrzucała na zbity pysk ojca swego dziecka, aczkolwiek sprawy miedzy tymi dwojgiem stały już na ostrzu noża. Magda pozbywała się szybko resztki złudzeń: nie będzie rozwodu, nie będzie i ślubu. Trudno. Można żyć bez ślubu. Nie ona pierwsza, nie ostatnia.
Mimo wszelkich codziennych obowiązków, przywiązana do pani O. w zasadzie od zawsze, znajdywała chwile, żeby odwiedzić, czasem zrobić zakupy, czasem coś podupadającej na siłach damie - załatwić. Pewnego dnia, taszcząc siatkę z zakupami, otwarła drzwi jej mieszkania swoim kluczem i słysząc znajomy głos, stanęła w drzwiach saloniku. Nie zauważyli jej wejścia. Ani on – rozparty na fotelu, ani klęcząca przed nim, stara kobieta, z głową między jego udami….

Nie pamiętała, jak udało się jej wrócić do domu. Odebrała malucha z przedszkola, resztę dnia spędziła jak w amoku: pamietała że musi najpierw wezwać ślusarza, aby zmienił zamek w drzwiach. Następnego dnia
wniosła sprawę o alimenty i ustalenie wizyt ojca; u pani O. rzecz jasna, przestała bywać.

Mijały miesiące, lata, dziecko poszło do szkoły i życie toczyło się bez większych wstrząsów. Do czasu. Pewnego dnia z miejscowego szpitala dostała zawiadomienie, że jako jedyna opiekunka powinna wreszcie przyjść do pani O., ponieważ stan chorej jest ciężki. Wydawało się, że nic już ją nie może zaskoczyć, poszła więc i stojąc przy łóżku zadała tylko jedno pytanie:
- Dlaczego…
Umierająca zaczęła bełkotać:
- Ukarałam go za to, że został przy twojej matce...

Po chwili kompletnego osłupienia Magdę oślepiła prawda: to jej ojciec był przed laty obiektem miłosnych zabiegów tej kobiety, a ona, ona swym życiem służyła do obłąkanej zemsty na zmarłym.

Nie zamieniły więcej ani słowa. Na rzecz rodziny, która zjawiła się aby zlikwidować gospodarstwo, zrzekła się książeczek i zapisu, spluwając w obecności notariusza trzykroć przez lewe ramię. Ten ludowy sposób uznała za jedyne skuteczne zabezpieczenie na przyszłość. Od wszelkiego…

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto