Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Jestem legendą" - twór dla wszystkich, czyli dla nikogo

Maria Piękoś
Maria Piękoś
Oficjalny plakat polskiego dystrybutora filmu - miniaturka.
Oficjalny plakat polskiego dystrybutora filmu - miniaturka.
„Jestem legendą” jest najnowszym filmem Francisa Lawrence’a, wcześniejszego twórcy „Constantine”. O ile wcześniejsze dzieło reżysera osadzone jest w klimacie thrillera fantasy, to tym razem mamy do czynienia z sensacją z gatunku science-fiction.

Sam pomysł jest bardzo obiecujący: ludzkość poszukiwała leku na raka, w wyniku badan i eksperymentów zmutowany genetycznie wirus, który miał pomagać, wymyka sie spod kontroli. Dochodzi do cywilizacyjnej katastrofy, zaraza zabija niemal wszystkich ludzi. W końcu pozostał już tylko jeden – ostatni przedstawiciel gatunku Robert Neville, grany przez Willa Smitha. Przez pierwszą połowę jest to więc film jednego aktora i... psa. Wierna suka, Samantha każdego dnia pomaga głównemu Neville'owi przetrwać samotność.

Osamotniony bohater nie traci jednak nadziei: codziennie nadaje komunikat, do ewentualnych ocalałych, buszuje po opuszczonych mieszkaniach w poszukiwaniu pożywienia, a nawet poluje na dzikie zwierzęta, które zdążyły już (akcja dzieje się 2012 r.) opanować Nowy York. Aby nie zagubić poczucia normalności wśród traw i lasów porastających niegdysiejsze ulice, urozmaica sobie dni „wypożyczając” codziennie film DWV, mówiąc do manekinów i kąpiąc psa.

Wszystko wydawałoby się samotniczą sielanką, swoistą "robinsonadą" gdyby nie bestie – ludzie skażeni wirusem, agresywni, chcący kąsać, mordować i zarażać. To miks wampirów z zombie – półprzytomne grupy, które niszczy światło słoneczne. I tutaj film zaczyna się psuć. Z intrygującej przygody ostatniego, który przetrwał, wrzuceni jesteśmy bez ostrzeżenia do parodii gry komputerowej.

Nagle widzimy już tylko zmieniające się obrazki okraszone dźwiękami świszczących kul, krzyków, jęków, wrzasków. I o ile powstają filmy na podstawie gier i potrafią nawet być sukcesami, o tyle w tym konkretnym wypadku połączenie poruszającego dramatu, z całą gamą przesadzonych efektów specjalnych wypada dość groteskowo. Will Smith płaczący za utraconą żoną i dzieckiem przestaje być wiarygodny, a niektóre sceny wydają się być scenami, które mają wzbudzić nasze emocje na siłę. Zupełnie jakby twórcy po kolejnej bitwie Smith vs. hołota mutantów, chcieli nam przypomnieć, że przecież mamy się wzruszyć.

W efekcie końcowym otrzymujemy twór dla wszystkich, czyli dla nikogo. Bo fani efektów specjalnych i najnowocześniejszych możliwości graficznych owszem, zachwycą się odtworzeniem miasta, ale emocjonalne momenty będą im przeszkadzać. Fani dramatów zaś dostaną piękny pomysł na świetny film przyćmiony przez hordy ludzików do wystrzelania. I tak każdy po seansie wyjdzie trochę rozczarowany, trochę pod wrażeniem… a wpływy rosną.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto