Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Finansowanie partii politycznych. Problem można rozwiązać w prosty sposób

Michał Górawski
Michał Górawski
Piotr VaGla Waglowski, http://www.vagla.pl/Domena publiczna
W demokratycznym społeczeństwie niewielu podważa sens istnienia partii politycznych w ogóle. Warto natomiast przemyśleć sposób ich finansowania uważając przy tym, by nie wpaść w pułapkę taniego populizmu.

Po niedawnych publikacjach prasowych, dotyczących tego jak partie polityczne wydają pieniądze podatników, przez kraj przetoczyła się burza. Co prawda wydatek rzekomo przeznaczony przez jedno z ugrupowań na wino okazał się… opłatą czynszową za lokal wynajmowany od firmy z alkoholem w nazwie, ale w ogniu dyskusji przez niewielu został ów fakt dostrzeżony.

Temperaturę debaty podgrzał premier Tusk, który ogłosił pomysł zaniechania dotowania partii politycznych z budżetu państwa. Dawno żadna propozycja Prezesa Rady Ministrów nie wzbudziła tak przychylnej reakcji społeczeństwa. Według sondażu Homo Homini tylko 3 procent Polaków popiera obecnie funkcjonujący system, co wydaje się stwarzać grunt pod poważne zmiany w tym zakresie.

W jaki zatem sposób ugrupowania mają funkcjonować i skąd brać pieniądze na prowadzenie swojej działalności? Demokratyczny świat zna z grubsza trzy koncepcje na rozwiązanie tego problemu:

1. Odpis podatkowy na wzór istniejącego obecnie na rzecz organizacji pożytku publicznego.
2. Składki, darowizny i działalność gospodarcza.
3. Subwencje budżetowe, czyli tak obecnie krytykowany system istniejący w naszym kraju.
Zatrzymajmy się zatem na chwilę przy każdej z tych propozycji.

Odpis podatkowy

W świetle tego pomysłu, popieranego we wspomnianym przeze mnie sondażu przez 22 % respondentów, każdy obywatel miałby prawo do odpisania określonej ustawowo kwoty podatku na wskazaną przez siebie, dowolną partię polityczną. Teoretycznie brzmi niezwykle szlachetnie, a przez to bardzo kusząco.

Oto ugrupowania musiałyby uczciwie reprezentować swoich wyborców, gdyż w przeciwnym razie, ci ostatni mogliby nie przeznaczyć na ich rzecz sumy pozwalającej na normalne funkcjonowanie. Przy okazji zwiększyłoby to partycypację obywateli w życiu politycznym, a być może także ich świadomość w tej kwestii. Pokazałoby to też na ile poparcie udzielone przy urnach jest rzeczywiste, a na ile jedynie podyktowane wyborem tak zwanego mniejszego zła. Tyle teoria.

Jeśli jednak przyjrzeć się pomysłowi bliżej, na tym idyllicznym krajobrazie pojawiają się istotne rysy. Weźmy za przykład Polskie Stronnictwo Ludowe. Ludowcy w kolejnych wyborach zdobywają 5 – 8 % głosów. Jednak wyborcy tego ugrupowania są głównie rolnikami, przez co stanowią oni uboższą część naszego społeczeństwa, a zatem ich opodatkowanie jest bardzo skromne. W konsekwencji, nawet gdyby cały elektorat PSL dokonał odpowiedniego odpisu, to i tak budżet tej partii byłby zupełnie nieproporcjonalny do uzyskanego poparcia. A co z bezrobotnymi, którzy podatku nie płacą wcale? Kto w takim układzie będzie reprezentował te grupy społeczne, a także studentów, czy ogólnie biedniejszych Polaków?

Ugrupowania polityczne postawione w takiej sytuacji będą zmuszone ubiegać się o głosy głównie tych, którzy płacą odpowiednio wysokie podatki i będą mogli dzięki temu dokonywać wystarczająco wysokich odpisów. Prowadzić to będzie do nowej, zakamuflowanej i prawnie inaczej skonstruowanej, formy demokracji cenzusowej stosowanej w kilku krajach Europy w pierwszej połowie XIX wieku.

Składki, darowizny, działalność gospodarcza

W tym przypadku sytuacja jest jeszcze bardziej niepokojąca. Koszty funkcjonowania partii politycznych, a także ich niewielka liczebność w naszym kraju (w sumie ugrupowanie mające reprezentację w Sejmie liczą około 200 tysięcy osób) sprawiają, że finansowanie wyłącznie ze składek członków de facto uniemożliwi im jakiekolwiek skuteczne działanie. Wobec tego wszelkie funkcjonowanie partii uzależnione będzie od darowizn i zakazanej obecnie działalności gospodarczej.

Skutkować to będzie całkowitym uzależnieniem polityków od rozmaitych grup interesów, takich jak przedsiębiorcy, związki zawodowe czy media. Innymi słowy wszystkich posiadających pieniądze, bądź zdolność relatywnie szybkiego ich zgromadzenia. W takiej sytuacji politycy staną się najemnikami swoich mocodawców, a nie rzeczywistymi reprezentantami narodu. Konsekwencją tego będzie brak reprezentacji dużych grup społecznych, a także, czy może nawet przede wszystkim, brak transparentności i obywatelskiej kontroli funkcjonowania państwa, absolutnie koniecznej w liberalnej demokracji. W sensie ustrojowym może to nawet doprowadzić do systemu nazywanego przez starożytnych Greków plutokracją, czyli rządami najbogatszych.

Pamiętać jednak należy, że w obecnych realiach oznaczałoby to bardziej władzę w rękach instytucji takich jak korporacje oraz zorganizowanych grup w rodzaju związków zawodowych, a nie pojedynczych osób. Sensem demokracji jest tymczasem wolność jednostki gwarantowana przez władzę państwową, ściśle kontrolowaną, wyłanianą przez opinię publiczną i opartą na dyktacie prawa.

Subwencje budżetowe

Jak na tym tle wypada obecny system? Na pewno najmniej atrakcyjnie przy powierzchownym spojrzeniu na sprawę. Finansowanie partii z podatków nie pozwala obywatelom na kontrolę ich wydatków, poważnie utrudnia powstanie nowych inicjatyw politycznych i tworzy pole do nadużyć oburzających, i słusznie, Polaków. Można znaleźć wiele działań partii polegających albo na wydatkowaniu środków na wątpliwe społecznie cele (za przykład niech posłużą słynne garnitury premiera) albo wręcz na wyprowadzaniu funduszy pochodzących z subwencji i opłacaniu zaprzyjaźnionych przedsiębiorców lub działaczy partyjnych.

Ten drugi problem jest chyba największą patologią obecnego systemu. Ale akurat jego dałoby się w bardzo prosty sposób rozwiązać, poprzez zwiększenie przejrzystości i upublicznienie partyjnych rozliczeń finansowych.
Przede wszystkim jednak subwencje budżetowe uniezależniają partie od innych źródeł dochodów, nie faworyzują formacji reprezentujących grupy dobrze zorganizowane, a niekoniecznie posiadające demokratyczną większość w społeczeństwie i daje państwu narzędzia do kontrolowania ich wydatków.

Złudzeniem jest także pogląd, jakoby wszystkie środki wydawały one na prywatę swoich liderów. Według ustawy o partiach politycznych, od 5 do 15 % kwoty subwencji musi być wydane na działalność ekspercką, analityczną czy edukacyjną, a zdecydowana większość pieniędzy i tak idzie na promocję wyborczą. Resztę funduszy pochłania bieżące funkcjonowanie, takie jak wynajem biur, czy lokali na partyjne konwencje. Wśród tych ostatnich znajdują się nie tylko widowiskowe spektakle parateatralne, ale też spotkania podczas których wybiera się władze partii na poszczególnych szczeblach, zgodnie zresztą z wymogami ustawowymi. W każdym razie rozliczenia finansowe są skrupulatnie sprawdzane przez PKW pod kątem zgodności wydatków z celami statutowymi i prawem polskim w ogóle. Jak wiele może kosztować nawet najdrobniejszy błąd, przekonał się już wspominany przeze mnie PSL, którego ukarano utratą wielomilionowej subwencji i postawiono w trudnej sytuacji budżetowej.

Trawestując słynne słowa Churchilla można wobec tego rzec, że taki sposób utrzymywania partii jest najgorszym jaki można było wymyślić, ale nikt nie potrafi jak dotychczas stworzyć niczego lepszego.

Pomysł zabrania partiom subwencji budżetowych uznaję w takim świetle za absurdalnie demagogiczny i prowadzący do osłabienia mechanizmów liberalnej demokracji.

Odpowiedzią na oburzający wielu ludzi sposób wydatkowania tych pieniędzy może być natomiast doprecyzowanie charakteru przeznaczenia środków pochodzących z dotacji. Godną uwagi jest być może propozycja zwiększenia kwoty przekazywanej na działalność ekspercką. Warto też, wzorem Niemców, wymusić na partiach pełną transparentność wydawania subwencji, tak, aby każdy obywatel mógł szybko i w dowolnym momencie sprawdzić jak pożytkowane są publiczne pieniądze. Najprostszym chyba sposobem byłoby zobowiązanie ugrupowań do publikowania całej dokumentacji finansowej w Internecie.
Dla jasności przypomnę, iż system podobny do polskiego obowiązuje w większości krajów europejskich, różna jest jedynie forma przepływu funduszu z budżetu państwa, ich nadzorowania i kontroli. W dojrzałych demokracjach Zachodu odbywa się to oczywiście w sposób mniej budzący wątpliwości, a więc bardziej jasny i rzetelny, niż w Polsce. W mojej ocenie, właśnie w tę stronę powinna toczyć się społeczna deliberacja trwająca po ostatnich głośnych publikacjach medialnych.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Giganci zatruwają świat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto