Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gdzie mieszka miłość? W jakiej krainie?

Jolanta Paczkowska
Jolanta Paczkowska
Filharmonia Zielonogórska. Na zdjęciu część budynku dobudowana przed trzema laty. Fot. Jola Paczkowska
Filharmonia Zielonogórska. Na zdjęciu część budynku dobudowana przed trzema laty. Fot. Jola Paczkowska
Śpiewającej odpowiedzi na postawione w tytule pytania udzielali nam w Filharmonii Zielonogórskiej im. Tadeusza Bairda soliści – gwiazdy Gliwickiego Teatru Muzycznego – Anita Maszczyk i Michał Musioł

W ostatni weekend tegorocznego karnawału Orkiestra Symfoniczna
Filharmonii Zielonogórskiej zaproponowała swojej publiczności

wieczór
z
najpiękniejszymi ariami i duetami
operetkowymi.

Telewidzowie pamiętają zapewne program "Z batutą i humorem ", który prowadził jeden z najwybitniejszych współczesnych polskich dyrygentów – Maciej
Niesiołowski.

Teraz

teatralną wersję koncertu pod takim samym tytułem, według pomysłu i
oryginalnego scenariusza Niesiołowskiego, ma w swoim programie
Gliwicki Teatr Muzyczny.

Orkiestra Zielonogórskiej Filharmonii koncertuje z
wieloma dyrygentami i różnymi zespołami (polskimi i zagranicznymi), towarzyszy
wybitnym solistom z kraju i zagranicy. Pod batutą

Macieja
Niesiołowskiego zaproponowała nam utwory w rytmie polki, walca i marsza –
autorstwa Juliusa Fucika,  
Edwarda Elgara,  
Josefa i Johanna Straussów.

Ponaddwugodzinne widowisko „najlepszy konferansjer wśród dyrygentów i
najlepszy dyrygent wśród konferansjerów” jak zwykle – w eleganckim fraku –
prowadził z właściwym sobie lekkim i pełnym wdzięku humorem.

Od pierwszych chwil stworzył kameralny, rodzinny nastrój, mimo iż na widowni
zasiadało około 400 osób. Dziwił się, że panuje cisza, że sprawiamy wrażenie,
jakbyśmy to my, widzowie, byli zestresowani. Była więc na samym początku lekcja
śpiewu – ćwiczyliśmy powitanie na dwa głosy: Dooobry wieeeczór! Następnie
przyszedł czas na lekcję oklasków...

Potem to już była tylko wyśmienita zabawa. Występy orkiestry były
przeplatane popisami duetu - Anity Maszczyk i
Michała Musioła.

Najpierw usłyszeliśmy solistkę w
arii
z Giuditty Franza Lehara „Kto me usta całuje, ten śni”. Młoda, niezwykłej urody pani Anita, wystąpiła w przepięknej sukni, którą sama
zaprojektowała. Maciej Niesiołowski zauważył, że… prasowanie tych wszystkich
falbanek jest niezwykle pracochłonne. Wie o tym, bo sam je prasuje. –
Żelazkiem, na desce – przekonywał niedowierzającą widownię.

O stroju Michała Musioła, który swoim wdziękiem i talentem oczarował żeńską
część publiczności od pierwszego utworu  
– Roberta Stolza „Pokochaj mnie” – dyrygent… nic nie powiedział.

Kiedy soliści zmieniali kreacje, orkiestra grała polkę, czyli – jak to
dyrygent określił – dookoła Wojtek…itd., itd., itd.  
Konferansjer niestrudzenie oswajał widownię, próbując nawiązać z
nią dialog. Gdy na salę weszła po chwilowej nieobecności jakaś elegancka
kobieta, usłyszała pytanie wypowiedziane z radością w głosie: – Wróciła pani
jednak do nas?

Tymczasem na scenę wkroczył w nowych pięknych strojach znany
nam już duet, by odśpiewać i odtańczyć „Mia bella Fiorentina” Franza von
Suppé  
z operetki Boccaccio. Każde z nich
przy tym (z osobna) uwodziło i tak oczarowaną publiczność.

Dyrygent zabawiał słuchaczy dowcipami muzycznymi.
Testował nas ze znajomości instrumentów:

 
Jaka jest różnica między skrzypcami a
kontrabasem?

 
Kontrabas dłużej się pali!

Widownia zupełnie poddała się muzycznym emocjom, kiedy usłyszała
żywiołowe wykonanie duetu „O Juliska, o Juliska” Freda Raymonda z operetki
Błękitna maska. A po chwili kołysała się w
rytm czardasza, gdyż przyszła kolej na arie z operetki Imre Kalmana Hrabina
Marica – „Graj Cyganie” i „Czardasz Maricy”.

Potem było jeszcze weselej. Młodzi
soliści wbiegli na scenę w… piżamach, by
zaśpiewać razem „Myszko, przyjdzie
noc taka znów” z operetki Paula Ábraháma Wiktoria i jej huzar. Pani Anita była na dodatek w papilotach, a
Misio
(jak zdrobniale mówił o soliście dyrygent) w szlafmycy, którą zresztą (po
upojnej nocy) założył na głowę Maciejowi Niesiołowskiemu, robiąc oko do
widowni. Soliści popisali się nie tylko pięknym śpiewem, tańcem, ale i
doskonałą grą aktorską. Publiczność bawiła się w najlepsze.

Zastosowano też kilka gagów. Jeden z nich po odegraniu polki
"Éljen
a
Magyar
". Dla niewtajemniczonych – Éljen!
znaczy po węgiersku: "Niech żyje!". Po skończonym utworze
ktoś na widowni z temperamentem południowca wykrzyknął: – "Éljen!"

Po żywiołowym śpiewie połączonym z ognistym hiszpańskim tańcem wykonanym w
duecie – „Bo w Barcelonie” Nico Dostala z operetki Clivia – były  
nie mniej żywiołowe  
owacje
na stojąco.

Rewelacyjna zabawa
dobiegała końca. Dyrygent stwierdził, że:
Czas pomyśleć, czy nas w domu
nie ma. Na bis jeszcze raz usłyszeliśmy czardaszowe rytmy z operetki Hrabina
Marica, tym razem duet Żupana i Maricy – „Ach, jedź do Verasdin”.

Opuszczaliśmy salę
koncertową ze śpiewem w uszach, a niektórzy na ustach, wdzięczni
artystom za ten wspaniały, pełen zabawy i humoru wieczór.

 

 

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto