Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gdy siły natury łączą się z ludzką głupotą. Tragedia Johnstown

Piotr T. Bogdanowicz
Piotr T. Bogdanowicz
Zdjęcie wykonane po katastrofalnej powodzi w roku 1889.
Zdjęcie wykonane po katastrofalnej powodzi w roku 1889.
Błąd człowieka w połączeniu z siłami natury to mieszanka, która zawsze prowadzi do tragedii. Tak samo było w przypadku amerykańskiego miasteczka Johnstown w stanie Pensylwania. Właśnie dziś mija 120 lat od strasznej tragedii jaka tam miała miejsce. Zresztą sami się przekonajcie jak było...

Jest maj 1889 roku. Dolina rzeki Conemaugh rzadko pokryta lasami leży nad małym przemysłowym miasteczkiem Johnstown, zamieszkałym przez ok. 3000 osób. Mieszkańcy tego miasteczka doskonale wiedzieli o tym, że każdej wiosny należy spodziewać się powodzi, które mimo wszystko dawały dość dużo czasu, by przenieść się w bezpieczne, wyżej położone miejsce. Powódź jaka miała miejsce w roku 1889 nie byłaby niczym nadzwyczajnym, gdyby nie to, że ludzie przez własną głupotę i zachłanność przekształcili ją w gigantyczną katastrofę. A o co poszło? O zaporę na rzece, która była jedną wielką konstrukcyjną pomyłką.

Nawet konstruktorzy starożytnego Cesarstwa Rzymskiego nie zbudowaliby w ten sposób zapory na jakiejkolwiek rzece, gdyż byli na to zbyt rozsądni. Zapora ta nie miała nawet kształtu łuku, który przenosiłby siłę naporu wody na podłoże, mało tego - nie była nawet zbudowana z kamienia.

Zarys historyczny...

Celem zapory South Fork było zapewnienie dopływu wody do części kanału Pensylwania położonego w South Fork, 22 kilometry w górę rzeki od Johnstown. Była to konstrukcja ziemna o szerokości 260 metrów i wysokości 24 metrów. Jezioro, które powstało wskutek postawienia tej zapory miało długość pięciu i szerokość dwóch kilometrów. Jeszcze w trakcie budowy, w roku 1847, tama zawiodła, a powstały przy tym strumień wody dosłownie zmył znajdujący się w Johnstown akwedukt. Prace zakończono w 1852 roku jednak pierwotna funkcja zapory straciła już na znaczeniu, bowiem transport wodny wyparty został przez transport kolejowy.

Mamy rok 1889. Tama jest w opłakanym stanie. Przez przynajmniej dziesięć lat prywatny właściciel - Koło Łowieckie i Wędkarskie South Fork, tworzone przez grupę milionerów z Pittsburga - jakby zupełnie zapomniał o zaporze. Po pierwsze czoło tamy opadło poniżej poziomu jej boków. Po drugie rury umożliwiające regulację wody usunięto pownieważ zbyt kosztowne byłoby ich utrzymanie i naprawa. Po trzecie przelew został zagrodzony sieciami aby... ryby nie uciekały z jeziora. W tej sytuacji katastrofa była tylko formalnością.

Zaczyna padać...

30 maja zaczęła się ulewa. Wcześniej w tym samym miesiącu deszcz na ten teren padał w sumie przez jedenaście dni. Ziemia nasączona wodą nie była już w stanie zatrzymać ani litra wody więcej. Deszcz zamienił się w rwące potoki i rzeki. Bardziej czujni mieszkańcy Johnstown i terenów znajdujących się w górnym biegu rzeki przenieśli się w rejony wyżej położone. Fakt ten sprawił, że liczba ofiar była dużo niższa.

Stało się... zbyt mały spływ zapory South Fork zatkany szczątkami niesionymi przez powódź sprawił, że woda w jeziorze spiętrzyła się do tego stopnia, iż przelała się przez czoło zapory.

Oko w oko z gigantyczną falą...

Jest 31 maja. Kilka minut po 15. Tama rozpadła się, uwalniając potężną falę o wysokości 15 metrów(!), która mknie korytem wezbranej już rzeki. Po 36 minutach jezioro było już puste.

Fala podążając w dół rzeki zmiatała z powierzchni ziemi wszystko co tylko stało jej na drodze. Na prostych i stromych odcinkach fala osiągała prędkość 100 kilometrów na godzinę, a na krętych przełomach i płyciznach zwalniała do około 15 kilometrów na godzinę. Niektórzy świadkowie twierdzili, że czasami stała w miejscu. Wydawać by się mogło, że fala ta wyglądała jak wielka ogromna ściana wody, ale to błąd. Spód fali napotykał na siłę tarcia, która spowalniała ją, natomiast jej wierzch takiej siły nie napotykał. Wniosek jest jeden. Ogromne masy wody pędziły niczym jeden wielki kotłujący się wir. Ofiary nie były więc porywane w kierunku biegu fali i wynoszone do góry, ale przygniatane przez nią w dół.

Kilka kilometrów dalej stał Conemaugh Viaduct, duży i solidny most oparty na łukach. Porwane przez wodę domy, fabryki i drzewa zatkały prześwity między filarami mostu, przez co powstała nieszczelna tama o wysokości 22 metrów. Most nie wytrzymał takiego naporu wody, po kilku minutach runął z wielkim hukiem. Fala powodziowa znów popędziła w dół z całkiem nową siłą. Po drodze zmyła z powierzchni ziemi wioskę Mineral Point. Dalej woda przebijając się przez starorzecze, odnowiła łożysko rzeki, wdzierając się tym samym do East Conemaugh, gdzie porwała w całości, ważące po kilkadziesiąt ton składy pociągów oraz 30 parowozów. Kolejną miejscowością było Woodvale, gdzie powódź zmiotła z fundamentów ponad 250 domów. Na drodze fali stała fabryka drutu Gautiera. Uderzając w nią natychmiast eksplodowały kotły, dorzucając do wirującego czoła fali pełnego domów, drzew i śmieci - sadzę, popiół oraz całe kilometry drutu kolczastego. To wszystko jednak jest tylko początkiem prawdziwej tragedii.

W końcu woda wdarła się do Johnstown. Wszystkie budowle, które znalazły się na jej drodze zostały doszczętnie zniszczone. Ludzkie ciała wymieszały się z ciałami zwierząt, śmieciami. Wiele z nich wplątało się w drut kolczasty. Wagonami kolejowymi woda rzucała na wszystkie strony niczym piłeczkami. W ciągu zaledwie kilku minut tysiące domów i fabryk zostało zniszczonych, a setki ludzi straciło życie. Oficjalne mówi się o 2 209 ofiarach śmiertelnych i 967 zaginionych.

Woda i ogień...

Jedną, jedyną budowlą, która przetrwała bezpośredni szturm fali, był most kolejowy Stone Bridge, zbudowany w postaci szeregu siedmiu półkolistych kamiennych łuków. I znów powstała ogromna tama z tą jednak różnicą, że tutaj poszczególne łuki były znacznie węższe i cięższe. Konserwatywny konstruktor, chcąc nie chcąc, zbudował tamę, która wytrzymała napór wody. Fabryki i wiele domów położonych za mostem Stone Bridge zostały w większości przypadków tylko uszkodzone, przez wodę, która przelała się nad mostem. Paradoksalnie, to właśnie wzmogło jeszcze horror zniszczeń. Chociaż konstrukcja wiaduktu przyczyniła się do ocalenia wielu istnień ludzkich, to jednak spowodowała zgubę wielu innych. Płynące wraz z czołem fali szczątki zatykając łuki mostu spowodowały, że fala powodziowa została odbita w górę rzeki w kierunku pobliskiego dopływu - strumienia Stony Creek. Tym razem ofiarą fali padło miasteczko Kernville. Woda zmiotła tam z powierzchni ziemi jeszcze więcej domostw. Miejscami odbita fala mogła osiągać wysokość 30 metrów, czyli około dwa razy więcej niż fala pierwotna.

Jeżeli ktoś myśli, że to koniec tej tragedii, to jest w błędzie. Jak wiemy, fala niosła ze sobą drzewa, domy, różnego rodzaju budowle, które zostały wyrwane z fundamentów. Gdy nadmiar wody przelał się ponad mostem, wszystkie te szczątki (głównie drewno) zaczęły się piętrzyć. Wielu osobom, dzięki tej stercie śmieci udało się wydostać. Niestety, ale prawdopodobnie z powodu przewróconego w jednym z domów pieca i rozbitych cystern z olejem wszystko zajęło się ogniem. Choć ciągle padał deszcz, to jednak w stercie było wystarczająco dużo suchego drewna, by wybuchła gigantyczna, nieugaszona pożoga, trwająca przez kilka dni. W końcu wody powodziowe ustąpiły a płomienie ugaszono. Oczom pracujących tam osób ukazał się straszny widok. Zwęglone sterty śmieci i ludzkich zwłok były tak ściśle ze sobą splatane i zbite, że musieli oni użyć materiałów wybuchowych aby udrożnić most Stone Bridge.

Zaraz po katastrofie do ocalonych zaczęła docierać pomoc z całego kraju. Tylko właściciel tamy nie śpieszył się z jej udzieleniem. Marne pieniądze na rzecz powodzian wpłacili członkowie koła. Aż 30 z 61 nie dało ani dolara. Posypały się pozwy sądowe. Niestety Temida uznała, że katastrofa była wolą boską i Koło Łowieckie i Wędkarskie nie ponosi odpowiedzialności za tragedię. Szczególnie gorzki dla ocalałych był fakt, że tama nie służyła żadnemu praktycznemu celowi, poza rekreacją milionerów z klubu.

W tysiącach śmierć zbiera plony:
Zabitych mężów, uśmiercone żony,
Zmiażdżone córki, synów wykrwawionych,
Dzieci w męczarniach życia pozbawione
(Zbrodnia Heroda przy tym gwałcie blednie);
Woda do nieba posłała przedwcześnie
Zwęglonych oblubieńców, utopione lube,
Narzeczonym przyniosła rozłąkę i zgubę!
Godne życzeń piekielnych te okropności,
Wszystko ceną było – kilku rybich ości!

Wiersz Isaaca Reeda napisany tuż po tragedii Johnstown.

***
Źródła z których korzystałem:
1. Muzeum Powodzi w Johnstown;
2. Książka Ernesta Zebrowskiego "Niespokojna planeta. Największe kataklizmy naturalne w historii ludzkości".

od 7 lat
Wideo

Wyniki II tury wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto