Wychodząc we wtorek (6 lipca) z koncertu zespołu "Strauss Ensemble" w holu Sanatorium "Marconi" natknąłem się na samą... królową. Królową scen polskich, ma się rozumieć, to znaczy Ninę Andrycz.
Ta wybitna artystka zapisała się na trwałe w historii teatru polskiego m.in. rolą Balladyny i Marii Stuart w tragediach Słowackiego, Lady Makbet ze sztuki Szekspira, Elżbiety de Valois w "Don Carlosie" Schillera i wieloma innymi. Wydała też tomiki poezji: "To teatr" i "Róża dla nikogo" oraz powieść "My rozdwojeni". Znana jest też z faktu bycia żoną Józefa Cyrankiewicza, premiera rządu PRL.
Od wielu lat Nina Andrycz przyjeżdża do Buska - Zdroju na kurację i zatrzymuje się wtedy w sanatorium Marconi. Wspomnianego dnia, jak zwykła kuracjuszka, z torebką i przewieszonym przez ramię ręcznikiem spieszyła na spotkanie z masażystą. Niestety, padający deszcz zatrzymał ją w holu. Wykorzystałem sytuację, by poprosić wielką artystkę o autograf. - Tylko niech pan nie pożycza pieniędzy na mój rachunek - zastrzegła Nina Andrycz z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru. - Opowiadał mi taksówkarz, że ktoś okazując się moim podpisem pożyczył stówę od kogoś i długu nie zwrócił.
Sama Andrycz chciała pożyczyć ode mnie parasolkę. Niestety, nie miałem jej przy sobie.
Oczekując na koniec deszczu, aktorka dokonała zakupu serwety od mężczyzny handlującego rękodziełem pod arkadami Marconiego, uskarżając się na ironię losu ("Jak byłam w Warszawie, to świeciło słońce, a jak przyjechałam na wczasy - pada deszcz!"); potem wymieniła się z innymi kuracjuszami informacjami o najlepszych rehabilitantach, po czym dziarsko ruszyła na zabieg masażu.
Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?