Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Historia jednej fotografii – stracony zachód

Marta Szloser
Marta Szloser
Zachód słońca, 14.08.2008.
Zachód słońca, 14.08.2008. Marta Szloser
Od kilku dni pracowałam nad moim tekstem do cyklu Tomka Sierpińskiego „Historia jednej fotografii”. Zbierałam potrzebne informacje, układałam je w całość, spoglądając od czasu do czasu na bohatera opowieści – wyjątkowe dla mnie zdjęcie. Wczoraj jednak pojawiło się inne. I o nim będzie ta historia...

Środa, leniwe ciepłe popołudnie. Dzień wolny w pracy. Zamiast zrealizowania solennych obietnic posprzątania pokoju, zrobienia wielkiego prasowania lub pozmywania naczyń, sięgam po książkę, drugą część trylogii opowiadającej o atramentowym świecie. Ukłon w stronę mojej pracy magisterskiej, mimo trwających nadal wakacji. Jeden z bohaterów powieści – Smolipaluch, jest połykaczem ognia, najlepszym, jakiego zna jego świat. To postać, która stała mi się dziwnie bliska. Leżę na łóżku i czytam, wodzę wzrokiem po rzędach liter, ale nie mogę się skoncentrować. Za oknem świeci przyjemne słońce. Pakuję więc do torby grubą, ciężką książkę i wychodzę do pobliskiego parku. Przed wyjściem chwytam jeszcze torbę z aparatem.

Wybieram ławkę niedaleko Górki Skarbowców w rozległym Parku Grabiszyńskim. W tej części parku zawsze jest więcej osób. Dużo ławek, polanki między rzędami drzew, ścieżka zdrowia. Obserwuję bawiące się dzieci, biegaczy i rowerzystów. Spacerujące powoli staruszki rozmawiają o najlepszym przepisie na dżem śliwkowy. Psy biegają po polankach, na których opalają się młodzi ludzie. Nie przeszkadza im, że zwierzaki dobierają się do ich zapasów jedzenia. Jakieś dziecko zaczęło płakać. Lizak spadł na ścieżkę. Ale smutek nie trwał długo, bo rodzice na pobliskim drzewie zauważyli rudą wiewiórkę. Dziewczynka śmieje się, w promieniach słońca wygląda jak mały aniołek.

Wdycham głęboko zapach otaczających mnie drzew i zagłębiam się w książkę. Akcja się zagęszcza. Nie widzę już biegających dzieci ani rowerzystów, nie słyszę szczekania psów. Zatapiam się w czytanej historii. Przewracam stronę za stroną. Pod palcami czuję, że do końca zostało zaledwie kilka kartek. Ciekawość jest coraz większa. Zaraz wszystko się wyjaśni. Przenoszę wzrok na kolejną stronę i… widzę nagłówek „Podziękowania”, a dalej kartki ze spisem źródeł cytatów. „Jak to?” – myślę nerwowo. „To nie może być zakończenie! Nie w taki sposób!”. Dopiero po chwili dociera do mnie, że czytam drugi tom trylogii. Na zakończenie trzeba jeszcze trochę poczekać. Trzeci tom dopiero powstaje. Śmieję się sama z siebie.

Czytałam kilka godzin. Kiedy odwróciłam głowę w stronę zachodzącego słońca, moim oczom ukazał się przepiękny widok. Słońce schowane za małymi chmurami, układającymi się obok siebie jak puzzle, wyglądało bajecznie. Prześwity między chmurami mieniły się złotem. Dookoła niebo było jasnobłękitne, przecinane długimi promieniami słońca wychodzącymi zza majestatycznie podświetlonych chmur. Odruchowo biorę do ręki aparat. Ale widok częściowo zasłaniają mi drzewa. Gdybym była w drugiej części parku, bliżej rzeki, mogłabym szybko wyjść na rozległą polanę lub wdrapać się na kopiec, gdzie mieści się Cmentarz Żołnierzy Polskich 1939-45. Tam nic nie zasłaniałoby tego pięknego widoku. Nie mam wiele czasu, słońce schodzi coraz niżej, a obraz zmienia się na moich oczach. „Tramwaj” – pomyślałam w pierwszej chwili. „Ale zanim dotrę do przystanku, zanim przyjedzie jakiś tramwaj… Sześć przystanków. Po pół godzinie będzie po wszystkim." Z aparatem w ręce biegnę więc do drugiej części parku. Torba z książką ciąży na ramieniu. Przeklinam ją w duchu. Gdyby mnie tak nie wciągnęła, nie przegapiłabym takiej okazji!

Biegnę dalej, wzbudzając w mijających mnie spacerowiczach zdziwienie, a w trenujących biegaczach i rowerzystach zapewne politowanie. Ta część parku jest dziksza, wygląda trochę jak las. Gęste drzewa zasłaniają mi zachód słońca. Gdy dotarłam na miejsce, oczywiście było już za późno. Niebo było szaro-niebieskie, majestatyczne chmury zniknęły, słońce prawie schowało się za horyzontem. Zrezygnowana i zła na siebie wracam powoli do domu. Wiem, że taka chwila, taki widok już się nie powtórzy. Następnego dnia wychodzę do parku bez książki, specjalnie po to, by tym razem upolować słońce. Wdrapuję się na wzgórze. Przechadzam się między rzędami mogił, rozmyślając o tym, kim byli ci ludzie, kogo kochali, jakie mieli plany, czy byli szczęśliwi, w jakich okolicznościach oglądali swój ostatni zachód słońca...

Podchodzę do skraju wzgórza i robię kilka zdjęć podświetlonym chmurom. Bez większego entuzjazmu patrzę jak słońce schodzi coraz niżej. Nadal jestem zła z powodu minionego dnia. „Dziś nic ciekawego nie zobaczę” – pomyślałam i ruszyłam w stronę zejścia, mijając dłubiącego słonecznik jegomościa w kapturze na głowie i staruszka uprawiającego nordic-walking wśród grobów. Coś mnie jednak zatrzymało. Zawracam, siadam na trawie i czekam. Co chwilę słychać przyjemny dla ucha trzask. Sprawdzam różne ustawienia aparatu, czekając na odpowiedni moment... I doczekałam się. Zachód słońca był piękny, choć zupełnie inny niż ten, którego nie zdążyłam uwiecznić poprzedniego wieczoru. Tamten jeszcze długo pozostanie tylko w mojej pamięci, a wczorajszy zatrzymałam na tym zdjęciu...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto