Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Jesteś Bogiem" - Hip-hopowi bez reszty oddany

Marcin Stachacz
Marcin Stachacz
Film zadziałał jak bomba z opóźnionym zapłonem. Podobno scenariusz był już gotowy wiele lat temu. Ładunek wybuchowy wisiał nam nad głowami, napięcie rosło z każdą nowinką o jego realizacji, aż dało wyczuć się trotyl w powietrzu.

Szeroko zakreślona kampania, promująca film Leszka Dawida "Jesteś Bogiem" opłaciła się. Producenci się postarali. Obraz obejrzało ponad 300 tys. widzów już w pierwszy weekend. To trzeci wynik na przestrzeni 20 lat polskiej kinematografii. Film zadziałał jak bomba z opóźnionym zapłonem, podobno scenariusz był już gotowy wiele lat temu. Ładunek wybuchowy wisiał nam nad głowami, napięcie rosło z każdą nowinką o jego realizacji, aż dało wyczuć się trotyl w powietrzu. Licznik się wyzerował, a efekt jest powalający. Dawno w kinie nie było tak potrzebnego filmu.

Na premierze nie widziałem żadnego „zioma” w szerokich spodniach. Większość osób wyglądała „neutralnie”, po prostu przyszli na film, bo zobaczyli plakat. Komu więc jest on potrzebny? Tym, którzy chcą dać „lajka” na Facebooku i gonią za aktualnymi trendami? Usłyszałem bardzo dużo zarzutów tego typu. Ale, czy aby na pewno takie zjawisko jest negatywne? Bo mi się wydaje, że odpowiedź na wyżej postawione pytanie jest prosta i brzmi: tak, ta produkcja jest również dla nich.

Co bardziej zagorzali fani Paktofoniki i hip-hopu, w tym miejscu mogą się oburzyć. No bo, jak to? Jak można nic nie wiedzieć o Magiku, Fokusie i Rahimie i wybrać się na projekcję "Jesteś Bogiem"? Otóż zupełnie naturalnie. To dlatego, że film jest tak skonstruowany, że nie mówi wyłącznie o byciu ziomem, składającym rymy i „trzaskającym” bity na kompie. Jest świetną rozrywką, chociaż to dramat. Dokładnie – rozrywką w sensie odczuć emocjonalnych. Można się na nim pośmiać i wzruszyć. Przenieść się w czasie do lat z kasetami, magnetowidami, walkmanami, budkami telefonicznymi. Do świata, który my, młodzi ludzie, znamy z własnych, często już zamglonych wspomnień. Według mnie to jest największa zaleta tego filmu, właśnie to, że jest dla wszystkich. Piszę to ja, fan rock’n’rolla.

Nie znam nikogo, kto by nie słyszał o Paktofonice. To pierwszy dobry powód do powstania dzieła właśnie o nich. Drugi i bardzo ważny, jest taki, że historia chłopaków ze Śląska jest bardzo filmowa. Wręcz romantycznie dramatyczna. Młodzi, zdolni, zadziorni, zagubieni, zbuntowani chcą zmienić swoje życie. Nadzieję pokładają w muzyce hip-hopowej, który staje się odskocznią od beznadziejnej, szarej rzeczywistości. Do tego tragiczna śmierć jednego z „Wielkiej Trójcy”. Scenariusz gotowy. Czy całkowicie „z życia wzięty”? Przy tej kwestii również pojawiają się pewne utyskiwania, że historia Magika, Fokusa i Rahima nie jest ukazana 1:1. Rada na tego typu zarzuty jest tylko jedna. Nie zapomnijmy, że to film fabularny, a nie dokument. Pewne uproszczenia lub kompresje czasowe, przekształcenia pewnych wątków są potrzebne, po to, by historia była atrakcyjniejsza, bardziej zrozumiała. Uważam to za oczywisty atut, a nie minus, ponieważ zachęca to do samodzielnego poszukiwania i sprawdzenia „jak to było naprawdę”. Oczywiście fani Pfk zapewne to wiedzą, ale nie powinni „burzyć się” i „płonąć świętym ogniem” na rodzaj fabuły, który wymyślili twórcy.

Obok bardzo dobrego w mojej opinii scenariusza, kolejną rzeczą, która rzuca się w od razu w oczy, jest wyśmienite aktorstwo całej głównej trójki. Panowie zdobyli za swe role nagrody na festiwalu w Gdyni. Mowa oczywiście o debiutującym Marcinie Kowalczyku (Magik), Dawidzie Ogrodniku (Rahim) i Tomaszu Schuchardtcie (Fokus). Są absolutnie doskonali. Oczywiście, najtrudniej miał Marcin, ponieważ postać Piotra Łuszcza musiał kreować na podstawie opowieści jego kolegów ze składu oraz z kilku materiałów wideo. Był magnetyczny. Fenomenalnie sobie poradził, a fragment, w którym rapuje +i- Kalibra 44 przyprawia o dreszcze. Dawid i Tomasz też nie mieli łatwo. Grają przecież ludzi, którzy mają się świetnie, ale funkcjonują jako idole dla wielu ludzi różnych pokoleń i społeczności, nie tylko tej hip-hopowej. Byli znakomici i dziękuję im, że tego nie spieprzyli. Chciałbym zwrócić również uwagę na drugoplanową rolę Arkadiusza Jakubika, jednego z najbardziej charakterystycznych polskich aktorów, wypadł, jak zwykle zresztą, bardzo dobrze.

Innym elementem, który buduje niesamowity klimat filmu, są zdjęcia Radosława Ładczuka ("Sala samobójców"). Są melancholijne, szare i smutne. Kolory wyblakłe i ponure. Oddają efekt przytłaczającego, depresyjnego Śląska. Dzięki nim i dobrze dobranym planom zdjęciowym, wydaje nam się, że ekran „przenosi” nas w lata, które już minęły. Świetna robota operatora i ludzi odpowiedzialnych za produkcję wizualną. Co do montażu, również nie można mieć żadnych pretensji. Dajmy na to, sceny koncertowe świetnie „współgrają” z muzyką (oczywiście muzyka Paktofoniki, za którą odpowiedzialni byli Wojciech Alszer i Sebastian Salbert, czyli Fokus i Rahim), czujemy się przy nich, tak jakbyśmy byli na miejscu.

Te wszystkie elementy składają się na to, jak świetny jest to film. Ale jest jeszcze jedna ważna osoba w tym „zamieszaniu”. Mianowicie reżyser, Leszek Dawid. Wielki uznanie dla niego, że postanowił poprowadzić tę historię w taki sposób. W sposób fabularny, a nie dokumentalny. Wystawił się tym na zarzuty, że upraszcza, przekłamuje i manipuluje faktami. Mitologizuje. Może tak. Jednak, tym co jest dużo ważniejsze, jest to że dzięki temu mógł poszerzyć ogólny obraz i charakterystykę filmu. Pokazać Polskę tamtych czasów, ale również zwykłe rzeczy, które z wiekiem straciły trochę na magii, ale nie na sentymencie, a teraz zostały przypomniane. Są to sprawy takie jak: stare programy telewizyjne, wspominane już walkmeny na baterie i kasety magnetofonowe, pierwsze telefony komórkowe, supermarkety, muzykę tego okresu. Proste sprawy, a kiedyś tak mało realne i pociągające. Dał nam historię o dążeniu do spełnienia marzeń i zatracaniu się w obłędzie popularności i „tarzaniu się” w bagnie codziennych problemów. O przyjaźni i determinacji do stworzenia czegoś wyjątkowego. Przeczytałem gdzieś, że jest za mało Magika, że „kamera od niego ucieka”, że nie został „wyczerpany” temat jego paranoi, „własnego świata”, czy samobójczej śmierci… Uważam, iż bardzo dobrze, że tak jest. W ten sposób powstał naprawdę film o „narodzinach legendy”, a nie o jej upadku. Pierwszy raz slogan z plakatu nie kłamie. Paktofonika zasłużenie zyska więcej fanów i będzie w tym duża zasługa właśnie Leszka Dawida.

Żeby zakończyć przewrotnie, jako fan muzyki gitarowej powiem, że Jesteś Bogiem nie jest dla mnie „Polską 8 Milą”, a jest polskim Control Antona Corbijna o losach Iana Curtisa z brytyjskiego zespołu Joy Division. Perypetie bohaterów wielce podobne z takimi samymi skutkami. Dwie ekipy z różnych światów, a tak samo inspirujące pokolenia, ukazujące siłę muzyki i częstą niemoc wielkich osobowości i talentów. Joy Division i Paktofonika. Prawda, że ciekawe zestawienie? „Lepiej być nie może”. Jesteś Bogiem pozycją obowiązkową – „dla wszystkich kumatych”.

Znajdź nas na Google+

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto