Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kazimierz Kott - zapomniany bohater Warszawy 1939-1940

Robert Ramark
Robert Ramark
Warszawa, listopad 1939.
Warszawa, listopad 1939. Wikimedia/Niemieckie Archiwum federalne/domena publ.
Powracających z wojennej tułaczki warszawiaków, w listopadzie 1939 r. witały gruzy i porozlepiane niemieckie plakaty. Na nich kary za wszystko. Z karą śmierci włącznie. Wielu jednak uśmiechało się i prostowało zgięte karki. Dlaczego?

Zaraz po kapitulacji Warszawy samorzutnie zaczęły powstawać organizacje podziemne. Jedną z pierwszych była Polska Ludowa Akcja Niepodległościowa (PLAN), założona 15 października przez zespół młodzieży o poglądach lewicowych. Byli to ludzie o otwartych głowach. Nie stawiali żadnych wymagań nowym członkom, oprócz chęci walki z okupantem.

Na przełomie listopada i grudnia przyłączyli się więc, szukający pola do stawiania oporu harcerze, skupieni w Kręgu Instruktorów im. Mieczysława Bema tzw. KIMB. Na jego czele stał harcmistrz Juliusz Dąbrowski ps. Bem. Do niego zaś dołączyli znani mu z działalności harcerskiej, druhowie z 23. Drużyny im. Bolesława Chrobrego. Wśród nich legendarni dziś, a wtedy zaczynający swoją drogę do chwały - Rudy, Zośka i Alek. Bohaterowie "Kamieni na szaniec".

Przykładając współczesną miarę, to było tak, jakby "kawiorowa" młodzieżówka SLD zaprosiła do wspólnego działania "młodych" z PIS-u. Teraz niemożliwe, wtedy zaś liczyła się tylko Polska.

Szefem Wydziału Bojowego PLAN-u był Kazimierz Andrzej Kott. Zadaniem wydziału był mały sabotaż, sabotaż i wreszcie walka zbrojna. Jakąż wielką wyobraźnię i zmysł strategiczny miał ten młody człowiek. To on stał za drukowaniem pierwszych ulotek rozlepianych na murach. Także jego pomysłem było "gazowanie" kin. To kierowanemu przez niego wydziałowi bojowemu przypisuje się pozyskanie pierwszego powielacza w Warszawie.

To właśnie dzięki niemu słowo "dupa" uważane za obelżywe wywoływało uśmiech. Jak to możliwe zapytają puryści językowi? "Światowid" - bo taki miał pseudonim Kazimierz Kott, wpadł na pomysł aby na plakatach m.in. o utworzeniu Generalnej Guberni naklejać nalepki z treścią: "Marszałek Piłsudski powiedziałby: "A my was w dupie mamy'".

Pierwszą informację o tej akcji mamy z trzeciego listopada 1939 roku. Piątki Wydziału Bojowego PLAN-u powieliły tysiące karteczek z tym napisem. W mieszkaniu Masiukiewicza w okolicach Kruczej, autor pomysłu sam je odbijał. Użycie było proste - pocierało się nalepkę o mokrą gąbkę i naklejało. Głównie na podpisie gubernatora Hansa Franka.

Tłumy ludzi z uciechą patrzyły na próby ich pozbycia się. Robiły to patrole policji niemieckiej i dozorcy. Była to ciężka sprawa, bo albo zdzierał się przy tym cały plakat lub wycinano dziury. Dla Warszawiaków umęczonych tułaczką i własnym oraz kraju nieszczęściem, była to pierwsza jaskółka zwiastująca, że nie przegraliśmy jeszcze tej wojny. Był to znak, że tworzy się ruch oporu wobec wszechmocnego wroga. Dzięki temu można było znowu odetchnąć pełną piersią.

Z inicjatywy Kazimierza Koźniewskiego i Kotta "Światowida" rozlepiono też i rozrzucono ulotki o treści: "Kobiety Polki utrzymujące stosunki z Niemcami zawiadamia się, że miejsca w domach publicznych są jeszcze wolne".

Dla tych co myśleli, że to koniec Polski i trzeba zaakceptować okupacyjną rzeczywistość, korzystając z niewielu dóbr, Kott miał niespodziankę. W gronie przyjaciół nazywano Kotta "Szaleńcem Niepodległości" z racji jego wielkiej osobistej odwagi, a także planowania akcji dywersyjnych. Kiedy19 listopada ukazał się komunikat o otwarciu pierwszych kin (do końca roku siedmiu), postanowiono uprzykrzać, jak się da chodzenie do nich. Powodem był niemiecki repertuar oraz gloryfikująca dokonania niemieckie kronika filmowa.

Na pierwszy ogień poszło reprezentacyjne kino "Napoleon". W grudniu "planiści" wrzucili do niego granaty z gazem łzawiącym. Zaś 6 stycznia 1940 roku rozpylili gaz w "Adrii" - bardzo popularnym lokalu gastronomicznym. Miano to zrobić w Sylwestra ale nie zdążono się przygotować. W tym przypadku chciano i uderzono w Polaków bawiących się mimo proklamowanego szeroko hasła "Nie tańczymy na grobach". W tej akcji głównym wykonawcą był Kazimierz Kott "Światowid".

Wypada zaznaczyć, że działanie to podjęto jeszcze przed wydaniem w 1940 roku zakazu chodzenia do kin przez Państwo Podziemne. To "Światowid" już w 1939 roku planował akcje wymierzone w komunikację kolejową niemców. Piszę małą literą, gdyż właśnie tak pisali chłopcy z Podziemia. Takie akcje w późniejszych latach były mocno "sponsorowane" przez Anglików.

To Kott już w 1939 roku spowodował wydanie wyroku śmierci przez PLAN, na kanalii Igo Symie. Nie udało się tego zrealizować, ale dokonali tego później żołnierze AK. Tak więc Kazimierza Andrzeja Kotta można śmiało uznać za prekursora małego sabotażu i dywersji. Pierwsze akcje Podziemia odnotowane w kronikach wojennych były dziełem PLAN-u, a więc twórcy Wydziału Bojowego. Co o nim wiadomo?

Pochodził z zasymilowanej inteligenckiej rodziny żydowskiej. Skończył polskie gimnazjum. W tym czasie działał już w organizacji demokratycznej. Na studia w 1937 roku wyjechał do Liverpoolu. Studiował nauki społeczno-polityczne. Kilka lat przed wojną przeszedł na katolicyzm. Na wieść o jej wybuchu przedarł się do kraju przez Skandynawię i Łotwę aby walczyć. Brał udział w Kampanii Wrześniowej. Jakże to inna postawa niż tych, których największym marzeniem było opuszczenie Polski.

Dzięki jego energii i odwadze Wydział Bojowy stał się najlepiej funkcjonującą częścią PLAN-u. Był świetnie zorganizowany w "piątki". Kilka "piątek" tworzyło "dzielnicę" na czele z Szefem. W skład dzielnicy wchodziły też komórki wywiadu i kolportażu. W zamierzeniu miały one współpracować z zawodowymi oficerami Wojska Polskiego w celach szkoleniowych. Kott utworzył 13 Dzielnic, co w sumie dawało około 400 kadrowych bojowców. Liczbę konspiratorów PLAN-u szacowano od 1000 do 4000. Była to jedna z największych organizacji podziemnej Warszawy 1939 i 1940 roku. Kazimierz Kott był jednym z Piątki założycieli.

Jako ciekawostkę dodam, że pierwszym szefem sztabu był Gustaw Herling-Grudziński. Ten później znakomity pisarz, jeden z założycieli paryskiej "Kultury", kompletnie się na tą funkcję jednak nie nadawał i szybko z niej zrezygnował.

Kierowany przez Kotta Wydział Bojowy był niezwykle energicznie rozwijany. Jego ekspansywność i otwarcie na środowiska robotnicze spowodowały wielki napływ ochotników. Plany zorganizowania dużej i sprawnej organizacji do walki dywersyjnej były jak najbardziej realne. Niestety nie utworzono ze względów ideowych kontrwywiadu.
W szeregi PLAN-u dostał się Stanisław Izdebski były harcerz, który jako swoje konspiracyjne "wiano”"wniósł samochód. Był to wówczas bardzo poszukiwany i rzadki sposób komunikacji. Jako szofer zdobywał niezwykle ważne dla Niemców informacje. Według niepotwierdzonych danych był agentem Abwehry jeszcze przed wojną. Gdyby PLAN miał kontrwywiad to jego zachowanie z pewnością wzbudziło by jego zainteresowanie. Bywał gościem knajp gdzie konfidenci oraz Niemcy i on sam dobrze się bawili. To Izdebski sypnął PLAN.

Kazimierz Kott został wraz z matką aresztowany 14 stycznia 1940 roku. Właśnie wtedy dokonał tego co nie udało się nikomu podczas okupacji. 17 stycznia po trzech dniach niezwykle brutalnych przesłuchań, gdy był batożony do kości, uciekł z więzienia Gestapo na Szucha. Jak do tego doszło?

Około godziny 15 poprosił o wyprowadzenie do ubikacji. Ta była na końcu korytarza. Wartownik rozkuł mu prawą dłoń i odszedł na chwilę. Kott zauważył zamarznięte i nie zakratowane okno. Zaryzykował nie wiedząc na co ono wychodzi. Błyskawicznie je otworzył i wyskoczył. Jak się okazało było to podwórze gmachu. Zobaczył bramę i ze schowaną w kieszeni ręką z kajdankami wyszedł przez nią na ulicę. Szybko oddalił się w stronę Agrykoli, gdzie się schronił do zmroku. Wieczorem dorożką udał się do lokalu na ulicy Narbutta. Po spędzonej tam nocy przeniósł się na ulicę Mianowskiego i po kolejnej nocy na Suchą. Tam spotkał jednego z założycieli PLAN-u Jerzego Drewnowskiego. To właśnie z jego powojennych relacji znamy te szczegóły.
Drewnowski ze zgrozą oglądał zmaltretowane ciało przyjaciela. Kott - ten "Szaleniec Niepodległości" nie utracił ducha. Całą noc planował odbicie kolegów z siedziby Gestapo. Po burzliwej rozmowie z Drewnowskim zrezygnował z tego pomysłu i wyjechał na wschód w stronę Lwowa. I tu mieliśmy do czynienia z polskim "piekiełkiem". Jerzy Drewnowski z bólem wspomina jak w podziemiu kolportowano wiadomości o podejrzanej ucieczce Kotta. Stanisław Thun wyższy oficer sztabu ZWZ-u wręcz mu powiedział, że ucieczka z Gestapo była technicznie niemożliwa i trzeba się wystrzegać Kotta jako potencjalnego agenta.

Za jego głowę wyznaczono nagrodę - 2 tysiące złotych a plakaty z tym komunikatem oraz jego zdjęciem rozlepiono w całej Warszawie. Przez pewien czas cała stolica żyła "sprawą Kotta". W odwecie Niemcy aresztowali około 255 osób niezwiązanych z PLAN-em (tych aresztowano w kilku akcjach, większość rozstrzelano). Wśród nich byli między innymi najwybitniejsi polscy szachiści: Dawid Przepiórka, Jakub Rabinowicz, Stanisław Kohn, Achilles Frydman, Mojżesz Łowcki, Zygmunt Szulce i Franciszek Damański. Dwaj ostatni mający polskie pochodzenie zostali wypuszczeni, pozostałych rozstrzelano 22 stycznia 1940 roku w Palmirach.

Wraz z nimi rozstrzelano "polskie szachy", które już nigdy nie wróciły do przedwojennej świetności. - Dawid Przepiórka to było logo polskich szachów, a polskie szachy to był Przepiórka - powiedział specjalnie dla Wirtualnej Polski Tomasz Lissowski, historyk i szachista współautor książki biograficznej o Dawidzie Przepiórce. W 1930 roku wraz z m.in. Akibą Rubinsteinem i Sawielly Tartakowerem zdobył on złoty medal Olimpiady Szachowej, a rok później w Pradze srebrny.
Dalsze losy Kotta zadały kłam krzywdzącym go pomówieniom. Wiadomo, że jakiś czas przebywał we Lwowie. Na wiosnę 1940 roku zniknął z miasta "Semper Fidelis". Według niepotwierdzonych wiadomości zjawił się w Warszawie aby wykonać wyrok na zdrajcy Izdebskim. Wyrok ten później wykonał jeden z "planistów" Jan Błoński ps. „Sum” porucznik AK w połowie 1942 roku.

W 1940 roku, zaczęły dochodzić wieści w okolicach Lwowa, że jakaś nieznana organizacja bojowa wysadza w powietrze sowieckie transporty kolejowe wiozące do Niemiec surowce i żywność zgodnie z umową Ribbentrop-Mołotow. Te akcje trwały kilka miesięcy. W końcu sowietom udało się rozbić tę organizację. Wśród rannych był Kazimierz Kott. Według wysoce prawdopodobnych danych został przewieziony do lwowskiego więzienia śledczego na Zamarstynowie, gdzie późną jesienią 1940 roku zmarł z powodu ciężkich ran lub został zamordowany.

Tak zakończył życie "Szaleniec Niepodległości", jeden z najodważniejszych żołnierzy Podziemia. Odwagę łączył z wielką sprawnością organizacyjną oraz wizją walki z okupantem. Warto o Nim pamiętać.

Źródła: Jerzy Drewnowski "Cynga", Jerzy Drewnowski i Kazimierz Koźniewski "Pierwsza bitwa z Gestapo", Wikipedia, Ruth Cyprys "Skok dla życia", Ludwik Landau "Kronika lat wojny i okupacji"

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto