Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Film czy książka? O ekranizacjach i adaptacjach

mtx@op.pl
[email protected]
Lektury szkolne dzielą się na fascynujące, obowiązkowe i trudne do zniesienia. Te ostatnie, na szczęście, od kilkudziesięciu lat możemy obejrzeć w wersji filmowej.

Jak wiadomo poziom czytelnictwa spada coraz gwałtowniej. Wyjaśnienie jest proste. Przeciętny nastolatek nie ma czasu na taką "głupotę" jak czytanie książki. Woli obejrzeć film. Poczytać może gazetę młodzieżową. Książki są dla kujonów. Im człowiek starszy, tym ma mniej czasu. Dlatego może nawet by czytał, ale jakoś łatwiej i wygodniej obejrzeć.

Oglądanie jest łatwe, wygodne, oszczędza czas i jest przyjemne. Czegóż można więcej chcieć? Kiedy się czyta, nigdy nie wiadomo jak wygląda bohater. Przecież nawet jak jest opis, to każdy interpretuje go inaczej. A kiedy jest bohater "namacalny", aktor, to wtedy obraz zapada na długo w pamięć.

Weźmy choćby "Przedwiośnie". Kreacja Mateusza Damięckiego dla wielu osób jest znacząca. Czytając książkę, ci którzy film widzieli wcześniej, wizualizowali sobie tylko jego. Jest to dobre, zwłaszcza dla tych, którzy wolą już mieć gotowy obrazek, a nie chcą używać wyobraźni. Ale ci, którzy uwielbiają jej używać nie mają na co liczyć.

Swoją drogą trzeba pamiętać o tym, że mamy oprócz ekranizacji, również adaptacje. Pierwsze jest wiernym szkicem dzieła, drugie jest luźno powiązane. "Przedwiośnie" byłoby ekranizacją, gdyby nie wątek końcowy, gdzie widzimy jak Baryka zostaje zabity, choć w książce nie ma tego motywu.

Czasem może i lepiej żeby adaptacja nie powstawała. Weźmy takie "Quo Vadis". Michał Bajor biega w adidasach, efekty specjalne są wybujałe i nie pasujące do konwencji, a cały obraz zniechęca do czytania książki. To samo można powiedzieć o "Wiedźminie" - adaptacji sagi Sapkowskiego, gdzie powycinano wiele istotnych fragmentów.

Choć trzeba tez powiedzieć, że i adaptacje dzielą się na te w miarę wierne i na te, które są naprawdę daleko od oryginału. "Jądro ciemności" Conrada ma swoją ekranizację o tym tytule oraz adaptację "Czas Apokalipsy". Już po intytulacji widzimy, że treść będzie inna. I owszem. Zamiast Konga XIX wieku mamy Wietnam XX. Kolonizatorzy zamienili się w żołnierzy. Marlow zamiast po prostu popłynąć do Kurtza, ma za zadanie go "zdjąć", czy jak kto woli - zabić. Oczywiście nawet bohaterowie mają inne nazwiska.

Ale rozmyślając nad ekranizacjami nie sposób nie wspomnieć o dziełach dramatycznych. Choćby taki klasyk jak Wiliam Shakespeare. "Sen nocy letniej" przenoszony był na ekran 13 razy. Już w czasach kina niemego przenoszono ją na ekran czterokrotnie, w Stanach Zjednoczonych (1909), Francji (także w 1909), Włoszech (1913) i Niemczech (1925 - wersja "tylko dla dorosłych", uwspółcześniona w duchu dekadenckiej atmosfery Republiki Weimarskiej, z telefonami, jazz bandem i kobiecym Pukiem).

Pierwsza wersja dźwiękowa powstała w Hollywood w roku 1934, a wyreżyserowali ją Max Reinchardt i William Dieterle. Grały w niej największe gwiazdy ówczesnego kina, Mickey Rooney, James Cagney, Dick Powell i Olivia de Havilland. Była to prestiżowa produkcja studia Warner Bros.

Potem powstało sześć kolejnych adaptacji, w tym eksperymentalna czeska zrealizowana w 1959 w konwencji animacji poklatkowej: animowany film z 1965 z Mr Magoo w roli Puka; ekranizacja Petera Halla z roku 1968 z Dianą Rigg, Judi Dench, Davidem Warnerem i Ianem Holmem w roli Puka, w której elfy przypominały zagubionych chłopców z "Piotrusia Pana"; zrealizowana przez BBC wersja w reżyserii Elijaha Moshinsky'ego; filmowy zapis nowojorskiej inscenizacji Josepha Pappa z 1982, która nieoczekiwanie uderza w podniosły ton, kiedy Spodek dostrzega Tytanię obserwująca z ukrycia śmierć Pirama, i uwspółcześniona, awangardowa wersja z roku 1996 będąca zapisem spektaklu Royal Shakespeare Company.

Warto także wspomnieć o ekranizacji spektaklu baletowego George'a Balanchine'a, inscenizacji "Pirama i Tyzby" dokonanej przez... The Beatles w telewizji brytyjskiej z okazji 400. rocznicy urodzin pisarza, oraz filmie Woody Allena "Seks nocy letniej", który zapożyczył ducha oryginału literackiego, elfy i muzykę Mendelssohna. Ostatnią adaptacją jest film Michaela Hoffmana z Kevinem Kleinem, Michelle Pfeiffer, Rupertem Everettem, Stanleyem Tucci, Calistą Flockhart, Christiaenem Bale'em i Sophie Marceau.

Ten fenomen pokazuje jak bardzo chodliwym tematem są ekranizacje dzieł tak dobrze znanych. Mimo, iż Szekspira można czytać, oglądać teatrze, to jednak publiczność woli film.

Zresztą nie tylko dramaty i lektury są filmowane. Wystarczy wspomnieć o "Nigdy w życiu" Katarzyny Grocholi. Choć to zlepek jej dwóch książek: "Nigdy w życiu" i "Serce na temblaku", to widz nie przeczytawszy dzieła nie zauważa przejścia między tomami perypetii Judyty. Obsada, to słynni polscy aktorzy: Danuta Stenka, Artur Żmijwski, Joanna Brodzik, Jan Frycz i Joasia Jabłczyńska.

Dlaczego więc aktorzy widzą w adaptacjach i ekranizacjach tak wielki sukces, że gremialnie w nich grają? Jak to się dzieje, że np. "Troja" na podstawie "Iliady" Homera miała komplet wszystkich najlepiej opłacanych gwiazd Hollywood? Odpowiedź jest prosta. Bo ludzie lubią oglądać książki, które znają. Lubią oglądać to, co czytali. Chcą sobie wizualizować te wydarzenia.

Zdecydowanie lepiej ogląda się gotowe obrazy, które łącznie trwają jakieś 2 godziny, niż czyta całą książkę, która ma 500 stron. Łatwiej siedzieć w fotelu i gapić się bezmyślnie, niż czytać i analizować. Przyjemniej obejrzeć pośladki Brada Pitta niż męczyć się z językiem Homera.

Według mnie ekranizacje są potrzebne, bo przyciągają uwagę przeciętnych zjadaczy chleba. Część z nich ma szansę sięgnąć po oryginał, część choćby w taki sposób zapozna się z dziełem. Wydaje mi się, że lepiej jest powiedzieć, że widziało się jakiś film i wiedzieć o co chodzi, niż nie mieć żadnego pojęcia bez czytania książki.

Czasem tylko boję się o poziom uzyskany w dziele. Przykładem może tu być "Pan Tadeusz". Epopeja narodowa, którą powinien przeczytać każdy. Ale nie każdy to zrobił. Czy można zaakceptować dzieło, które zaczyna się końcem, ma bardzo wybujały element przejścia między Paryżem a Litwą - pojawiają się podstarzałe postaci z głównego wątku. Film, który mimo wszystko jest tylko wycinkami oryginału? Myślę, że można. Uważać trzeba tylko, aby pamiętać, że epopeja ma w sobie więcej wątków, inne bardziej rozwinięte, czasem trochę wyglądające inaczej. Nie mniej zachowuje charakter i sens, a przecież to jest najważniejsze.

Ekranizacje to książki XX wieku. Teraz czas na internet i komputer jako wcielenie książek XXI wieku. Co będzie dalej? Chyba nikt nie jest w stanie przewidzieć.

od 7 lat
Wideo

Zmarł Jan Ptaszyn Wróblewski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto