Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Kryzysy" albo ich dwoje wśród kartonowych pudeł

Redakcja
Hubert Bronicki i Katarzyna Chlebny w scenie z "Kryzysów albo historii miłosnej".
Hubert Bronicki i Katarzyna Chlebny w scenie z "Kryzysów albo historii miłosnej". Krzysztof Krzak
Spektakl katowickiego Teatru Rawa zrealizowany w ramach projektu Młoda Scena Teatru Korez zatytułowany "Kryzysy albo historia miłosna" zakończyła w poniedziałek (22.04.2013 r.) tegoroczne Ostrowieckie Prezentacje Teatralne.

Przede wszystkim należy wyrazić podziękowanie organizatorom OPT, Miejskiemu Centrum Kultury w Ostrowcu Świętokrzyskim, że z pochwały godną konsekwencją przybliża miejscowym teatromanom dramaturgię krajów zwanych niegdyś demoludami. Po ubiegłorocznych "Kibicach" bułgarskiego autora Elina Rachnewa, tym razem na scenie kina Etiuda przedstawiony został tekst rumuńskiego dramaturga, Mihaia Ignata (tłumaczenie: Joanna Kornaś). "Kryzysy albo historia miłosna" nie jest jednak arcydziełem europejskiego dramatopisarstwa. Brak mu oryginalności w ujęciu tematu, mocnych emocjonalnych scen, które na dłużej zapadłyby w pamięć widza. Choć sam początek zapowiada przynajmniej dobrą zabawę.

Oto bowiem nieznający się wcześniej Ona i On budzą się pewnego ranka nago w obcym łóżku, w obcym domu (hotelu?). Nie wiedzą, w jaki sposób znaleźli się w tej niecodziennej sytuacji. Nie widzą też, czy doszło między nimi do skonsumowania znajomości. Choć są jak ogień i woda (ona: typowa neurasteniczka, z widocznymi skłonnościami do dominacji; on wymarzony materiał na pantoflarza, zakompleksiony i sfrustrowany biurokrata w okularkach w czerwonych oprawkach) postanawiają być razem, mimo iż, jak zapewniają niekoniecznie zgodnie z prawdą, mają swoje drugie połówki. Kupują mieszkanie, które będą spłacać do końca życia (tak przynajmniej mówi On). Wraz z upływem lat, co w spektaklu reżyserowanym przez HubertaBronickiego, sygnalizowane jest pstryknięciem palcami przez aktorów, w ich wzajemne relacje wkrada się tytułowy kryzys, czy nawet nie jeden spadek emocji. Okazuje się, że coraz mniej mają sobie do powiedzenia, a jeśli nawet, to nie zawsze siebie słuchają, Ona wciąż podejrzewa go o zdrady, On też coraz wyraźniej dostrzega jej wady. Typowe problemy dla wielu związków, których widz ma pełno wokół siebie na co dzień. A mimo to para nie może się rozstać i w finale ponownie ląduje w łóżku, wcześniej, niejako dla "odświeżenia" małżeńskich relacji, próbuje seksu w unieruchomionej brakiem prądu windzie.

Tę stereotypową i mało odkrywczą historię stara się reżyser ożywić wszelkimi sposobami, ot choćby umiarkowanie serwowaną golizną, wielkim bum tekturowych pudeł, z których Jeremi Astaszow zbudował scenografię czy wreszcie wyśpiewywanymi wprost do publiczności piosenkami, będącymi swoistymi monologami wewnętrznymi bohaterów. Te ostatnie, zresztą, należą do najlepszych momentów tego niespełna półtoragodzinnego przedstawienia. Zwłaszcza song "On chrapie, ja liczę barany", który niezwykle poruszająco wykonuje Katarzyna Chlebny, absolwentka PWST w Krakowie, która pochodzi z Ostrowca Świętokrzyskiego i fakt grania przed "ziomalską" publicznością z pewnością nie ułatwiał jej zadania (tym bardziej, że na widowni piszący te słowa dostrzegł jej byłe instruktorki: Elżbietę Baran i Urszulę Bilską). Ale Chlebny dała radę, jak mówi dziś młodzież, także w scenach dramatycznych, na przykład, gdy jej bohaterka uświadamia sobie, ze jest niezwykle podobna do swojej matki, czego chciała za wszelką ceną uniknąć. Na scenie partnerował aktorce wspomniany już wcześniej reżyser "Kryzysów", Hubert Bronicki, który także miał kilka dobrych momentów, jak choćby w scenie z zakleszczonymi w wersalce dłońmi czy w scenach śpiewanych, gdy pastiszuje rockowy styl wykonawczy.

Tych kilka dobrych aktorsko scen nie jest w stanie jednak zatrzeć ogólnego wrażenia, które rodzi się w widzu po obejrzeniu spektaklu. Ma się wrażenie, że byłoby lepiej, gdyby reżyser jednak zdecydował się na większą jednolitość realizacyjną sztuki Mihaia Ignata i usunął ze spektaklu zbędne i tanie efekty w postaci choćby lampki zapalającej się na słowo "gówno" (i tej drugiej z napisem "Koniec") oraz wyświetlanych niczym w podrzędnym klubie karaoke tekstów piosenek, mających zachęcać publiczność do wspólnego śpiewania.

PS. Autor dziękuje Pani Dyrektor Miejskiego Centrum Kultury w Ostrowcu Świętokrzyskim, Elżbiecie Baran oraz Paniom: Ewie Storzysz i Jolancie Zawiszy z tegoż MCK za przyznanie akredytacji na Ostrowieckie Prezentacje Teatralne.

od 7 lat
Wideo

Zmarł Jan Ptaszyn Wróblewski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto