Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Korporacja kontratakuje - Polityczna agonia Donalda Tuska

Eugeniusz Możejko
Eugeniusz Możejko
Jak to się stało, że afera polegająca na opublikowaniu rozmowy przy wódeczce kilku ważnych osób zachwiała posadami naszego państwa? Z pozoru zaczęło się od tego, że kilku funkcjonariuszy ABW wkroczyło do redakcji tygodnika "Wprost"...

„Rząd się chwieje w posadach”, „Państwo się pogrąża” – informowała „Rzeczpospolita” zaledwie w kilka dni po wybuchu afery „taśmowej”. Afera zaś polegała na nagraniu i opublikowaniu rozmowy przy wódeczce kilku, w szczególności dwóch bardzo ważnych osób.
Nasuwa się intrygujące pytanie: Jak to się stało, że zapis swobodnej konwersacji na tematy różne mógł zachwiać posadami państwa? Bo rzeczywiście zachwiał i chwieje nadal. Wszystko dlatego, że w jednej wypowiedzi owych wyluzowanych dżentelmenów nieprzyjaźni im ludzie, środowiska, partie dopatrzyły się dowodów złamania konstytucji. Teza dyskusyjna. Można bowiem mieć poważne wątpliwości, czy rzeczywiście w trakcie rozmowy przy wódeczce można złamać konstytucję. Tym niemniej teza o niekonstytucyjnej paplaninie zyskała licznych wyznawców, co dowodzi, że wspomniani dżentelmeni mają wielu wrogów, a mało przyjaciół.

Co jednak z posadami państwa?

Te zaczęły się chwiać, kiedy wspomniany już dziennik doniósł w tytule, że „ABW rzuca się na dziennikarza”! Jak wszyscy doskonale wiedzieli w telewizji, ABW w sile dwóch agentów istotnie rzuciła się na naczelnego tygodnika „Wprost” Sylwestra Latkowskiego, aby odebrać mu laptop, zawierający owe nielegalnie nagrane „taśmy”. Jak pamiętamy, do tego pożałowania godnego zdarzenia doszło w pamiętną środę, 18 czerwca, kiedy po wielogodzinnych perswazjach w sprawie wydania „taśm” agentom ABW (z dodatkiem prokuratorów i policji), nie udało się przełamać stanowczego „NIE” redaktora. Zderzyły się tu dwie racje: nakaz ścigania przestępstw i prawo dziennikarzy do nieujawniania źródeł informacji. Tak więc „organy”, mające prawo, a nawet obowiązek ścigania nielegalnych nagrywaczy, musiały równocześnie pilnie baczyć, by nie natknąć się na informatorów redaktora Latkowskiego. Co też solennie obiecywały. Aliści redaktor Latkowski nie tylko nie dał wiary tym zapewnieniom, ale powziął podejrzenie, że właściwym celem „zabezpieczenia” dowodów w prowadzonym śledztwie w postaci jego redakcyjnego laptopa jest zapobieżenie publikacji utrwalonych w nim nielegalnych nagrań. Byłby to zamach na wolność słowa - fundament demokracji. Byłoby to też zaprzeczeniem misji tygodnika „Wprost”, o której tak mówił w jednej ze swoich wypowiedzi:
- Ujawniamy je [te nagrania], bo paradoksalnie tylko w ten sposób można chronić państwo. Państwo, nie władze. Zgodził się, że publikowanie pozyskanych przez redakcję nagrań może przewrócić do góry nogami polską scenę polityczną, ale: - Naszą rolą nie jest ochrona władzy. Żadnej władzy. Naszą rolą jest pisanie prawdy, nawet jeśli jest bolesna.
Jak się ma państwo chronione publikacjami „Wprost” - każdy widzi.

Pomny misji tygodnika, redaktor Latkowski bronił swego laptopa przed napaścią agentów tajnych i jawnych służb jak samej wolności słowa, demokracji i prawdy. I odniósł zwycięstwo na całej linii. Zdecydowała o tym nie tylko bezkompromisowa postawa samego redaktora, lecz także zdecydowane wsparcie kolegów z innych redakcji, którzy tłumnie przybyli mu w sukurs, a w decydującym momencie, kiedy redaktor Latkowski znajdował się już w łapach osiłków z ABW, runęli wraz z wyważonymi drzwiami do jego gabinetu. Ich interwencja, w odróżnieniu od interwencji stróżów prawa, okazała się skuteczna i uwolniony redaktor Latkowski zaraz potem ukazał się telewidzom z miłośnie przyciskanym do piersi laptopem, a ABW i prokuratura pospiesznie wycofały się z redakcji czyli, jak się elegancko mówi w języku prawniczym – „odstąpiły od czynności”. Tak w wielkim skrócie przebiegała zakończona niepowodzeniem próba zabezpieczenia materiałów do śledztwa w sprawie nielegalnych podsłuchów.
Tryumfujący dziennikarze wzięli następnie udział w wyśmiewaniu nieudolności stróżów prawa i wytykaniu im – na gorąco i w późniejszych komentarzach - popełnionych błędów. Totalna propagandowa przewaga czwartej władzy nie dawała nieszczęsnym funkcjonariuszom żadnych szans obrony, nie tylko dlatego, że istotnie popełnili mniej lub bardziej trafnie wytknięte błędy, ale także dlatego, że już na starcie ustawili się na słabszych pozycjach, ruszając do redakcji „z pewną taką nieśmiałością”. Nie będzie zbytkiem śmiałości przypuszczenie, że ta nieśmiałość wynikała z obawy narażenia się na oskarżenia o próbę zamachu na dziennikarskie prawa i wolności. Tymczasem ich kardynalny błąd, ze zrozumiałych względów nie zauważony przez dziennikarzy, polegał na nieuświadomieniu sobie w porę, że tumult wywołany przez kolegów Latkowskiego po prostu uniemożliwia przeprowadzenie planowanych czynności. Trzeba więc było niezwłocznie zaniechać przepychania się po pomieszczeniach redakcji w poszukiwaniu naczelnego czy członków jego zespołu, bezowocnych dyskusji i wysłuchiwania wiecowych wystąpień zgromadzonych, wreszcie z wyszarpywania osławionego laptopa i w obliczu groźby ataku tłumu wezwać odpowiednie siły zdolne usunąć osoby postronne najwyraźniej przecież utrudniające prowadzenie czynności śledczych. W każdym innym przypadku tak by się właśnie stało, ale tu chodziło o dziennikarzy broniących dziennikarskiej tajemnicy, wolności słowa, demokracji, dobra publicznego, prawdy…

Rozochoceni łatwym zwycięstwem dziennikarze…

najpierw obrazili się na premiera, że zbyt późno stawił się przed ich obliczem mimo tak oburzającego zdarzenia, jak wizyta prokuratorów i agentów tajnych służb w redakcji, potem wzięli mu za złe, że nie przyznał się do …wszystkiego (jest w końcu premierem, a premier odpowiada za wszystko!), tylko wyznaczył im następne spotkanie pod pretekstem, że musi zorientować się w sytuacji powstałej po publikacji „Wprost”, jako że jej wpływ na sytuację w państwie okazał się nie tak dobroczynny, jak to przedstawił w swoim exposé redaktor Latkowski. Następne spotkanie z szefem rządu brać dziennikarska wykorzystała na zgłaszanie pod jego adresem swoich słusznych postulatów, a kropkę nas „i” postawiła Monika Olejnik, która obsobaczyła go, że nie zdymisjonował ministra Sienkiewicza, pouczyła, że ABW nie powinna używać siły wobec dziennikarza chroniącego sweg

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto