Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kręta droga Polski do Euro 2012

Bartosz Zasławski
Bartosz Zasławski
Rapider2, licencja CC 3.0
Wątpiliśmy, narzekaliśmy, wytykaliśmy błędy i zaniechania, ale zadanie (nawet jeśli nie w całości) zostało wykonane. Niespełniony sen wielu pokoleń ziści się 8 czerwca, kiedy znajdziemy się w centrum piłkarskiej Europy.

Był 18 maja 2007 r., gdy Komitet Wykonawczy UEFA pod przewodnictwem Michele'a Platiniego zebrał się w walijskim Cardiff, by dokonać wyboru gospodarza Euro 2012. Mało kto wierzył, że powiedzie się misja Polski i Ukrainy.

To miała być ambitna porażka, z którą musimy się pogodzić. Wypuszczenie balonu próbnego, który pokaże nam, jak zabrać się do takich spraw w przyszłości. To jeszcze nie jest czas - mówiono - żebyśmy mogli skutecznie ubiegać o organizację turnieju takiej rangi. W zasadzie czy chociaż w jednej dziedzinie plasowaliśmy się przed Włochami, faworytami w tych zawodach (sam Platini przyznał, że głosował za ich kandydaturą)? Świeżo w pamięci mieliśmy porażkę Zakopanego w wyścigu po zimowe igrzyska w 2006 r.

Po chwili uniesienia...

Stosunkiem głosów 8 do 4 mistrzostwa trafiły nad Wisłę i Dniepr. Dostaliśmy olbrzymi kredyt zaufania z pięcioletnim okresem spłaty. Mistrzostwa Europy tak daleko na wschód jeszcze nie dotarły (najdalej do tej pory do Jugosławii w 1976 r.). Po raz trzeci w historii najlepsze reprezentacje Starego Kontynentu będą gościć dwa kraje.

Pięć lat, wydaje się niedawno, ale Polska 2007 i Polska 2012 to zupełnie inny kraj. Wystarczy przytoczyć elementarne fakty: premierem był wówczas Jarosław Kaczyński, prezydentem jego śp. brat, trenerem reprezentacji Leo Beenhakker, ministrem sportu Tomasz Lipiec, a szefem PZPN-u Michał Listkiewicz. Dwaj ostatni, stojący wówczas po przeciwnych stronach barykady, w eksplozji radości niemalże wpadli sobie w ramiona.

... zejście na ziemię

Po chwili euforii otrzeźwieliśmy, że zobowiązaliśmy się dokonać tego, co nie wyszło nam przez prawie 20 lat transformacji. Rozpoczął się wyścig z czasem. Media alarmowały: czy zdążymy przygotować się do trzeciej co do wielkości imprezy na świecie, mając pół stadionu w Poznaniu, kawałek autostrady w Wielkopolsce i między Katowicami a Krakowem, dworce kolejowe o estetyce epoki słusznie minionej i ścisk na lotniskach? Ba, między niektórymi miastami-gospodarzami nie było bezpośrednich połączeń lotniczych. Kilka miesięcy trwał wybór lokalizacji dla Stadionu Narodowego. Prześcigano się w wyliczeniach, ile czasu zajmie wywiezienie gruzu po zburzeniu jego poprzednika, jak bardzo budowa na taką skalę zatamuje centrum Warszawy, wreszcie jak przetransportować kibiców, skoro Śródmieście i tak na co dzień jest zakorkowane.

Pierwszy, druzgocący raport europejskiej centrali, był poważnym ostrzeżeniem. W zasadzie tylko baza hotelowa była w stanie zadowalającym. Faks w siedzibie UEFA w Nyonie urywał się od zgłoszeń z kolejnych krajów, które były zainteresowane przejęciem turnieju.

Ofensywa

Przyspieszyliśmy, bo musieliśmy, ale z każdym tygodniem do naszej świadomości docierało, że organizacja mistrzostw Europy to projekt cywilizacyjny, szansa wrzucenia piątego biegu w dziedzinie autopromocji, bo trudno wyobrazić sobie skuteczniejszą reklamę, która trafia do masowego odbiorcy. Piłka nożna już dawno przestała być tylko sportem. To interdyscyplinarna dziedzina zahaczająca o biznes, marketing, geopolitykę. Świetne narzędzie w budowaniu wizerunku, ale równie dobra okazja do wykopania sobie wizerunkowego grobu.

Po kilkuletnim stażu w Unii Europejskiej byliśmy postrzegani jako kraj o wysokiej dynamice rozwoju i ugruntowanej demokracji, ale Ukraina nadal jawiła się jako strefa wpływów Kremla, nawet mimo pozytywnej reakcji świata na zryw pomarańczowej rewolucji. Były uzasadnione nadzieje, że dzięki wspólnej organizacji Euro wepchniemy Ukrainę w objęcia Zachodu. W tym obszarze nasi partnerzy ponieśli klęskę. Zerwanie pomarańczowej koalicji, zwrot ku Rosji prezydenta Wiktora Janukowycza i polityczne represje zaowocowały bojkotem (przynajmniej częściowo odwołanym, jak się okazało) Komisji Europejskiej i wielu unijnych polityków z pierszwego rzędu.

Ze swojej strony pamiętajmy, że to Kijów zaprosili nas do tańca i w dużej mierze dzięki Hryhorijowi Surkisowi, przewodniczącemu Federacji Piłki Nożnej Ukrainy, otrzymaliśmy prawo organizacji Euro.

Defensywa

Im bliżej mistrzostw, im Polska stawała się coraz większym placem budowy, tym częściej do głosu dochodzili eurosceptycy. "Euroterroryzmem" nazwała Dorota Gawryluk społeczną presję, wymuszającą bezrefleksyjne śledzenie losów reprezentacji. Dziennikarce Polsatu wtórowały feministki, na czele z mówiącą o "samczych igrzyskach" Kazimierą Szczuką, biadolącą ponadto nad losem szpitali i żłobków pozostawionych przez państwo na łaskę losu. Cóż, nie ma obowiązku korzystania z nowych mostów, wiaduktów, terminali lotnisk, odświeżonych lub zbudowanych od nowa dworców kolejowych, nie trzeba korzystać z luksusów rozbudowanej bazy hotelowej ani odwiedzać odrestaurowanych zabytków.

Czy 38-milionowego kraju naprawdę nie stać na cztery stadiony? Może częściej na trybunach będą zasiadać całe rodziny, a ruch chuliganów zostanie zmarginalizowany. Wysłuchaliśmy przestróg przed wjazdem w koleiny, na które trafili Portugalczycy po Euro 2004 (zbudowali aż 10 stadionów, z których kilka po mistrzostwach świeciła pustkami) i w tym względzie, wspólnie z partnerami z Kijowa, nie powtórzyliśmy błędów poprzedników.

Powzięte inwestycje pewnie byłyby realizowane. W nieokreślonej przyszłości, bardziej ślamazarnym tempie, bez tak wytężonego jak przez ostatnie lata zainteresowania i kontroli ze strony mediów, w tym przypadku słusznie nazwanych czwartą władzą. Ograniczając się tylko do Warszawy: jak długo czekałaby na kolejowe połączenie między lotniskiem a centrum miasta? Kiedy wbito by pierwszą łopatę na planowanym od wielu lat lotnisku w Modlinie? Planować, a przejść do planów, to daleka droga.

Wiele kontrowersji wzbudziła hegemoniczna pozycja Europejskiej Unii Piłkarskiej, zdaniem krytyków zmieniająca Polskę na swoją modłę. Dla jasności warto napisać dużymi literami: POLSKA I UKRAINA SĄ GOSPODARZAMI EURO, ORGANIZATOREM JEST UEFA. To na jej konto wpłyną zyski z biletów i od reklamodawców, to ona miesiąc przed imprezą przejęła zarządzanie stadionami, to ona dyktuje warunki miastom-organizatorom. To cena, jaką musieliśmy zapłacić, składając aplikację. Prestiż oznacza koszty, wymaga poświęceń.
Wynik końcowy

Wbrew malkontenctwu, polskiemu sportowi narodowemu, śmiało można ogłosić: wszystko przemawia za tym, że Euro 2012 będzie sukcesem. Poza tendencyjnym dokumentem BBC i polowaniem na tanie sensacje przez tabloidy,
reakcje zagranicznych mediów na skalę i tempo modernizacji Polski są wręcz entuzjastyczne. Wybrane tytuły z najpoczytniejszych gazet: "Cud po sąsiedzku" ("Der Spiegel"), "Droga Italio, oto jak wyglądają stadiony" ("La Repubblica), "Euro 2012 uosabia sukces Polski" ("Financial Times").

Koszty wszystkich inwestycji sięgnęły około 80 mld zł. Wg raportu IMPACT, przygotowanego na zlecenie spółki Pl.2012, zarobimy 27,9 mld zł. Niewiele - powiedzą niektórzy, ale przychody będą rozłożone na lata. Polska Izba Turystyki szacuje, że odwiedzi nas blisko milion turystów, a gospodarka będzie korzystać jeszcze kilka lat. Nie bez powodu 13 z 16 reprezentacji wybrało centra pobytowe w Polsce. Wielki nieobecny imprezy Kraków skusił Włochów, Anglików i Holendrów. Również inne miasta chcą płynąć z falą Euro, organizują swoje strefy kibica, imprezy piłkarskie itd. Powstało ponad 2000 orlików, jak Polska długa i szeroka chyba nie ma już gminy bez jednego boiska ze sztuczną nawierzchnią.

Mimo że czołowi politycy partii rządzącej grają w piłkę w czasie posiedzenia sejmu, a premier naradza ze swoimi współpracownikami w wilii na Parkowej śledząc równolegle Ligę Mistrzów, to nie do końca udało się skumulować pozytywną energii Polaków na Euro, przynajmniej wysiłkiem władzy. Wydaje się, że powiódł się za to oddolny proces budowy kapitału społecznego na bazie mistrzostw. Świadczy o tym armia kilku tysięcy wolontariuszy na stadionach i strefach kibica. Jak wielkie było zapotrzebowanie na futbol pokazują gigantyczne kolejki po wejściówki na otwarte treningi uczestników turnieju. Kto wie, może jesteśmy nieświadomymi świadkami przełomu w budowaniu w Polsce społeczeństwa obywatelskiego.

Euro 2012 to tak jak rzut karny do pustej bramki. Starannie ustawiliśmy piłkę na jedenastym metrze, bierzemy rozbieg. W pełni skoncentrowani podbiegamy ... i co dalej? Trafiliśmy? Odpowiedź już niedługo.

Znajdź nas na Google+

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Maksym Chłań: Awans przyjdzie jeśli będziemy skoncentrowani

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto