W upalne lato 1944 r. udręczona ludność Warszawy żyła przygotowaniami do rozpaczliwego zrywu - powstania. W nerwowym oczekiwaniu godziny "W", warszawiacy chłonęli każdą, przenoszoną pocztą pantoflową, wiadomość o planowanej akcji zbrojnej przeciwko niemieckim okupantom. Wreszcie jest! Łączniczka Renatka przedarłszy się kanałami, dotarła z rozkazami do oddziałów działających na Mokotowie. Powrócić już nie mogła - nastąpiło wyczekiwane. Została w domu wspomagającej partyzantów Marii, do których po ucieczce z niewoli dołączył też jej mąż. Dom ten zamieszkiwało kilka rodzin, m.in. znana pianistka Lucyna Robowska, która po wyjeździe z koncertami po Europie nie powróciła już do Warszawy.
Niedola, jakiej wszyscy doświadczali, zbliżyła mieszkańców domu. Wspomagali się nawzajem, dzieląc medykamentami, produktami żywnościowymi, które co sprytniejszym udało się zdobyć w zrujnowanych sklepach, magazynach, czy jakiejś opuszczonej placówce dyplomatycznej, skąd zdarzyło się przynieśli nawet markowe trunki.
W bezlitośnie niszczonej Warszawie, najbezpieczniejszym miejscem stały się piwnice domów i tam w czasie nalotów gromadzili się mieszkańcy. Wsłuchując się w charakterystyczny, monotonny, budzący grozę odgłos bombowców i następujących po ich przelocie detonacji modlili się, wspominali bliskich i poległych, dzielili się przemyśleniami, a nawet snami.
Marię niepokoił uporczywie powracający sen, identyczny nawet w szczegółach. Śniła o zmarłej przed dwoma laty matce, która pojawiała się na progu mieszkania ze szpadlem w dłoniach, a zakłopotana Maria wyrzucała sobie, że nie zdołała jej pomóc. Ogarnięta niejasnymi przeczuciami, opowiedziała sen nieznajomej, starszej pani, która uznała go za przestrogę. Powiedziała, że to ostrzeżenie, którego nie wolno bagatelizować i poradziła, aby mąż Marii wykopał w ogrodzie jamę, w której podczas nalotu powinni się skryć. Następnego dnia rankiem, mężczyzna przystąpił do drążenia w skamieniałej od upału ziemi, schowka. W południe tego samego dnia, syreny oznajmiły alarm bombowy. Mieszkańcy widząc nadlatujące niemieckie bombowce, jak zwykle z zapakowanymi w węzełki najpotrzebniejszymi i najcenniejszymi rzeczami pośpieszyli do piwnic, a Maria z dzieckiem, mężem i łączniczką pobiegli do przygotowanej jamy. Samoloty zapikowały nad domem, zrzucając bomby, a nawracając ostrzelały posesję, mierząc do ludzi ukrytych w przyrzuconym kilkoma gałęziami schowku.
W tumanach kurzu i dymu cudem ocalona czwórka wyszła z ukrycia. Widok głębokich lejów po bombach, z czeluści których wypiętrzały się ruiny domu, nie rokował nadziei na ocalenie ofiar. Naprędce zorganizowana ekipa ratunkowa, wśród szlochów i złorzeczeń zgromadzonych ludzi, wydobywała ciała, układając je w szeregu na murawie i osłaniając je przed rojem much resztkami zerwanych z okien firan. W pobliżu bezgłośnie konały poranione odłamkami okazałe żółwie, duma jednego z poległych mieszkańców domu.
Nieliczne powstańcze pamiątki, jakie się zachowały, darzymy szczególnym sentymentem i pieczołowicie je przechowujemy. Dlatego też licytacja kolekcji pocztowej, która miała miejsce w sobotę w domu aukcyjnym w Duesseldorfie, zelektryzowała wszystkich potencjalnych nabywców. Dzięki staraniom kierownictwa Muzeum Powstania Warszawskiego, Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, osób prywatnych i firm, pamiątki wzbogacą warszawskie zbiory. Upamiętniają one bowiem spontaniczny, bezprecedensowy akt odwagi warszawiaków i pokazują skrajnie trudne warunki życia w unicestwianym mieście. Ale została też pamięć ludzi, którą warto pielęgnować. Powstanie Warszawskie posiada przede wszystkim wymiar osobisty dla wielu uczestniczących w nim ludzi, świadków tamtych 63 tragicznych dni, także dla mojej mamy Marii i ojca Stefana.
Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?