Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ezoteryczny Kijów

Michał Wójtowicz
Michał Wójtowicz
Nad ranem w dworcowej poczekalni.
Nad ranem w dworcowej poczekalni. Arkadiusz Ksel
Noc w Kijowie spędzam na dworcu, otoczony przez całą plejadę groźnie wyglądających cwaniaczków. Stracone nerwy rekompensuje mi wizyta w prawosławnym kompleksie religijnym, gdzie wyruszam w kilkugodzinną wędrówkę po świecie metafizyki.

Dworzec kolejowy w Kijowie, piąta rano. Jeszcze we Lwowie tamtejsi Polacy postraszyli nas, że może i u nich noclegi są drogie, ale to i tak nic w porównaniu ze stolicą Ukrainy, gdzie właściciele mieszkań życzą sobie takich cen, że ho ho (w rzeczywistości ceny są porównywalne). Po tej zapowiedzi razem z moimi dwoma towarzyszami podróży postanawiamy spędzić noc na dworcu kolejowym w płatnej poczekalni. Oprócz kilku hrywien zyskujemy w ten sposób możliwość długiego podziwiania miejsca, o którym czytamy, że jest najpiękniejszym dworcem w Europie Środkowo-Wschodniej (rzeczywiście ma swój urok).

Ukryte metro

Oddajemy bagaże do przechowalni, doprowadzamy się do porządku w dworcowej toalecie i ruszamy zwiedzać miasto. Przed dworcem pytamy się starszej pani o metro, która radzi nam, żeby iść prosto. Po drodze mijamy stary budynek, do którego w milczeniu pcha się chmara ponurych ludzi. Co to, jakaś wyprzedaż? Dochodzimy do ryneczku pełnego stoisk z hamburgerami i kebabem. Coś jest nie tak, stacja metra musiała być wcześniej. Pytamy się policjanta, który mówi, że powinniśmy się trochę cofnąć. Powoli wracamy, uważnie rozglądając się na boki. Niestety nie widzimy nic, co choć trochę przypominałoby stację metra. W międzyczasie znowu przebijamy się przez chmarę ludzi, która blokuje już całą drogę. Tuż za nią jest dworzec, więc znowu musieliśmy minąć stację metra. Gdzie ona może być? Pytamy się o to przechodnia z teczką, który pędzi w stronę kolejki. Tam - mówi mężczyzna wskazując na kłębowisko ludzi i szybko znika w tłumie.

Dołączamy się do kolejki i po dłuższej chwili dopychamy się w końcu do metra. Jest siódma rano i cały ten tłum ludzi jedzie do pracy. Rozglądamy się po otępiałych minach naszych sąsiadów, z których ciężko wyłowić jakąś emocję. Jak dobrze, że my możemy zwiedzać sobie beztrosko Kijów. Co prawda, przez ostatnie dwa miesiące żywiliśmy się w najtańszych jadłodajniach, w wynajętych pokojach odganialiśmy się od karaluchów, a dzisiejszą noc spędzimy na dworcu. Mimo to jesteśmy najszczęśliwszymi ludźmi w całym wagonie.

Zapomniana rewolucja

Kijów słynie z pokrytych złotymi kopułami cerkwi. Ponieważ świątynie religijne specjalnie nas nie interesują, nie poświęcamy im jednak wiele czasu. Na moją wyobraźnie o wiele silniej działa Plac Niezależności, zwany popularnie Majdanem. Plac jest symbolem niepodległości Ukrainy, która w 1991 roku uniezależniła się od Moskwy. O miejscu tym po raz pierwszy usłyszałem w 2004 roku, gdy stało się główną areną pomarańczowej rewolucji, która zmusiła ówczesnego prezydenta i premiera do powtórzenia sfałszowanych wyborów prezydenckich. W pamięci zapadły mi odbywające się tu wiece, a zwłaszcza namiotowe miasteczko postawione przez demonstrantów w centrum 2,5-milionowej stolicy europejskiego państwa. Spodziewałem się ujrzeć wielką przestrzeń, dorównującą co najmniej mogącego pomieścić milion osób placowi Tiananmen. Tymczasem, jak na moje oczekiwania, plac okazuje się zadziwiająco mały i przez chwilę myślę, że pomyliły mi się miejsca. Wrażenie potęguje brak czegokolwiek, co upamiętniałoby wydarzenia sprzed kilku lat oraz fakt, że jedyny pomarańczowy kolor jaki tu zauważam, to wyłożone na straganach szaliki klubu piłkarskiego Szachtar Donieck.

Zwiedzanie miasta zaczyna nas męczyć. Regenerujemy siły wylegując się na trawiastej skarpie z widokiem na rDniepr. Ponieważ sprzedaż biletów do płatnej poczekalni, w której chcemy spędzić noc, zaczyna się dopiero o północy, na dworzec wracamy późnym wieczorem.

Dworcem rządzi mafia

Przed poczekalnią stawiamy się na godzinę przed czasem. Na miejscu jest już kilka osób, z którymi ustalamy nasze miejsce w kolejce. Zaczyna pojawiać się coraz więcej ludzi. Nagle wpycha się przed nas trzyosobowa grupa podstarzałych cwaniaków. Ich zniszczone, gotowe na wszystko twarze odbierają nam odwagę do wszczynania z nimi awantury.

Pojawiających się co chwilę nowych ludzie można podzielić na dwie grupy. Pierwsza z nich to w większości porządnie wyglądające osoby, które respektują zastaną kolejność i grzecznie ustawiają się w ogonku. Natomiast drugą grupę tworzy cała plejada typów spod ciemnej gwiazdy, na widok których normalny człowiek skręca się ze strachu i przechodzi na drugą stronę ulicy. Oczywiście nikt z nich nie zaprząta sobie głowy czekającymi tu od dłuższego czasu ludźmi. Świadomi swojej siły cwaniacy bezceremonialnie wpychają się w kolejkę, a inni ustawiają się w zwartej grupie tuż przy samych drzwiach do poczekalni, na co nikt ze zgromadzonych osób nie ma odwagi zareagować. W efekcie mimo że przed poczekalnią stawiliśmy się jako jedni z pierwszych, to za pięć dwunasta znajdujemy się kilkanaście metrów od drzwi.

Tuż przed godziną zero ludzie stają się coraz bardziej napięci. Pojawia się wsparta o kulach staruszka, która zajmuje pierwszą pozycję w kolejce. Ludzie ustępują jej miejsca, ale po jej uwadze, by przepuścić matkę z dzieckiem sypią się przekleństwa i wyzwiska. Wywołana matka pokornie pochyla głowę i chce wrócić na koniec kolejki, ale staruszka nic sobie nie robi z całego zamieszania i przyprowadza kobietę do siebie.

W końcu otwierają się drzwi. Zaczynają się przepychanki o to, kto pierwszy znajdzie się w poczekalni i będzie mógł zająć lepsze miejsce. Stojąca przed nami handlarka obuwiem nie wytrzymuje takiego natężenia chamstwa i rzuca się z pretensjami do kilku młodocianych cwaniaków. Jeden z nich oburzony, bo stoi tu przecież od godziny i nie rozumie jak ktoś może się go czepiać. Inny szczerze przyznaje, że nie chce mu się stać w kolejce i niech się wszyscy od niego odwalą. Handlarka jest tak porażona ich bezczelnością, że nie na chwilę odbiera jej mowę.

My w tym czasie walczymy łokciami o swoje miejsce, aż w końcu dopychamy się do drzwi. Kupujemy bilety i zajmujemy miejsce na skórzanej kanapie. Szybko okazuje się, że całe te przepychanki nie miały wielkiego sensu. Kierownikom poczekalni zależy bowiem na tym, aby sprzedało się jak najwięcej biletów i każdy ich klient znalazł dla siebie miejsce siedzące. Przekonujemy się o tym, gdy ochroniarz zwraca uwagę rozwalonemu na całej kanapie cwaniakowi, żeby zrobił miejsce dla brodatego muzułmanina. Tymczasem ja zakładam opaskę na oczy, wkładam zatyczki do uszy, układam podręczny bagaż tak, żebym się obudził, gdyby ktoś chciał mnie okraść. Po chwili zapadam w płytki sen, z którego często się budzę.

Oaza metafizyki

Rano wyruszamy na zwiedzanie Ławry Kijowsko-Peczerskiej. Jest to wielki, prawosławny kompleks religijny, w skład którego wchodzi 80 budynków, w tym cerkwie, muzea oraz miejsca kultu. Mnie w tym wszystkim najbardziej interesują dwie pieczary. Są to długie, podziemne korytarze, niegdyś zamieszkane przez mnichów, a obecnie wypełnione szklanymi sarkofagami z relikwiami kościoła prawosławnego, między innymi ciałami ludzi uznanych za świętych. Pieczary intrygowały mnie od czasu, gdy w przewodniku przeczytałem, że poruszając się po ich mrocznych korytarzach, należy szczególnie uważać, by nie nadepnąć na leżących w transie pielgrzymów. Miałem nadzieję trafić do jednej z ostatnich oaz metafizyki, gdzie człowiek zanurzony w bieżących sprawach przypomina sobie o wartościach, które są dla niego naprawdę istotne.

Idziemy do pierwszej pieczary. Przy wejściu kupujemy świeczki żeby oświetlić sobie drogę. Zgodnie z tutejszym zwyczajem, przykrywamy nasze krótkie spodenki wypożyczonym fartuchem, w którym wyglądamy jak tradycyjni Szkoci. Wąskie korytarze podziemi wypełniają otoczone szybą sarkofagi. Nie ma w nich jednak żadnego śladu po pogrążonych w transie pielgrzymach. Najwyraźniej autor przewodnika po raz kolejny zbyt mocno ubarwił rzeczywistość.

Bez przekonania udajemy się do drugiej pieczary. Tu atmosfera jest już inna. Tuż po wejściu widzimy odmawiającego modlitwę mężczyznę, który z szacunkiem całuje szybę sarkofagu, a następnie przykłada do niej czoło. Po chwili unosi głowę i wolno podchodzi do następnej relikwii, by powtórzyć cały proces od nowa. Idziemy dalej, ale po kilku krokach musimy zwolnić, bo przed nami posuwa się grupa pielgrzymów całująca każdy z mijanych sarkofagów. To samo robią ludzie kroczący za naszymi plecami. Po kilku minutach orientujemy się, że jesteśmy jedynymi osobami w podziemiach, które nie całują sarkofagów.

Wśród pielgrzymów są zarówno nastolatki, ludzie w średnim wieku jak i emeryci. Twarze pielgrzymów przez cały czas są pogrążone w transie. Atmosfera osiąga apogeum w zaadaptowanej na cerkiew komnacie. Oprócz pogrążonych w modlitwie pielgrzymów, trafiamy tam na klęcząca staruszką, która oddaje cześć sarkofagowi uderzając przed nim głową o ziemię. Tuż obok przykucnięta dziewczynka trzyma w dłoniach centymetrową resztkę dopalającej się świeczki. Nie mogę się nadziwić, że w jej nieobecnych oczach nie ma śladu bólu.

Emocje rozsiewane przez pielgrzymów zaczynają mnie przytłaczać. W zatłoczonych, ciasnych korytarzach robi mi się coraz bardziej duszno. Po tym wszystkim co tu zobaczyłem nadszedł czas, by wrócić do codzienności.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto