Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Korea Północna i jej tajna broń internetowa

Stanisław Cybruch
Stanisław Cybruch
Mateusz Brzeziński / W24
Korea Północna pod wieloma względami pozostaje dla świata dziwnym, nieodkrytym i niebezpiecznym zakątkiem cywilizacji. W gronie ekspertów mówi się, że ma kraj ma dwa tajne typy broni. Po pierwsze ma broń atomową. Po drugie – ma nowoczesną i niezwykle sprawną broń internetową.

To wprost niewiarygodne, że ten stosunkowo niewielki kraj liczący 24 mln ludności, od dawna odcięty od nowoczesnych technologii i Internetu, zdołał wykształcić silną armię hakerów zdolną siać wielki postrach nawet u największych światowych cyberpotęg.

Ataki hakerskie są niezwykle skuteczne. Specjaliści działają szybko, paraliżująco i niszcząco. Zaledwie w kilka minut wysiada Internet. Milkną: radio i telewizja, gasną światła. Dochodzi do gigantycznych kolizji kolejowych. Superszybkie pociągi jeden po drugim wpadają na siebie. Pada łączność sieci lotniczych. Piloci są bezradni. Dowódcy wszystkich rodzajów wojsk mają fałszywe rozkazy. W powszechnym klimacie paraliżu i strachu, pogrążona w chaosie Korea Południowa, staje się przedmiotem ataku armii Korei Północnej.

Powyższy obraz początku nowej wojny kreśli Gazeta Wyborcza. Jeszcze nie dziś, ale już niedługo może dojść do takiego scenariusza. Rząd Korei Północnej nie ma jeszcze pełnej zdolności do tak szybkiego ataku i tak zmasowanych działań. Usilnie jednak pracuje nad tym, aby je w najkrótszym czasie zdobyć. Zdaniem znawców paradoksalnie pomaga mu najnowocześniejsza infrastruktura informatyczna na świecie jaką ma dziś Korea Południowa, w której 95 proc. obywateli korzysta z dobrodziejstw Internetu. To uzależnienie, podobnie jak każde inne, może się stać zgubne.

Realność wojny internetowej potwierdzają fakty. Można więc mówić o wojnie w fazie testów. Jak podaje "Wyborcza", dokładnie rok temu 40 południowokoreańskich stron internetowych, w tym prezydenta, wywiadu, ministerstwa obrony przeżyło trwający trzy dni atak przy użyciu popularnej metody Distributed Denial of Service, polegającej na bombardowaniu systemów żądaniami dostępu z zainfekowanych komputerów niewolników. Wirus tak zaprogramowano, aby w dziesięć dni później – jak peleryna "niewidka" z dawnych bajek - zatarł za sobą ślady. Koniec końców zniszczył siebie i komputery objęte atakiem.

Dyrektor działu badań nad zagrożeniami, w amerykańskiej firmie McAfee, specjalizującej się w ochronie danych, wyraża pogląd, że napastnicy na system internetowy Korei Południowej "chcieli zbadać, jakie szkody da się zrobić w krótkim czasie". Według niego osiągnęli to, co chcieli. Był to rekonesans - "przygotowanie przed prawdziwą wojną".

Potwierdzeniem jego opinii mogło być m.in. to, że zaledwie miesiąc po zeszłorocznym marcowym ataku doszło do kolejnego w kwietniu. Wtedy ponad 20 mln klientów banku spółdzielczego Nonghyup w Korei Południowej, straciło dostęp do swoich kont. W tej sytuacji wywiad południowokoreański nie miał i nie ma wątpliwości, że było to dziełem braci sąsiadów z Północy. Sprawcy ataku nawet nie próbowali wykraść żadnych informacji bankowych, ani pieniędzy, chcieli tylko wywołać chaos, i wywołali.

Popularny amerykański dziennik "New York Times" opisał spektakularne przypadki. Otóż bywają nierzadkie ataki z przyczyn i pobudek czysto merkantylnych. Hakerzy północnokoreańscy włamują się na konta internetowe graczy komputerowych z Południa i wykradają wirtualną walutę lub konkretne przedmioty. Potem sprzedają je na aukcjach za realne pieniądze. Obliczono, że w okresie dwóch lat rząd z Północy mógł w ten sposób zarobić ponad 6 mln dolarów.

Służba Bezpieczeństwa Korei Północnej podała statystykę, z której wynika, że dziennie południowokoreańskie instytucje są celem 1,5 mln cyberataków, z czego w 43 proc. z nich grozi utratą tajemnic państwowych. Według informacji z armii, liczba wykradzionych danych wojskowych rośnie w ostatnich latach z szybkością lawiny. W 2007 roku odnotowano jeden taki przypadek, a w pierwszym półroczu 2010 roku - aż 1,7 tysiąca. Natomiast na przestrzeni trzech ostatnich lat włamania do komputerów wojskowych rosły o 50 proc. rocznie i osiągnęły już ponad 93 tys. dziennie. To zdumiewa, gdyż kraj Północy nie ma sieci.

Wiceprezes firmy badawczej KAST, zajmującej się bezpieczeństwem w sieci Korei Południowej, przypuszcza, że hakerzy z Korei Północnej mają dziesięć razy większą "zdolność uderzeniową" niż jego rodacy. Przestrzega, więc przed ich groźbami. Uważa, że są oni zdolni – informuje "Wyborcza" - zatrzymać pracę elektrowni atomowych, uziemić samoloty, odciąć telefony, zablokować usługi finansowe, a nawet sparaliżować tegoroczne wybory prezydenckie i parlamentarne.

Według specjalistów, Korea Północna stanowi dziś ostatnią czarną dziurę na internetowej mapie świata. Zaledwie kilka tysięcy wybrańców ma w kraju połączenie z siecią i to za pośrednictwem łącza w Chinach. Od dziesięciu lat jest tam intranet (Kwangmyong), który łączący uniwersytety, biblioteki i instytucje państwowe. Ale do jego zasobów trafia tylko to, na co pozwoli władza partyjna i rządowa.

I na koniec ciekawostka. Zmarły niedawno przywódca narodu, Kim Dżong Il, zaskoczył w 2000 roku odwiedzającą go amerykańską sekretarz stanu Madeleine Albright, prośbą o jej adres e-mailowy. Innym razem ten sam przywódca napomknął, że uwielbia surfować po sieci. Przed dwoma laty komórka propagandowa Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej założyła konta na YouTubie, Facebooku i Twitterze. Podobno - to ostatnie (@uriminzok) ma ponad 11 tys. prenumeratorów. To wszystko co wiadomo o informatycznych sukcesach – zamkniętego dla świata - kraju Kim Dżong Una.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto