Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ferie w Tropikach. Wiszące skały Krabi - Tajlandia

Jola
Jola
Relacja z wyprawy 4-osobowej rodziny do Malezji i Tajlandii w styczniu 2010 r. Część III.

Już sam dojazd był niezwykły. Naszym poprzednim miejscem pobytu była Wyspa Tarutao - stamtąd chcieliśmy najpierw dopłynąć do stałego lądu i tam szukać dalszego połączenia. Po raz kolejny zdolności organizacyjne i przedsiębiorczość miejscowych nas zdumiała. Gdy chcieliśmy kupić bilety na łódź, zaoferowano nam przejazd do samego Krabi. I nawet przeszkodą nie było to, że nie mieliśmy wystarczającej ilości gotówki - dostaliśmy kwit, a należność uregulowaliśmy po drodze, przy bankomacie.

Najpierw płynęliśmy łodzią, na brzegu już czekała przewodniczka, która zaprowadziła nas do busika, ten przewiózł nas kilkadziesiąt kilometrów dalej do miejscowości Trang. Tam mieliśmy półgodzinną przerwę, którą wykorzystaliśmy na szybki posiłek. Kolejny przewoźnik o umówionej godzinie zabrał nas na dworzec autobusowy, kupił nam bilety z miejscówkami i zaprowadził do właściwego autobusu rejsowego, którym dotarliśmy już do Krabi. Cały przejazd był zorganizowany perfekcyjnie, zaangażowanych było wiele osób, a płaciliśmy tylko raz - wcześniej wynegocjowaną cenę.

O ile cała podróż prowadziła przez dosyć monotonne krajobrazy (prawie same plantacje drzew kauczukowych), to wybrzeże Krabi było zachwycające. Wysokie białe skały, o pionowych ścianach, porośnięte bujną roślinnością oraz piękne błękitne morze. Twórcy filmu „Avatar”, chyba stąd czerpali inspiracje!

Zatrzymaliśmy się w ośrodku o wdzięcznej nazwie „Mountain Paradise” - luksusowo urządzone domki z egzotycznymi roślinami dookoła, uroczy basen i przepiękny widok na porośnięte roślinami góry o białych, pionowych ścianach. Wprawdzie do morza było dosyć daleko (na piechotę jakieś 20 minut), ale można było korzystać z darmowego dowozu na plażę. Zaraz pierwszego dnia gospodarz zaprosił nas na wieczorną imprezę z okazji swoich urodzin - byliśmy trochę zaskoczeni, ale oczywiście postanowiliśmy przyjść.

Ten dzień przeznaczyliśmy na zwiedzanie świątyni buddyjskiej (Wat Tham Sua), zlokalizowanej na szczycie stromej góry, w odległości ok. 3 km od miejscowości. Na miejsce, do podnóża góry, dotarliśmy otwartą taksówką. Tam dużą atrakcją okazało się wielkie stado małp, które można było karmić. Dostały od nas dwie duże paczki chrupek ryżowych, paczkę suszonych bananów i kilka świeżych (te im najbardziej smakowały). Małpy były nie tyle oswojone, co wręcz natarczywe, wchodziły nawet na osobę trzymającą jedzenie i wyrywały je z rąk. Napatrzyliśmy się na nie do woli, porobiliśmy też mnóstwo zdjęć. Do samej świątyni prowadziły bardzo strome schody - w sumie było ich ponad 1200. Wchodzenie pod górę w tropikalnym klimacie okazało się prawdziwą mordęgą. Ale kiedy już zdobyliśmy szczyt, zobaczyliśmy spory posąg Buddy oraz niezwykłą panoramę okolicy. Mimo wszystko, warto się było pomęczyć! W drodze powrotnej kupiliśmy prezent urodzinowy dla gospodarza, mieliśmy wątpliwości co wybrać, ostatecznie zdecydowaliśmy się na czekoladki.

Na urodziny zaproszeni zostali wszyscy goście ośrodka - w sumie kilkanaście osób. Impreza była udana, jedliśmy różne dania kuchni regionalnej i egzotyczne owoce. Rolę tortu spełniał deser z ryżu polanego mleczkiem kokosowym z owocami (chyba mango) i oczywiście ze świeczkami. Jubilat urządził też mini koncert gry na trąbce. Było bardzo klimatycznie!

Drugiego dnia wykupiliśmy wycieczkę do farmy słoni „Nosey Parker’s”. W półdniowym programie była między innymi jazda na słoniach przez dżunglę, przeprawa przez rzekę oraz kąpiel i karmienie słoni. Rano przyjechał po nas klimatyzowany busik, który zbierał też osoby z innych hoteli. Podobnie zorganizowane były wszystkie wycieczki wykupywane przez nas w następnych dniach. Niezależnie czy zamawiało się ją we własnej recepcji czy w dowolnym biurze turystycznym, rozpoczynały się odbiorem z dowolnego hotelu, a po skończeniu odwiezieniem na miejsce.

Jazda na słoniach była ciekawym przeżyciem. Każdy słoń zabierał po dwóch pasażerów na ławeczkę, umieszczoną na grzbiecie i jednego „kierowcę”, który siadał na jego głowie. Mimo, że same słonie były ciekawe, to jednak wycieczka nas nieco rozczarowała - chyba zbyt dużo oczekiwaliśmy czytając opis na stronie internetowej organizatora. Dżungla okazała się w przeważającej części starą plantacją kauczukowców, kąpał się tylko jeden słoń oraz mieliśmy duże wątpliwości, czy rzeczywiście, tak jak to było napisane w ofercie, zwierzęta są dobrze traktowane. Mimo wszystko wyglądało to trochę, jak cyrk robiony tylko dla zarobku.

Wróciliśmy dosyć wcześnie, więc postanowiliśmy jeszcze wybrać się na zachwalaną w przewodnikach plażę Railay. Jest ona usytuowana na końcu półwyspu, za skałami, nie prowadzi do niej żadna droga - dojazd jedynie drogą morską. Z dotarciem nie było problemu, bo często kursują tam łodzie. Miejsce faktycznie było ładne - żeby tylko nie te tłumy turystów! Jeszcze bardziej doceniliśmy puste plaże na Wyspie Tarutao.

Był to kompleks trzech plaż położonych w różnych częściach cypla, połączonych ścieżkami spacerowymi. Przechodząc się jedną z takich ścieżek zobaczyliśmy dwa drogowskazy przy ścieżce prowadzącej do lasu: „punkt widokowy” i „laguna”. Poszliśmy najpierw pierwszą ścieżką, prowadzącą na górę do punktu widokowego (warto było popatrzeć), następnie udaliśmy się do tzw. laguny. Okazał się nią duży lej krasowy z jeziorkiem na dole. Dotarcie tam nie było proste, najpierw trzeba było podejść pod stromą górę ścieżką prowadzącą przez las tropikalny, następnie zejście po skałach do wnętrza leja.

W najtrudniejszych momentach były porozwieszane liny. Może nie była to ściana wspinaczkowa, ale niektórzy rezygnowali z zejścia. Schodząc po linach zastanawialiśmy się, dokąd nas ta ścieżka zaprowadzi, to co zobaczyliśmy na miejscu było naprawdę niesamowite. Całe dno leja wypełniało jeziorko o płytkiej ciepłej wodzie i skalistym dnie. Nad wodą dookoła były skalne ściany, na których miejscami utrzymywały się rośliny. Potem poszliśmy na ostatnią plażę. Wiszące kolorowe skały bezpośrednio nad wodą i żółtym piaskiem robiły ciekawe wrażenie. W skale była spora grota poświęcona bogini płodności – odwiedzający pozostawiali w niej różnej wielkości fallusy – nawet dzieci z wycieczki szkolnej.

Trzeciego dnia, z dużej oferty wycieczek wybraliśmy „4 wyspy”. Polegało to na tym, że łodzią podpływaliśmy na kolejne wyspy i tam były postoje - czas wolny. Przy niektórych można było poobserwować podwodne życie na rafie, maski do pływania zapewniali organizatorzy. Odwiedzane miejsca były wręcz bajkowe, strzeliste skały porośnięte bujną zielenią, błękitne morze oraz plaże z białym piaskiem. Jedynym mankamentem było to, że nasza łódka nie była jedyną przypływającą do tych wysp, czyli wszędzie były tłumy turystów.

Zastanawialiśmy się którą wycieczkę wybrać na kolejny dzień. Zrezygnowaliśmy z uznawanej za najpiękniejszą wyspy Koh Phi Phi, to ta na której kręcili słynny film „Niebiańska plaża” z Di Caprio. Tam niestety tłumy odwiedzających są największe. Ostatecznie wybraliśmy wycieczkę do wyspy Hong - połączoną z kajakowaniem po morzu. Wyspa była położona nieco dalej i po drodze były dwa postoje, najpierw pływaliśmy z maskami w pobliżu maleńkiej skalistej wysepki, potem na innej wysiedliśmy na plaży, tyle że nie zalecano tam pływania, ze względu na
coś niebezpiecznego w wodzie.

Nie wiemy co to było, ale na plaży widzieliśmy przechadzającego się warana. Na szczęście szybko się oddalił. Potem popłynęliśmy już do naszego celu podróży - Wyspy Hong. Była zjawiskowa! Wnętrze stanowiła laguna, do której najpierw wpłynęliśmy łodzią, a następnie kajakami, opływając wyspę dookoła. Osoby które nie płynęły kajakami mogły zwiedzać wnętrze wyspy. Nam było szkoda, że musimy zdecydować się tylko na jedną opcję: kajakowanie lub chodzenie po wyspie. Wyspa był dosyć duża i opłynięcie jej kajakiem mocno nas zmęczyło.

Posumowanie

Jeżeli ktoś lubi wygodne pensjonaty i hotele, miejsca rozrywkowe, w których dużo się dzieje Krabi na pewno go nie rozczaruje. Do tego wspaniałe widoki, ciepłe morze, śliczne plaże (to co, że trochę zatłoczone) świetna kuchnia, przyjaźni uśmiechnięci „tubylcy” i tajski masaż stóp. Tu naprawdę się można wypocząć.

Czytaj także:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto