Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kwiat Pustyni, czyli kto naprawdę skrzywdził Waris Dirie

Redakcja
Ekranizacja opartej na faktach powieści Waris Dirie trafiła do polskich kin w ubiegły piątek. Niestety głucha cisza wokół filmu bynajmniej nie jest wyrazem szacunku dla milionów kobiet, które w XXI wieku podawane są bestialskim rytuałom...

"Kwiat Pustyni" opowiada historię życia Waris Dirie - modelki, pisarki i działaczki z ramienia ONZ. Dirie pochodzi z pustynnego plemienia nomadów. Jako mała dziewczynka uciekła z rodzinnego domu chcąc ratować się przed aranżowanym małżeństwem z o wiele starszym od siebie mężczyzną. Trafiła do Mogadiszu, a stamtąd do Londynu. To właśnie tam spotkała Terence'a Donovana, który pomógł jej zrobić zawrotną karierę w świecie mody. Zdjęcia Waris można było podziwiać m.in w kalendarzu Pirelli oraz kampaniach reklamowych koncernów takich jak L'Oreal, czy Chanel oraz na wybiegach w Paryżu, Mediolanie czy Nowym Jorku. Ale opowieść o Waris to nie tylko historia o awansie społecznym...

Książka Dirie wydana w 1997 roku, rozchodziła się jak świeże bułeczki. Rozbudziła szeroką dyskusję odnośnie obyczajowości Somalii oraz praw kobiet w islamie i środkowej Afryce. Jednakże oglądając ekranizację "Kwiatu Pustyni " można odnieść wrażenie, że każda z osób pracujących na planie miała do przekazania swoją interpretację opowieści. Inaczej świat Waris widzi producent Peter Herrmann - specjalista od filmów dokumentalnych, absolwent etnologii i zdobywca Oskara (Nowhere in Africa, 2001), z innej perspektywy spogląda odpowiedzialny za muzykę Martin Todsharow, a jeszcze inną - chyba najbardziej zaskakującą - koncepcją kieruje się reżyserka i scenarzystka - Sherry Horman. Całą trójkę łączy niemiecka precyzja. O ile w przypadku zdjęć odbija się to w ich bezbłędnej technice i jakości, o tyle muzycznie w filmie wieje nudą, a akcja zdaje się być mizernie rozplanowana według kiepsko napisanego planu wydarzeń. Właściwie trudno mi uwierzyć, że film stanowi spójną całość. Może więc zacznijmy od tego, czym "Kwiat Pustyni" miał być w założeniu, a czym z pewnością nie jest.

W jednym z wywiadów udzielonych podczas festiwalu w Wenecji, Horman stwierdziła, że nie łatwo jest stworzyć "dramat i komedię" jednocześnie. Na pytanie o przekaz odpowiedziała, że widzi historię Dirie jako historię życia każdego z nas, w którym jest miejsce na niesamowite wzloty i bolesne upadki. Podkreślała intencję ukazania tajemnicy, która kryje się za uśmiechniętą twarzą topmodelki. Gdyby Sherry Horman była twórcą wybitnym, można by tę zawodową pomyłkę zrzucić na barki perfekcjonizmu. Na planie jednak aż roi się od nowicjuszy - gatunku, wielkiego ekranu i świata filmu w ogóle - i co ciekawe niejednokrotnie ten właśnie brak doświadczenia i zmanierowania zarazem stanowi ogromny, o ile nie największy atut filmu. Np. piękna i właściwie debiutująca na wielkim ekranie Liyi Kebede (ma za sobą nieliczne epizody. m.in. w "Pan życia i śmierci") wydaje się być stworzona do roli Waris. Jej akcent, mimika, a nawet sposób poruszania od razu wzbudzają w widzu sympatię. I jeśli Horman pragnęła do dramatu dodać odrobinę słońca, to właśnie kreacja głównej bohaterki jest pewnego rodzaju przerywnikiem od scen brutalnych, okrutnych, dla przeciętnego widza po prostu trudnych.

Uroczej Kebede kroku dotrzymuje, zdecydowanie bogatsza w doświadczenia koleżanka z planu - Sally Hawkins. Brytyjka kolejny raz udowodniła swój talent oraz umiejętności, które zostały już niejednokrotnie docenione najbardziej prestiżowymi nagrodami takimi jak Srebrny Niedźwiedź czy Złoy Glob. To właśnie dla takich postaci jak filmowa Marlin warto obejrzeć "Kwiat Pustyni" Aktorzy, nawet ci odgrywający role epizodyczne spisali się na piątkę z plusem. O tym, że nikt na planie nie znalazł się "przypadkiem" świadczy chociażby fakt, że na potrzeby filmu odnaleziono autentyczną Znachorkę. Wielki plus za pomysłowość, bowiem twarz afrykańskiej kobiety trudniącej się na co dzień obrządkiem bestialskiego obrzezania małych dziewczynek zapada widzowi na długo w pamięci.

I tutaj właściwie dochodzimy do kluczowej kwestii, jaką jest nie tyle brak spójności samego filmu, co brak jasnego porozumienia między zamierzeniami jego twórców, a intencją kobiety, której historię widzimy na ekranie. Książka Waris Dirie została wydana przeszło dziesięć lat temu, jednak autorka długo nie mogła zdecydować się na jej ekranizację. Realizacja premiery jest dużo spóźniona, bowiem film wszedł do kin w momencie, gdy mało kto pamiętał jeszcze o burzy jaką wywołała książka. W międzyczasie Dirie została ambasadorką ONZ i czynnie prowadziła wszelkiego rodzaju akcje mające na celu zatrzymanie praktyki obrzezania kobiet w Środkowej Afryce. Dlaczego dziś, jako ponad czterdziestoletnia kobieta postanowiła pokazać światu historię swojego życia na wielkim ekranie? Zapytana o to przez dziennikarzy odpowiedziała jednoznacznie: zrobiłam już tak wiele, a na świecie wciąż miliony kobiet giną w bólach z powodu bestialskich praktyk obrzezania. Może film wzbudzi kolejne dyskusje, zmusi ludzi do refleksji i przyspieszy zmiany.
Tymczasem widz zamiast dramatu afrykańskich kobiet przez ponad dwie godziny ogląda wzruszającą historię niesamowicie odważnej topmodelki, obserwuje jak to z biednej somalijskiej dziewczyny Waris zmieniła się w przepiękną obywatelkę świata. Film ubarwiają poruszające sceny z dzieciństwa oraz... tandetna historia platonicznej miłości, która sprawia, że momentami "Kwiat Pustyni" przypomina raczej bajkę o Kopciuszku niż dramat.

Warto wiedzieć, że według danych ONZ na świecie każdego dnia obrzezanych jest przeszło 6 tysięcy dziewczynek, a większość zabiegów przeprowadzana jest w sposób polegający na wyskrobywaniu zewnętrznych narządów płciowych tępym narzędziem i "zaszywaniu" dziecka białą nicią i kolcami akacji. Obrzezane kobiety, o ile przeżyją cały obrządek, nie tylko cierpią niemiłosierne katusze podczas stosunków seksualnych, ale bardzo często nie są w stanie urodzić dziecka. Ich narządy stale narażone są na poważne infekcje i zapalenia, które w konsekwencji
prowadzą do przedwczesnej śmierci.

Po obejrzeniu tej długo przeze mnie wyczekiwanej produkcji nasuwa się tylko jedno pytanie: Kto tak naprawdę winien jest tragedii Waris Dirie?

Znachorka bez wątpienia skrzywdziła Waris jako kobietę, ale to zachodnia cywilizacja i ignorancja dla sprawy, o którą tak zawzięcie walczy modelka okaleczyły godność i człowieczeństwo - tak Dirie jak i milionów innych afrykańskich kobiet i dziewczynek. Niedbała realizacja filmowa tak poruszającej historii jest na to niestety kolejnym dowodem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto