Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Już dziś wielki finał Ligi Mistrzów!

Krzysztof Baraniak
Krzysztof Baraniak
Przemysław Trubalski
Przemysław Trubalski
Finał najbardziej prestiżowych rozgrywek klubowych Starego Kontynentu to pojedynek, którego nie trzeba przedstawiać nawet najbardziej przeciętnym sympatykom futbolu. Wieczorem w Atenach angielsko-włoska batalia o sławę, pieniądze i ziszczenie snów każdego piłkarza.

"Nic dwa razy się nie zdarza" - pisała polska noblistka. A jednak. 25 maja 2005 roku Liverpool i Milan stoczyły decydującą bitwę o triumf w Lidze Mistrzów. Po zaledwie dwóch latach los ponownie skojarzył oba kluby na najwyższym szczeblu rozgrywek.

Powtórka ze Stambułu

Kibice na całym świecie wciąż mają zapewne w pamięci finałowe spotkanie w Stambule – wspaniałe, trzymające w napięciu, zgodnie określane jako jedno z najlepszych w historii. Nagłe zwroty akcji, fantastyczny pościg „The Reds” za prowadzącymi przewagą trzech bramek mediolańczykami i wyrównanie w zaledwie sześć minut, z każdą sekundą dodawały boiskowej rywalizacji niezwykłej wręcz pikanterii. Gdy w końcowych chwilach dogrywki, strzegący bramki Anglików Jerzy Dudek bliżej nieokreślonym cudem obronił dwa strzały Andryi’a Shevchenki, można było przypuszczać, że to drużynie Rafaela Beniteza sprzyjały tego wieczora niebiosa. Potwierdzenie tej dość odważnej tezy stanowiły rzuty karne, będące popisem gry polskiego bramkarza. Tańczący na linii bramkowej Dudek najpierw zdekoncentrował Serginho, a następnie zahamował uderzenia futbolowych tuzów pokroju Andrei Pirlo i Shevchenki, pieczętując tragedię Włochów i sukces Liverpoolu. Nieziemska metamorfoza, waleczność i ambicja piłkarzy z Wysp Brytyjskich doprowadziły ich na sam szczyt, wprawiając w zdumienie oraz podziw fanów zgromadzonych na stadionie i przed telewizorami.
Finał w Stambule pokazał, że pojęcie "mecz idealny" jednak istnieje. I choć zdecydowana większość kibicowskiej społeczności wie, że był on praktycznie niepowtarzalny, to każdy w głębi ducha snuje cichą nadzieję na powtórkę w Atenach...

Droga do Aten

Porównajmy krótko szczeble, po jakich oba kluby wspinać się musiały w drodze do finału. Jeszcze w sierpniu ubiegłego roku Milan walczył w trzeciej rundzie kwalifikacyjnej z zespołem Crvena Zvezda. "Rossoneri" bez większych problemów rozprawili się jednak z mistrzem Serbii i Czarnogóry i awansowali do fazy grupowej. W grupie H mediolańczycy trafili na średniej klasy przeciwników w postaci Anderlechtu Bruksela, OSC Lille i AEK Ateny. Wbrew wcześniejszym prognozom, rywalizacja była zacięta niemal do ostatniego meczu, lecz to Włosi ukończyli zmagania na pierwszej pozycji. W 1/8 finału podopieczni Carlo Ancelottiego trafili na Celtic Glasgow i stawiani byli w świetle bezdyskusyjnego faworyta tej konfrontacji. Przez ponad 180 minut gracze Milanu nie potrafili jednak pokonać błyszczącego w bramce szkockiego klubu Artura Boruca. Zwycięstwo czerwono-czarnym w doliczonym czasie gry drugiego pojedynku zapewnił dopiero niezawodny Kaka. W kolejnych fazach los był dla mediolańczyków mniej łaskawy. O miejsce w czołowej czwórce Ligi Mistrzów bić się musieli z coraz lepiej spisującym się Bayernem Monachium. Po niezwykle wyrównanym pierwszym spotkaniu (2:2) Milan rozbił rywali na Alianz Arena 2:0. Jeszcze więcej emocji przyniosły kibicom półfinałowe potyczki z Manchesterem United. "Czerwone Diabły" zdeklasowały wcześniej inny włoski zespół - AS Romę - i już pierwszy mecz na Old Trafford pokazał olbrzymie możliwości zawodników Alexa Fergusona. Dzięki genialnej postawie Cristiano Ronaldo i Wayne'a Rooneya Anglicy wygrali przed własną publicznością 3:2 i z wielkimi nadziejami przystępowali do rewanżu. Na San Siro karty rozdawali jednak "Rossoneri". Koncertowa gra gospodarzy i trzy strzelone gole całkowicie przyćmiły bezradnych Wyspiarzy i przyniosły mediolańczykom upragniony awans do finału.

Żadnych trudności z udowodnieniem swojej dominacji w grupie C nie mieli zawodnicy Liverpoolu. PSV Eindhoven, Girondins Bordeaux i Galatasaray Stambuł nie potrafiły zagrozić będącym w dobrej dyspozycji Anglikom, którzy z trzynastoma punktami wywalczyli awans z czołowej pozycji. W kolejnej fazie rozgrywek los surowo potraktował jednak klub z Anfield Road. Przed potyczką z faworyzowaną Barceloną "The Reds" skazywani byli często na porażkę jeszcze przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Podopieczni Rafy Beniteza zaskoczyli jednak europejskich ekspertów, zwyciężając na Camp Nou 2:1 po trafieniach Craiga Bellamy'ego i Johna Arne Riise. W rewanżu lepsi okazali się piłkarze z Katalonii, lecz dzięki korzystniejszemu stosunkowi bramek powody do radości miał tylko Liverpool. Tym razem Fortuna uśmiechnęła się do drużyny z Wysp Brytyjskich, która zmierzyć się miała ponownie z PSV. Już po pierwszym spotkaniu i golach Gerrarda, Riise i Petera Croucha kwestia awansu była niemal rozstrzygnięta. Ten ostatni postawił jeszcze kropkę nad "i" na Anfield, a drużyna szykować się mogła na fascynujący, szlagierowy bój z Chelsea Londyn. Choć na Stamford Bridge jedyną bramkę dla "The Blues" strzelił Joe Cole, w szeregach kibiców Liverpoolu nie brakowało optymistów przed rewanżową potyczką. Straty z Londynu już w 22. minucie odrobił Daniel Agger, a o przydziale biletu do Aten zadecydować miały rzuty karne. W serii "jedenastek" dzięki fantastycznej postawie Pepe Reiny triumfowali "Czerwoni".

Magiczny duet

Jednoznaczne wskazanie faworyta dzisiejszego spotkania graniczy z cudem. Retrospekcja wydarzeń sprzed dwóch lat wyzwalać musi w zawodnikach Milanu dodatkowe pokłady ambicji. To właśnie niewyobrażalna chęć rewanżu ma zaprowadzić mediolańczyków na piłkarski Olimp. Główną bronią "Rossonerich" ma być magiczny duet Kaka-Clarance Seedorf. Każde dotknięcie piłki przez obu graczy, to nieopisane wręcz połączenie lekkości baletnicy i precyzji chirurga, czego obrazem mogły być chociażby ostatnie mecze. Brazylijsko-holenderska mieszanka młodości i doświadczenia znacznie przyczyniła się do spektakularnych zwycięstw nad Bayernem Monachium i Manchesterem United. Swojego rodaka komplementuje sam Pele, twierdząc, że Kaka jest obok Ronaldinho najlepszym piłkarzem świata.

Maldini razy dziewięć

Mimo upływu lat, mocnym punktem ekipy z San Siro pozostaje urosły dawno do miana klubowej legendy Paolo Maldini. Blisko 39-letni obrońca po raz 845. założy w środowy wieczór czerwono-czarną koszulkę. W aż ośmiu finałach Champions League w karierze, Maldini pięciokrotnie wznosił w górę najcenniejsze klubowe trofeum Starego Kontynentu. Włoscy kibice liczą też zapewne na strzelecki instynkt Alberto Gilardino i Filippo Inzaghiego (wciąż nie jest pewne, który z nich zagra od pierwszych minut). Jeśli do tego grona dodać Gennaro Gattuso - człowieka o żelaznych płucach, który po ukończeniu boiskowego maratonu dalej podskakuje wokół ławki rezerwowych - siła zespołu Carlo Ancelottiego wydaje się być ogromna. Milan to techniczna doskonałość i elegancja zachwycająca nawet najbardziej wybrednych smakoszy futbolu.

Rzemieślnicy Beniteza

Po drugiej stronie barykady stanie jednak drużyna szczególna. Liverpool jest najlepszym przykładem uznawania wyższości Ligi Mistrzów nad rozgrywkami ligowymi. W obliczu nieustannej hegemonii Chelsea Londyn czy Manchesteru United na boiskach Premiership, "The Reds" mogą w pełni skupić się na zdobywaniu piłkarskiej Europy. Fani z Anfield Road wiele nadziei pokładają w boiskowym reżyserze gry - Stevenie Gerrardzie. Angielski pomocnik to przykład kapitana niemal kompletnego pod względem mentalnym. To właśnie on poderwał partnerów do walki w Stambule i ma poprowadzić ich również w Atenach. – Gerrard jest kompletnym i wszechstronnym graczem. Atakuje, zdobywa bramki, świetnie sobie radzi w pojedynkach główkowych – zaznacza na oficjalnej stronie klubu obrońca Milanu, Cafu.

Liverpool nie prezentuje piłki otwartej jak Manchester czy efektownej jak Real. Anglikom bliżej do miana solidnych rzemieślników, opierających swoją grę na sile, agresji, a przede wszystkim taktycznej perfekcji. To machina napędzana trenerskim geniuszem Rafaela Beniteza, który z każdym rokiem wydaje się być szkoleniowcem coraz doskonalszym.

O ile zadaniem stosunkowo łatwym jest przewidzenie podstawowej jedenastki Milanu, tak w kwestii wyjściowego składu Liverpoolu nadal istnieje kilka niewiadomych. Podczas zgrupowania w Hiszpanii kontuzji doznał lewy pomocnik Boudewijn Zenden i występ Holendra w Atenach stoi pod dużym znakiem zapytania. Zastanawia także, na jaki wariant w ustawieniu napastników zdecyduje się Benitez. Mniej problemów kadrowych ma Ancelotti. Poza obsadą linii ataku (Gilardino czy Inzaghi?) postać podstawowej armii mediolańczyków wydaje się być klarowna. Nie ma cienia wątpliwości, że na murawę Stadionu Olimpijskiego w Atenach wybiegną dziś piłkarze wypoczęci. Gwiazdy obu klubów od dłuższego czasu są oszczędzane w potyczkach ligowych i szykowane na występ w wielkim finale. I choć trudno oczekiwać deszczu emocji o sile porównywalnej do tej ze Stambułu, to ranga meczu decydującego o triumfie w Lidze Mistrzów, dla zwykłego zjadacza chleba - niepojęta, dla każdego piłkarza - wyśniona, każe czekać na widowisko wspaniałe i magiczne, godne pojedynku najlepszych drużyn Europy.

Liverpool FC - AC Milan: 23 maja 2007, 20.45
Przewidywane składy:
Liverpool: Reina - Finnan, Carragher, Agger, Riise - Gerrard, Masherano, Xabi Alonso, Kewell - Crouch, Kuyt
Milan: Dida - Oddo, Nesta, Maldini, Jankulovski - Gattuso, Pirlo, Ambrosini, Seedorf - Kaka, Gilardino

Liverpool czy Milan - w czyje ręce trafi puchar Ligi Mistrzów? O odpowiedź na to pytanie poprosiłem kilku autorów Wiadomości24.pl:

Przemysław Trubalski: Mikstura młodości i doświadczenia, ofensywny styl gry Liverpoolu nakazują postawić na ekipę z Wysp Brytyjskich. Dziś to drużyna zdecydowanie lepsza w porównaniu z tamtą, która zdobywała Puchar Europy po fenomenalnym finale w Stambule. A mimo wszystko stawiam na oldboyów z Mediolanu. Aż siedmiu piłkarzy ekipy sprzed dwóch lat zagra w ateńskim finale. Z pewnością będą chcieli zmazać tamtą plamę. Dla niektórych z nich będzie to także ostatnia okazja by zabłysnąć w Europie. Na przykład dla Paolo Maldiniego, który w Stambule strzelił pierwszą bramkę. Ponadto w bramce Liverpoolu zabraknie Jerzego Dudka i to też powinno mieć znaczenie dla piłkarzy z Mediolanu. Myślę, że styl w jakim Milan pokonał w półfinale Manchester nie pozostawia złudzeń, kto wygra także finał.

Marek Iwaniszyn: Przyznaję szczerze, że jestem w kropce. Miłośnikowi calcio nie wypada typować inaczej jak tylko zwycięstwo Milanu. I tak właśnie podpowiada serce. Rozum każde być powściągliwym. Jakkolwiek spotkanie się zakończy mam nadzieje, że będziemy w środę wieczorem świadkami wspaniałego spektaklu godnego finału Champions League. Jedno jest pewne - to będzie całkiem inne spotkanie niż przed dwoma laty. Powtórkę ze Stambułu trudno sobie wyobrazić. Mam przeczucie, że mecz zakończy się skromnym 1:0. Dla Milanu rzecz jasna!

Marcin Nowak: No cóż… Mówi się, że dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi. Mało tego podobno nie wchodzi się nawet raz do tej samej rzeki. Każdy mecz ma swój unikatowy kod, składający się z wielu składowych i ja należę do tych, którzy twierdzą, że ten finał będzie zupełnie inny niż ten sprzed dwóch lat. Osobiście uważam że… nudniejszy. I to nie tylko ze względu na brak Jerzego Dudka pomiędzy słupkami bramki, ale również na fakt, że Liverpool i Milan to dziś drużyny inne. Chyba bardziej defensywne niż ten sam Liverpool i Milan dwa lata temu. Milan gra w tej edycji futbol lepiej wyszlifowany, prawie perfekcyjny. Liverpool to za to wykuty nogami kolektywu geniusz Beniteza. Grał bez wielkich wyników (jak np. Milan rozbijający ManU) Ale kto wie czy mechanizm nie zaskoczy właśnie teraz. Które to już podejście? Sądzę, że to może być ciekawy mecz. Grają dwie drużyny, które na finał zasługują. Jednak nie liczyłbym na grad goli. Przez 90 minut może padną dwa, może trzy. Chciałbym jeszcze zaznaczyć, że Kaka ma chyba teraz swój najlepszy sezon w karierze. To może być bohater tego spotkania.

Łukasz Solski: Będzie to spotkanie warte uwagi, ale nie będzie to spotkanie takie, jakie miało miejsce dwa lata temu. Dlaczego? Mamy przynajmniej dwa powody. Według mnie są to te same drużyny, lecz inne. Jak wiadomo mecz meczowi nierówny i tego będę się trzymał. Szanse są 50 na 50 procent. Media jako faworyta kreują włoski AC Milan, lecz są też tacy, dla których zwycięsko z tego pojedynku wyjdzie Liverpool. Drugi powód to taki, że w głównej roli nie wystąpi nasz Jurek Dudek. Pewnie nie raz podczas transmisji usłyszymy o jego wyczynie. Ja będę trzymał kciuki za drużynę Rafy Beniteza, bo po prostu bardziej lubię „The Reds” i wydaje mi się, że to oni będą się cieszyć ze zdobycia Pucharu Europy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pomeczowe wypowiedzi po meczu Włókniarz - Sparta

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto