Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jutro będzie awesome

Emilia Korczyńska
Emilia Korczyńska
Gdyby Shakespeare żył dziś, powiedziałby technozaurom i technofobom: „są rzeczy w internecie, o których nie śniło się waszym filozofom.”

W zależności od tego, jak bardzo „awesome” jest „awesome”, blisko 150 milionów Amerykanów zapamięta 5 lipca 2011 r. jako dzień po święcie niepodległości lub jako dzień przed… wprowadzeniem nowej aplikacji na Facebooka. Jutro bowiem Mark Zuckerberg (założyciel Facebooka, największego na świecie portalu społecznościowego – choć wszelkie wyjaśnienia wydają się tu być zbędne) poinformuje świat o nowej aplikacji, którą sam określa jako - nie podając szczegółów - „something awesome”.

Wielu czytelników zapewne uniosło właśnie dekadencko brwi w geście dezaprobaty. Może to tylko kolejny marketingowy chwyt, tylko kolejna z tysięcy aplikacji, obok której przeciętny użytkownik sieci przejdzie obojętnie…a może nie. Trzeba w końcu uświadomić sobie, że z tym Zuckerbergiem nigdy nic nie wiadomo – kiedy ostatni raz powiedział „something awesome”, poszło za nim 500 000 000 (tak, liczba zer się zgadza – pięćset milionów) ludzi. Tylu zarejestrowanych użytkowników ma bowiem strona najmłodszego na świecie miliardera. I tu warto sobie uświadomić kolejną rzecz: w 2004 Facebooka nawet jeszcze nie było.

Wigilia pojawienia się nowego „something tak awesome, że aż strach się bać” jest ogólnie bardzo dobrą okazją do refleksji nad tym, co ostatnio zadziało się w Internecie. I to nie refleksji groźno-sierioznych, pytających „quo vadis?” i w ogóle uderzających w ton – jak my to lubimy- kasandryczny lub stańczykowski; raczej refleksji optymistycznych, z nadzieją, że jutro rzeczywiście będzie „awesome”. Zadziało się mianowicie dość sporo, czego jednak mogliśmy, pielęgnując własny ogródek, nie zauważyć.

Amerykanie nie mają takich wyrzutów sumienia z powodu nowych technologii jak my nad Wisłą, gdzie w wielu bibliotekach każe się jeszcze ludziom wypełniać ręcznie sygnatury z szacunku dla tych pradawnych autorów, którzy w końcu napisali „Trylogię” bez komputera. Jeśli jesteśmy już w klimatach szkolnych, wyobraźmy sobie lekcje, które odbywają się w 100 proc. w wirtualnym świecie. Nauczyciel, do tej pory spełniający rolę wyroczni – lepszej lub gorszej, w zależności od cech swoistych, humoru i pogody – byłby od dziś mentorem i moderatorem, nadzorującym postępy swoich uczniów na wykresach niczym kontroler ruchu lotniczego. Interaktywne wykłady i ćwiczenia zagwarantowałyby wszystkim uczniom w klasie maksymalnie efektywne wykorzystanie czasu. Wszyscy uczniowie w kraju otrzymywaliby edukację takiej samej jakości i wreszcie przestałaby ona zależeć od szkoły i nauczyciela, a zatem także od humoru i pogody. Science fiction?

Akademia Pana Kleksa? Nie, Akademia Pana Khana (www.khanacademy.org), która ze swoją misją „dostarczania wysokiego poziomu edukacji dla wszystkich ludzi, nie ważne gdzie” toruje drogę dla zupełnie nowego systemu nauczania. Systemu szanującego ucznia jako indywidualną jednostkę, która ma prawo uczyć się we własnym tempie i optymalnie kształtować swoje umiejętności. Obstawanie przy tradycyjnej nauce w klasie może przyczynić się tylko do tego, że geniusz w Polsce będzie w coraz większej mierze towarem eksportowym.

Encyklopedia jest kobietą

Klucz do sukcesu akademii Khana leży również w efektywnym wykorzystywaniu czasu, którego w potopie informacji mamy coraz mniej. Wyobraźmy sobie, że hasła w encyklopedii czytają się same, dostarczając nam błyskawicznie skondensowanych wiadomości. A dodatkowo ilustrowane są przez zdjęcia, wykresy i filmy, komponujące się w spójną graficzną prezentację czytanego tekstu. Jeśli znamy w miarę przyzwoicie angielski, ta wizja może stać się już dziś rzeczywistością. Naprzeciw naszym potrzebom wyszła bowiem qwiki (http://www.qwiki.com/) - pierwsza encyklopedia, która przemówiła ludzkim głosem…bardzo atrakcyjnym, damskim głosem, bo w końcu encyklopedia jest kobietą.

Informacyjny hipermarket

Zupełnie nowy wymiar kontaktów społecznych w sieci zapowiada Google. Założona przez studentów Stanforda w 1998r. firma zamierza odbić klientów nieco młodszym kolegom z Harvardu – Google Plus wydaje się bowiem oferować udoskonaloną wersję niektórych funkcji Facebooka. „Kręgi znajomych” będą umożliwiały takie ustawienia prywatności, by publikowane przez użytkowników wiadomości trafiały tylko do zamierzonego adresata. Prościej mówiąc: ustawimy sobie kręgi znajomych tak, by do kolegów z pracy trafiła radosna nowina o naszej nowej publikacji w czasopiśmie branżowym, ale już nie zdjęcia z prywatnej imprezy…Wiadomo, że networking w sieci stał się złem koniecznym – kto nie korzysta z usług LinkedIn, Goldenline, Xing i podobnych serwisów branżowych, skazuje się na zawodową Syberię. Trzeba jednak pamiętać, że w kwestii ochrony prywatności w Internecie wciąż znajdujemy się na Dzikim Zachodzie. Dlatego proste jak cep rozwiązanie Google może odbić Zuckerbergowi wielu użytkowników, obawiających się, by przez Facebooka nie stracić twarzy.
Dodatkowo Google Plus oferuje rozszerzoną wersję wideo rozmów z kilkoma osobami na raz a także „Sparksy” – inteligentne newsy uszyte na miarę danego użytkownika. Na usta ciśnie się Maryla Rodowicz z „Ale to już było”, bo przecież jest już i Skype, i MSN. Jest w tym jednak rzeczywiście jedno „ale” – Google oferuje nam to wszystko w jednym miejscu. Słowem – otwiera bodaj pierwszy informacyjny hipermarket.

Co mnie tylko osobiście nieco irytuje, to bezmyślnie używane przez polską wersję Google Plus kalki językowe z angielskiego – w dodatku o jakimś hydrologicznym zabarwieniu. Co ma w sumie znaczyć „szukanie rzeczy w kanale”, „wpadanie do sieci” albo „czatowanie w strumieniu”? Brzmi trochę, jakby Google zatrudniło do tłumaczenia swojej nowej strony…funkcję Google.translate. Ale może to ja po prostu na tyle nie nadążam, że nie rozumiem? Google puściło w końcu niechcący parę z gęby, że wymyśliło już także teleportację – na stronie https://www.google.com/intl/pl/+/learnmore/index.html#sparks można bowiem przeczytać, że „dopóki nie udoskonalimy teleportacji, jest to nasza najlepsza opcja.” ;)
Aż strach zatem się bać, co puści jutro z gęby Facebook. Miejmy nadzieję, że – po teleportacji- nie będzie to tym razem czarna dziura.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto