Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jan Kowalski w Irlandii. Część 1

Piotr Smółka
Piotr Smółka
Janek w samolocie
Janek w samolocie Piotr Smółka
Wiele powstało rozmaitych opisów przedstawiających sytuację Polaków za granicami kraju. Mnóstwo jest statystyk określających ich wiek, płeć, wykształcenie czy stan cywilny - to wszystko dość dokładnie zostało już przeanalizowane.

Dobrze więc znamy już obraz 18-35 letniego Jana Kowalskiego, z wykształceniem średnim lub wyższym, pracującego w pubie, w fabryce czy na budowie lub jego partnerki - kelnerki, sprzątaczki bądź pracownicy sklepu. Wiemy, co robią, żeby zarobić. Jak jednak wygląda ich dzień powszedni? W jaki sposób zmieniają się od chwili przybycia na Wyspy? Jak, w przybliżeniu, w dość subiektywnej ocenie mieszkańca wygląda przekrój życia Jana Kowalskiego w Irlandii?

Irlandzkie pokusy

Wiadomo, że życie w Dublinie czy innym wielkim mieście różni się znacznie od życia na prowincji. Wiadomo również, że coraz więcej Polaków, nie mogąc znaleźć miejsca w zatłoczonych molochach przeprowadza się do mniejszych, spokojniejszych zakątków, gdzie łatwiej o pracę. Na przykład takim miejscem jest Shannon, w środkowo zachodniej części Irlandii. Znajduje się na koniuszku hrabstwa Clare, nieopodal okrytego niechlubną sławą miasta Limerick. W takim miejscu wylądował Janek Kowalski. Skończył szkołę w Polsce, może rozpoczął studia, możliwe, że je skończył - nieważne. Miał pracę, czy błąkał się w jej poszukiwaniu - również nieważne. Ważne jest, że poruszony nieodpartą chęcią zdobycia pieniędzy, zmotywowany opowiadaniami kolegów o łatwym, bogatym życiu w Irlandii, zauroczony możliwością nauczenia się czy podszlifowania języka angielskiego (pamiętał trochę ze szkoły, trochę z filmów, a najbardziej pamiętał, że co, jak co, ale język zawsze się przyda) oraz wolnością - czyli w końcu usamodzielnieniem się od rodziców, wyruszył na podbój Irlandii.

Odważył się, mimo, iż czytał w internecie, że może nie być łatwo - wyspy są przepełnione, pełno Polaków, Rosjan, Słowaków, Czechów i innych, którzy oblegają potencjalne miejsca pracy. Jednak koledzy opowiadali mu jak to, w Shannon, jest - „same fabryki, na pewno coś znajdziesz”, a widząc, z jaką lekkością wydają olbrzymie ilości gotówki, jedynie dla zaspokojenia własnych zachcianek, podjął ostateczną decyzję - jadę. Pożyczył pieniądze (gdyż, jako, że młody, nie zdołał jeszcze odłożyć wystarczającej kwoty) na zakupy niezbędnych rzeczy, które miały od tej pory zapewnić mu komfort i wygląd przyzwoity - ciepłe, porządne markowe buty, takąż kurtkę, (toć na tam ciągle leje i wieje) plecak. Oczywiście kupił też za radą kolegów wódki i papierosów, nbył bilet i tak wyposażony wyruszył w podróż.

To był jego pierwszy lot, więc z zaciekawieniem obserwował wszystko - nawet stewardessy, które przed rozpoczęciem instruowały pasażerów o zasadach bezpieczeństwa - z niepokojem zauważył, że dość sporo słów nie rozumie: - Ale co tam, przywyknę - pomyślał. Na lotnisku koledzy już czekali, szybciutko, więc zapakowali Janka do samochodu i wyruszyli do domu, gdzie zgodnie ze staropolską tradycją opróżnili wszystkie butelki, co by Jankowi się powodziło i żeby szybko znalazł pracę…

Miejsce akcji

Shannon to niewielkie miasteczko, znane dobrze chyba wszystkim mieszkańcom Irlandii dzięki lotnisku, na które co kilka dni przylatuje nowa "dostawa" Polskich imigrantów. Popularność, wśród wszelkich poszukujących pracy ludzi, zawdzięcza Shannon również dwóm specjalnym, obszernym strefom ekonomicznym, w których niezliczone ilości przedsiębiorstw konkurują w kapitalistycznych warunkach wolnorynkowej, prężnej gospodarki (jest to drugi, po Dublinie, co do wielkości, ośrodek przemysłowy w Irlandii). Poza tym kilka pubów, jedno centrum handlowe i nic więcej. Słowem - małe miasteczko, z przewagą domków wybudowanych w dużej mierze dla zaspokojenia kadrowych potrzeb przemysłu.

Ludzi sporo. Konkurencja duża. Poszukiwanie pracy, to ciężka i żmudna... praca. W tym przypadku oznacza przygotowanie olbrzymiej ilości CV, które pakuje się wraz z drugim śniadaniem do plecaka, (jak czytałem gdzieś w necie - plecak to podstawowy przedmiot, charakteryzujący Polaka), po czym wychodzi się na łowy - z reguły najpierw „na fabryki”, aby później zahaczyć o sklepy w centrum, puby, fast foody itp.

Ciąg dalszy być może nastąpi w następnym odcinku, zakładając, że ktoś to zechce przeczytać.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto