Sprawa telefonu prezydenta Lecha Kaczyńskiego powróciła. To, co było niemożliwe, okazuje się jednak możliwe. Prokuratura warszawska sprawę umorzyła i prawomocnie zamknęła. Po nagłośnieniu jej przez media i zainteresowaniu prokuratora generalnego, sprawę uruchomiono od nowa. Czy coś to da? Czy sprawa pójdzie na inne tory? Czy rzeczywiście Rosjanie szukali w telefonie tajemnic państwowych?
Odnaleziony telefon na miejscu katastrofy samolotu w lesie smoleńskim został, według jednych ekspertów, wykorzystany trzykrotnie przez prawdopodobnie Rosjan, a według innych, automatycznie dzwoniła poczta głosowa. Poseł Antoni Macierewicz oświadczył, że miała miejsce kradzież przez Rosjan tajemnicy państwowej zawartej w telefonie prezydenta.
Obciążył więc organy prokuratury zarzutem nieodpowiedzialnego traktowania tajemnicy państwowej i wszczął alarm o spisku na rzecz Rosji. Prokuratura sprawę uruchamiania telefonu prezydenta po katastrofie smoleńskiej zakwalifikowała jako "nielegalne podłączenie do urządzenia telekomunikacyjnego". Tymczasem prof. Piotr Kruszyński, karnista z Uniwersytetu Warszawskiego, określa to absurdem. Mówi, że "jeśli już, to nielegalne uzyskanie informacji".
W trakcie śledztwa prowadzonego w sprawie katastrofy smoleńskiej wykryto, że już po wypadku samolotu, z telefonu używanego przez prezydenta "wykonano trzy połączenia do poczty głosowej". Prokuratura Wojskowa uznała, że pod względem kwalifikacji prawnej "sprawa dotyczy podejrzenia nielegalnego podłączenia się do urządzenia telekomunikacyjnego" i przekazała ją Prokuraturze Okręgowej w Warszawie, która umorzyła sprawę. Według rzecznika, prok. Dariusza Ślepokury, warunkiem tego przestępstwa jest "włączenie się do urządzenia", o czym nie można mówić w tej sprawie.
Po hałasie medialnym w tej sprawie, Prokuratura Generalna zleciła Prokuraturze Apelacyjnej w Warszawie "analizę umorzenia sprawy i rozważenie jej kontynuowania". Rzecznik Prokuratury Generalnej, Mateusz Martyniuk poinformował portal Gazeta.pl, że "chodzi o kwestię kwalifikacji prawnej, przedwczesności tej decyzji".
Prokuratura Okręgowa w Warszawie w opublikowanym komunikacie broni swojej decyzji. "Zebrany materiał dowodowy stwarzał podstawy do przyjęcia art. 285 § 1 kk jako wstępnej kwalifikacji zaistniałego czynu. Prokurator Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, analizujący zgromadzone dowody, nie znalazł w tym czasie podstaw do przyjęcia kwalifikacji z art. 267 § 1 kk, czyli nielegalnego uzyskania informacji" – czytamy w gazecie.
Nie zgadza się z tą opinią karnista prof. Piotr Kruszyński, który mówi, że wprawdzie sprawę zna tylko z mediów, ale z tego co wie, to przesłanki wskazują właśnie na użycie artykułu 267 § 1 kk,, a nie art. 285.
Natomiast prof. Marian Filar, karnista z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, też uważa, że "teoretycznie można zakwalifikować ten czyn jako nielegalne uzyskanie informacji". Ale mimo wszystko, uważa to za przesadę. Dodaje w rozmowie z portalem Gazeta.pl. "to się z punktu widzenia całości nie opłaca".
Według niego - prowadzenie tego śledztwa byłoby bardzo utrudnione ze względu na to, że "zdarzenie miało miejsce za granicą, na terenie Rosji". I może w ogóle nigdy nie być zakończone. "Po co wydawać publiczne pieniądze?" – podsumowuje karnista.
Stanisław Cybruch
Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?