Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Katastrofalnie grający Widzew nie zatrzymał lidera

Krzysztof Baraniak
Krzysztof Baraniak
Widzewscy kibice z nadzieją przyglądają się rozgrzewce łodzian. Fot. Krzysiek Baraniak
Widzewscy kibice z nadzieją przyglądają się rozgrzewce łodzian. Fot. Krzysiek Baraniak
BOT GKS Bełchatów bez problemów pokonał w Łodzi wyjątkowo słaby tego dnia Widzew. Gospodarze ulegli liderowi 0:3, prezentując przy tym fatalne zagrania i ustępując rywalom w każdym elemencie gry.

Prawie 9 tysięcy kibiców, ubranych w czerwone barwy, zjawiło się w pochmurne niedzielne popołudnie na stadionie przy al. Piłsudskiego w Łodzi. Niecodziennie rozgrywa się mecze na szczycie, a do takich należeć miał niewątpliwie pojedynek z liderem Orange Ekstraklasy. GKS Bełchatów przyjechał po trzy punkty, lecz każdy miłośnik "Czerwonej Armii" wierzył w możliwości piłkarzy Michała Probierza i pokonanie teoretycznie silniejszego rywala. Niestety, gospodarze w fatalnym stylu przegrali na własnym boisku 0:3.

Nowa murawa, nowy zegar, nowe były też nadzieje widzewskich fanów na lepsze oblicze
ulubieńców. Od pierwszego gwizdka sędziego Grzegorza Gilewskiego z Radomia to bełchatowianie przewyższali gospodarzy w technice i zwinności. To oni, z coraz większą zawziętością, atakowali pole karne Bartosza Fabiniaka, co zaowocowało już

w 12. minucie. Skuteczny od początku roku i w rozgrywkach Pucharu Ekstraklasy, i w lidze Dawid Nowak dał prowadzenie ekipie Oresta Lenczyka, pewnie wykorzystując sytuację sam na sam z bramkarzem. Widzew dążył do wyrównania, lecz słabo grający podopieczni Probierza z każdą minutą coraz bardziej złościli kibiców. Piotr Stawarczyk oraz Jakub Rzeźniczak "prześcigali się" i tracili piłkę na rzecz napastników gości, raz po raz naprawiając przedszkolne błędy faulami.

W 18. minucie rzut wolny z około dwudziestu metrów od bramki egzekwował Łukasz Garguła. Po strzale reprezentanta Polski piłka trafiła w poprzeczkę. Wszyscy wiedzieli, że to dopiero początek festiwalu strzeleckiego piłkarzy BOT-u. Chwilę później doskonałą sytuację dla gospodarzy zmarnował debiutujący w Orange Ekstraklasie przed własną publicznością Arkadiusz Aleksander, nieatakowany przez przeciwników pudłując z najbliższej odległości.

Fani przecierali oczy ze zdumienia, a GKS dążył do zdobycia kolejnych goli. Udało się to siedem minut przed przerwą, lecz głównym "bohaterem" akcji okazał się... Rzeźniczak. Obrońca Widzewa próbował wybić piłkę w sposób tak nieudolny, że ta zaskoczyła Fabiniaka i ugrzęzła w siatce. W pierwszej połowie piłkarze lidera tabelki zdominowali fatalnie grających łodzian. W środku pola brylowali Łukasz Garguła i Paweł Strąk, niczym treningowe tyczki mijając zagubionych rywali.

Po przerwie trener Probierz wpuścił na boisko
Krzysztofa Sokalskiego i Stefano Napoleoniego, mających poprawić obraz gry widzewskiej ofensywy po nieskutecznych Aleksandrze i Sashy Bogunoviciu. Kibice liczyli zwłaszcza na 21-letniego Włocha. Ten nie przypominał jednak nawet cienia przebojowego dryblera z pojedynków z Górnikiem Łęczna czy Lechem Poznań. Jedyną jasną postacią w ekipie gospodarzy (poza bramkarzem) był desperacko szarżujący na prawym skrzydle Adrian Budka, lecz i ten wybór dokonany jest mocno na wyrost. GKS nadal przeważał, imponując spokojem w szeregach defensywnych i zaskakująco łatwym dochodzeniem do sytuacji strzeleckich.

W 58. minucie Nowak wymanewrował pół obrony łodzian i wbił ostatni gwóźdź do trumny Widzewa. Chwilę później na murawie pojawił się autor dwóch bramek w potyczce z Górnikiem Łęczna - Carlos Costly. Nie trzeba było być taktycznym geniuszem, żeby zauważyć, że skoro Stawarczyk i Rzeźniczak nie dawali sobie rady z o głowę niższymi przeciwnikami, to przed silnym snajperem z Hondurasu uciekaliby na najbliższe pola pieprzowe. Natychmiast Piotra Kuklisa zmienił Joseph Dayo Oshadogan, posturą przypominający Brazylijczyka Ronaldo. Debiutujący w ekstraklasie były piłkarz AS Monaco nie popełniał większych błędów, lecz nie zdołał zbawić Widzewa. Każdy kontratak pogrążonych gospodarzy kończył się fatalną stratą lub zagraniem o dokładności równej zeru.

Piłkarze bali się choćby dotykać piłki, nie mówiąc już o odebraniu jej graczowi GKS. Podopieczni Lenczyka bez żadnych problemów wymieniali między sobą po kilkanaście podań, a obserwujący to wszystko widzewiacy zdawali się potwierdzać, że w niedzielę pracować nie należy. Wobec przygniatającej przewagi lidera na boisku wiało chwilami nudą, a więcej rywalizacji było już na trybunach.

Niestety, nie do końca czysto sportowej. Grupa sympatyków Widzewa regularnie rzucała w kilkudziesięciu-osobową garstkę fanów z Bełchatowa petardami i środkami pirotechnicznymi, zagłuszając stadion głośnymi wybuchami. BOT miał jeszcze szanse na podwyższenie rezultatu, jednak aktywny Costly nie zdołał wpisać się na listę strzelców. Sędzia zagwizdał po raz ostatni, kończąc i tak zbyt długie męki łodzian.

Powiedzieć, że bełchatowianie zagrali dobre spotkanie i wygrali zasłużenie, to tak jak odkryć Amerykę. Orzec, iż Widzew zawiódł to o wiele za mało. Podopieczni Michała Probierza spisali się tak fatalnie, że w języku polskim nie ma nawet takiej gamy słów, by tę kompromitację właściwie określić. Całkowity brak pomysłu na grę i jakiejkolwiek myśli taktycznej przyniósłby zapewne porażkę z mistrzem czwartej ligi senegalskiej (o ile takowa istnieje), nie mówiąc już o będącym "w gazie" liderze z Bełchatowa. Gracze GKS potwierdzili swoją siłę i olbrzymie aspiracje do zdobycia tytułu mistrzowskiego Orange Ekstraklasy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pomeczowe wypowiedzi po meczu Włókniarz - Sparta

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto