Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dyktatura tolerancji

Emilia Korczyńska
Emilia Korczyńska
"Ile wolności dla przeciwników wolności?" - zastanawiano się już w czasach rewolucji francuskiej...

Dziś, w czasach Wspólnoty Europejskiej, skonsolidowanej ostatnio jeszcze bardziej przez Traktat Lizboński, można by osiemnastowieczne pytanie sparafrazować – "Ile wolności dla przeciwników równości?". Zakurzony frazes (zakurzony na tyle, że nazwisko autora na okładce jest nieczytelne) odgrzebał mi się w pamięci w kontekście ostatnich starć "faszystów" z "anarchistami" podczas obchodów Święta Niepodległości

O co tyle hałasu? Normalnie bym się nie przejęła - ot, dwie manify, pro i kontra, weszły ze sobą w wybuchową reakcję, po której nie pozostało nic, oprócz kilku wybitych zębów na chodniku. Jednak w przypadku starcia między "faszystami" z Obozu Narodowo Radykalnego a "anarchistami" tudzież "antyfaszystami" jest inaczej. Chociaż według doniesień policji to właśnie ci drudzy byli agresorami - wpierw zaszli narodowcom drogę z transparentami "faszyzm nie przejdzie", potem zaatakowali "faszystów" gazem łzawiącym - szala społecznej sympatii, ba, wręcz aprobaty - wyraźnie przechyliła się na ich stronę.

Halina Bortnowska, przewodnicząca Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka i autorytet w dziedzinie filozofii, teologii i ekumenizmu, słowem zagrzewała "antyfaszystów" do walki (o ideały?), a Seweryn Blumsztajn na łamach czwartkowego wydania "Gazety Wyborczej" nazwał ich wprost "swoimi bohaterami narodowymi". Blumsztajn wykreował wzruszający obrazek "antyfaszystów" - dziewczynek z transparentami "faszyzm nie przejdzie", kwiat polskiej młodzieży, walczący w słusznej sprawie, bezzasadnie nękany przez złych policjantów. A że "kwiaty polskie" rzucają gazem łzawiącym, to trudno - nie ma róży bez kolców.

Reakcja mediów na środowe starcia jest co najmniej niepokojąca. Bo to, że ONR nie wpisuje się zupełnie w krajobraz debaty publicznej ostatnich lat, nie oznacza, że można bezkarnie atakować jego legalny pochód, czy takie zachowania pochwalać.

I tu właśnie dochodzimy do sedna sprawy - jaki jest właściwie ten krajobraz debaty publicznej ostatnich lat? Przede wszystkim -. Trochę jak Dolina Muminków. Zdominowany przez poprawność polityczną, euroentuzjazm, retorykę feminizmu i równouprawnienia. Do tego wszystkiego sporo kreatywnych eufemizmów-neologizmów. Nie żebym miała coś przeciwko - (nie, skąd, chcę jeszcze pożyć!) zaczyna mnie jednak powoli niepokoić fakt, że wszystkie poglądy, choćby nieznacznie odbiegające od przyjętego w ostatnich latach modelu, są w mediach coraz bardziej zjadliwie krytykowane - jako ciemnogród, wstecznictwo, szowinizm, faszyzm, "kryptodyskryminacja" i Bóg wie, co jeszcze.

Wspomnę krótko o Bogu - bo jeszcze mi wolno. W ramach "wyrównywania praw" wyznawców różnych religii UE wyda niedługo zapewne rozporządzenie nakazujące usunięcie symboli religijnych z obiektów użyteczności publicznej - chodzi tu przede wszystkim o głośną ostatnio kwestię krzyży w klasach. W kraju, w którym katolikami jest blisko 90 proc. ludności, którego historia i kultura związane są nieodłącznie z katolicyzmem, krzyże znikną niedługo ze szkół - miejsc, w których właśnie powinno się wpajać te ogólne, chrześcijańskie wartości - niekoniecznie jako religię, lecz zwyczajnie główną siłę kształtującą kręg kultury zachodniej. Na dodatek stanie się to przy ogólnej aprobacie społeczeństwa - do tej pory już na tyle ogłupionego i pozbawionego krytycyzmu, by w imię "równości" poświęcić część własnej kultury. W końcu już dziś katolicyzm jest passé.

Wróćmy jednak do bardziej ogólnej kwestii - kwestii języka. W tym zakresie widać w ciągu ostatnich dwudziestu lat ogromną zamianę - najpierw język komunistycznej propagandy, potem krótki powrót do względnej normalności i… znowu język propagandy. Już nie komunistycznej, tylko europejskiej, ale jednak propagandy. A propaganda to propaganda - nawet jeśli służy krzewieniu "tolerancji" - to ma jednak na celu manipulację i indoktrynację społeczeństwa.

Obecna propaganda jest jednak o tyle bardziej niebezpieczna od swojej komunistycznej poprzedniczki, że dokonuje "małych zbrodni językowych" bez słowa sprzeciwu kogokolwiek. O ile lingwistyczne gargamele minionej epoki w stylu "umakaronienia rosołu" czy "kiełbasy drugiej świeżości" były - za zamkniętymi drzwiami domów - obiektem kpin i nienawiści, na takie eufemizmy-neologizmy jak "kryptodyskryminacja" (=schody, bo ich budowniczowie nieświadomie dyskryminują niepełnosprawnych - pardon - "sprawnych inaczej") czy "niebiały"(=czarny, w kontekście Baracka Obamy), nikt się nie oburza. A jeśli już społeczeństwu można wcisnąć, żeby zamiast "czarny" mówiło "niebiał" - to już bardzo źle.

Identyczny proces słowotwórczy opisywał przecież George Orwell w "Roku 1984". Orwellowska nowomowa dążyła do stopniowej likwidacji zjawiska redundancji w języku, by jak najbardziej ograniczyć ilość słów. A zgodnie z niektórymi teoriami neurolingwistycznymi, człowiek nie może pomyśleć tego, czego nie może nazwać. Słowem - język poprawności politycznej ogłupia.

Proces ogłupiania jest już widać dalece posunięty – bo tylko "muminkom" można wmawiać, że piękna ideologia usprawiedliwia potraktowanie ideowego przeciwnika gazem łzawiącym. Jeszcze trochę, a pacyfiści będą wypowiadać "wojny w imię pokoju". Zaraz, zaraz – a może już to robią? Może już zatarła się nam granica między czarnym a białym?

od 7 lat
Wideo

Wyniki II tury wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto