Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Księżniczka Luiza, czyli saksy

Jadwiga Hejdysz
Jadwiga Hejdysz
Kiedy wezwana do domu pedikiurzystka zobaczyła granatowe palce stopy swej klientki, wbrew gniewnym okrzykom w stylu "to ja decyduję co masz robić” – złapała za telefon i zadzwoniła po córkę.

Pani Luiza, matka: jednego kardiologa, jednej doktor biologii, jednej doktor farmacji, babka jednego stomatologa oraz teściowa wybitnego patologa z Kliniki Gemelli - uznała, że przez związki rodzinne również prezentuje niezwykle wysoki poziom wiedzy medycznej, wobec czego sama zdiagnozowała szarpiący ból w stopie jako wrośnięty paznokieć.

Zawieziona po szybkiej akcji rodziny do szpitala, poddana została specjalistycznym badaniom, po których zapadła decyzja: należy wstawić endoprotezę żyły podudzia. Paluch sczerniał całkowicie, reszta niewiele lepiej się prezentowała; wyznaczono termin operacji, co dawało nadzieję na poprawę krążenia i uniknięcie amputacji palców. Był to początek długich miesięcy choroby, która pani Luizie przysporzyła niewymownych cierpień.

Stara dama, pozostawiona na oddziale, gardząc niewymownie każdym, kto nie był członkiem jej rodziny, stosując żelazną zasadą „ to ja wiem wszystko lepiej…” wybrała się do WC bez pomocy. Szarpiący ból w nodze i zawrót głowy skończyły zakazaną eskapadę opodal łóżka. Padając na marmurową posadzkę złamała nogę w biodrze. Tą drugą, zdrową.

I tak, zamiast sztucznej żyły trzeba było na cito wstawiać sztuczne biodro. W czwartym tygodniu jej pobytu w szpitalu "objęłam pracę" przy pani Luizie. Przedstawiona i rekomendowana starej damie przez syna napotkałam świdrujące oczy, pogardliwe „ach, to ta Polacca” i bolesny grymas na wymizerowanej twarzy.

Staruszka, cierpiąc fizycznie i psychicznie – jadła coraz mniej, co dla personelu kliniki powodem do zmartwienia nie było. Po moim przyjeździe została wypisana do domu. Dramatyczny transport w wykonaniu trojga sanitariuszy, którzy zabijali się o własne nogi, wymagał noszy, sanitarki, wózka, krzesła w ciasnej windzie i „krakowskiego stołka” na ostatek. Dobrnęliśmy do apartamentu z chorą wymęczona i obolałą ponad ludzkie wyobrażenie. Ale Luiza była twarda.

- Gdzie są moje dywany? Wrzasnęła natychmiast za progiem mieszkania na widok gołej posadzki w ogromnym holu.
- Nie będą żadne szmaty tu leżeć, bo to niebezpieczne. Ślizgają się po posadzce i Edwige mogłaby nogę złamać - wyjaśnił syn ucinając wszelkie protesty.
- Potrzebne ortopedyczne łóżko - stwierdziłam z kolei ja, kiedy wreszcie stara dama ułożona została w klasycznym „kingsajzie” sypialnianym.
- Będzie, za 3, 4 dni - rzekł doktor. - Póki co, będzie ci przy mamie pomagać Rita, bo sama w tych warunkach nie podołasz (Rita była portierem kondominium).
- Po moim trupie! „Il mio letto matrimoniale”!(1) Nie pozwalam! - spazmowała Luiza.
- Nie będzie tu jakaś Polacca rządzić!
- Owszem, będzie, koniec dyskusji. Nie masz nic do powiedzenia. Edwige nie może pracować w tych warunkach.
- Basta! - wrzasnęła na zakończenie dyskusji córka.
- To wszystko twoja wina i dziękuj Bogu, że jeszcze żyjesz.

Wprowadzona tym sposobem w stosunki rodzinne, zapoznana szczegółowo z larami i penatami, pozostałam po paru godzinach sama, rozjuszoną a przede wszystkim umęczona i obolałą staruszką. Szklanka wody mineralnej i krople przeciwbólowe zrobiły swoje, chora zdrzemnęła się nieco, dając i mnie chwilę wytchnienia.
Pierwszy problem z apodyktyczną damą przyszło mi rozwiązać w południe dnia następnego.
- Nie będę jadła tego obiadu, krzyknęła z sypialni pani Luiza kiedy już podciągnięta do pozycji siedzącej i podparta poduszkami, siedziała z tacą na kolanach.
- Per che?(2)
- Bo szklanki stoją nie na swoich miejscach - wskazała placem na wodę i czerwone wino, które zwyczajowo piła do obiadu.
- Ręce masz zdrowe, przestaw sobie - odrzekłam chcąc wrócić do swojego obiadu.
- Ja? - osłupiała Luiza na takie dictum.
- Ja jestem po matce księżniczką! - strzeliła argumentem z najgrubszej armaty.
- A ja jestem kobietą z komunistycznego kraju i nie wiem, co to jest księżniczka.
- Stronza!(3) - wrzasnęła pani Luiza całkiem nie po książęcemu, zamieniła szklanki miejscami i zabrała się do jedzenia.

Dalsze 12 miesięcy przebiegały w sposób przewidziany: ona – dzielnie znosząca ogromne cierpienia, przechodziła kolejne operacje, ja – wiecznie zajęta, uniwersalny robot kuchenno-medyczno-rehabilitacyjny.
Rodzina czuwała nad nami oboma, skutecznie pacyfikując niedorzeczne grymasy matki.
Po roku wzorowej kohabitacji, 84-letnia dama – wbrew prognozom, zaczęła samodzielnie chodzić. Ale nie byłaby sobą, gdyby nie znalazła powodu do narzekania:
- E colpa tua, sono troppo grassa(4) - narzekała pod koniec.
- Wobec tego wracam do domu, nie jestem ci już potrzebna. Zmęczyłaś mnie, principessa.
- Stronza communista - odpowiadała niezmiennie księżniczka Luiza. Z cieniem uśmiechu na twarzy. I to był największy sukces.

1. moje łóżko małżeńskie!
2. dlaczego?
3. stronzo - drań, sukinsyn
4. to twoja wina, jestem za gruba.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto