Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Lekarz, pasjonat - człowiek epoki renesansu

snaj
snaj
"Życie jest jak butelka dobrego wina. Niektórzy zadowalają się czytaniem etykiety na opakowaniu, inni wolą spróbować jego zawartość" - Anthony de Mello. Wywiad z Markiem Prusakowskim, zastępcą ordynatora Oddziału XI Wojewódzkiego Szpitala Chorób Zakaźnych AM w Gdańsku.

Spotykamy się w miejscu pracy - Wojewódzkim Szpitalu Chorób Zakaźnych Akademii Medycznej w Gdańsku, gdzie pracuje Pan na stanowisku zastępcy ordynatora Oddziału XI. Jak się przekonałam, cieszy się Pan ogromnym szacunkiem pacjentów z racji kompetencji zawodowych i jest przez nich lubiany za sympatyczny, ujmujący sposób bycia. Jest Pan znaną postacią w środowisku lekarskim, a także mieszkańcom Trójmiasta i okolic.

Rozpoznają Pana głos słuchacze Radia Gdańsk, gdzie prowadził Pan przez ponad 15 lat audycje muzyczne, widzowie TV znają Pana z występów w „Dzień dobry tu Gdańsk” i”Kawa czy herbata” oraz czytelnicy publikacji prasowych. Jest Pan także autorem książek, np. „Cztery pory zdrowia”, czy „Bioterror”, a owocem Pana zainteresowań medycyną naturalną jest tytuł „Maca - siostra vilcacory”. Krąg przyjaciół i znajomych ceni Pana talenty muzyczne - kompozytora, wokalisty, multi instrumentalisty, a także zalety towarzyskie. Przejawia Pan niebywały apetyt na życie! W absorbującej i odpowiedzialnej pracy lekarza, znajduje Pan czas na realizację poza zawodowych pasji… jak Pan to robi?
- Widzę, że wie Pani o mnie więcej niż żona. Rzeczywiście był czas, że zbyt - moim zdaniem - często pojawiałem się w TV. Ale moim motywem nie było parcie na szkło - choroba dzisiejszych polityków. Starałem się przekazać widzom w dostępny sposób, praktyczne porady medyczne z cyklu, jak żyć zdrowo i długo. Temu też mają służyć napisane przeze mnie książki i opublikowane artykuły. Zaś radio… hmm - to całkiem inna bajka. Prezentowałem tam po prostu muzykę, którą lubię, słowem wykonawców z lat 60. i 70. A jak to godzę? …cóż, zawsze wiem z dokładnością do kilku minut, co będę robił za dwa tygodnie. To po prostu kwestia dobrego zorganizowania i poszanowania czasu własnego i innych.

Z wielu możliwości, w jakich mógłby się Pan spełniać, postawił Pan na medycynę. Co zmotywowało Pana do takiego życiowego wyboru?
- Na pewno nie tradycja rodzinna - ojciec jest inżynierem, mama ekonomistą. Ja tak naprawdę chciałem być weterynarzem. Ale interesowały mnie tylko zwierzęta egzotyczne lub małe. W tamtych latach, niestety, weterynaria opierała się głównie o zwierzęta - mówiąc kolokwialnie - pegeerowskie, więc mając w dodatku wstręt do matematyki, miast nieludzkim, zostałem ludzkim doktorem.

Studia na Akademii Medycznej w Gdańsku ukończył Pan w 1978 roku. Legitymuje się Pan wiedzą z zakresu trzech specjalności lekarskich…
- Ano tak, studiowałem rok dłużej, w związku z bojem z biochemią, ale dzięki temu, cykl Krebsa znam do dziś, choć nie jest mi do niczego potrzebny. A specjalności mam rzeczywiście trzy: medycyna społeczna, interna i choroby zakaźne.

Wokół niektórych chorób zakaźnych narosło wiele mitów. Ludzie nie znając ich etiologii, obawiają się niekiedy „na wyrost” kontaktu z chorymi. Taka tajemniczą, budzącą lęk chorobą jest półpasiec. Pan, w swojej praktyce lekarskiej nie raz spotykał się z takimi chorymi, i…?
- Półpasiec to nic nadzwyczajnego. Wywołuje go ten sam wirus, który odpowiada za wystąpienie ospy wietrznej. Stąd, półpasiec dopada jedynie osoby, które chorowały wcześniej na ospę wietrzną. Po jej przechorowaniu wirus drzemie bezobjawowo w naszym układzie nerwowym. Wykwity pojawiają się na skórze wzdłuż linii jednego lub dwóch nerwów czuciowych, przez co zmiany skórne przyjmują charakterystyczne ułożenie po jednej stronie ciała, stąd jego nazwa. Wirus trwa bezobjawowo, by w okresie osłabienia odporności organizmu związanej z to dużym stresem psychicznym bądź wysiłkiem fizycznym, chorobą przewlekłą czy nowotworową (zwłaszcza białaczką), po szczepieniach, przeszczepach (immunosupresja) lub w podeszłym wieku uaktywnić się.

Po czym można rozpoznać, jakie symptomy zwiastują zbliżające się zagrożenie?
- Pierwszy objaw to najczęściej miejscowa przeczulica wydzielonej okolicy skóry. Początkowe mrowienie tej okolicy, zmienia się w narastający ból. A gdy pojawi się w tym miejscu rumień przechodzący w pęcherzykowate zmiany, mamy do czynienia z półpaścem. Pęcherzyki te, pękając przechodzą w drobne nadżerki, a następnie gojąc się, zamieniają w zasychające strupki. Przy ciężkim przebiegu półpaśca ma on tendencję do uogólnienia przekraczając granicę połowy ciała; mogą pojawić się zmiany krwotoczne, a nawet martwicze. Szczególnie niebezpieczny jest półpasiec oczny. Proces chorobowy zajmuje wówczas spojówki oka i rogówkę, powodując ich owrzodzenia, niekiedy zapalenie tęczówki czy ciała rzęskowego. Wówczas poza interwencją zakaźnika, niezbędna jest pomoc okulisty, gdyż zaniedbanie tego stanu, bądź niewłaściwe leczenie doprowadzić może nawet do ślepoty.

Ostatnio, coraz częściej słyszy się o sepsie. Dotychczas funkcjonował pogląd, że to zakażenie szpitalne. Teraz, okazuje się, że niekoniecznie; przypadki sepsy zdarzają się także poza szpitalami, np. w jednostkach wojskowych. Co na to medycyna?
- Sepsa, to coraz modniejszy z poruszanych na łamach prasy i przez prezenterów radiowo- telewizyjnych temat. I rzeczywiście, słowo to - chociaż po polsku i lekarsku poprawniej mówić i pisać posocznica, w pełni zasługuje na swą złą sławę. Jest bowiem rzeczona posocznica jedną z głównych przyczyn umieralności i chorobowości w oddziałach intensywnej opieki medycznej. Nie tylko w Polsce, bo nawet w tak na pozór doskonale medycznie wyposażonych Stanach Zjednoczonych, zajmuje jedenastą pozycję w niechlubnym rankingu przyczyn zgonu pacjentów.

Ponieważ jest to proces dynamiczny, by stworzyć jego definicję, wprowadzono pojęcie uogólnionego stanu zapalnego, który wraz ze stwierdzoną obecnością czynnika infekcyjnego (bakterie, grzyby lub wirusy), jest odpowiedzialny za rozwój posocznicy. I tak według tej definicji, posocznica to zespół ogólnoustrojowej reakcji zapalnej, będący reakcją organizmu na różne czynniki kliniczne manifestujące się wystąpieniem dwu lub więcej z podanych niżej objawów: a) ciepłota ciała większa niż 38ºC lub mniejsza od 36ºC. b) akcja serca powyżej 90/min. c) ilość oddechów na minutę większa niż 20 lub paC02 we krwi pacjenta poniżej 32 mmHg. d) leukocytoza wyższa niż 12 000 mm³ lub niższa od 4 000 mm³ z większą od 10 proc. liczbą postaci niedojrzałych. Jest to zakażenie ogólne ze stałą obecnością bakterii i ich toksyn w krwiobiegu. Postać najczęściej spotykana w zakażeniach gronkowcowych i paciorkowcowych, ale też w zakażeniach pneumokokami, meningokokami, czy pałeczkami okrężnicy.

Rozpoznaliśmy już agresora, teraz pora określić warunki sprzyjające atakowi posocznicy na organizm człowieka.
- Jak powiedziałem wcześniej, jest to zakażenie krwi. Może mieć charakter pierwotny lub wtórny. Posocznica pierwotna bez uchwytnego ogniska zakażenia, rozwija się u pacjentów z poważną chorobą podstawową (nowotwór, cukrzyca, marskość wątroby) oraz u noworodków. Częściej występuje posocznica wtórna, która stanowi powikłanie istniejącego zakażenia. Pierwotne ogniska zakażenia najczęściej występują w drogach moczowych, układzie oddechowym, skórze, drogach żółciowych, jamie brzusznej (zabiegi chirurgiczne, perforacja jelita), miednicy mniejszej, kościach i stawach , ośrodkowym układzie nerwowym. Wtargnięcie dużej ilości drobnoustrojów w głąb tkanek, wyzwala reakcję ostrej fazy, w której dużą rolę odgrywają cytokiny prozapalne. W początkowym okresie zakażenia ich działanie biologiczne jest korzystne, ponieważ stymulują nieswoistą obronę organizmu. Kliniczne znaczenie cytokin staje się szczególnie ważne, gdy tracą swoje pierwotne właściwości obronne, a działanie ich skierowane jest przeciwko tkankom gospodarza. Szczególnie groźną postacią zakażeń krwi, są posocznice szpitalne, będące najczęściej powikłaniem rozwijającego się istniejącego zakażenia. Wywoływane są najczęściej przez wysoce odporne szczepy szpitalne.

No właśnie, te przypadki podobno charakteryzują się wyjątkowo ciężkim przebiegiem.…
- O ciężkim przebiegu posocznicy mówimy, gdy dołączą objawy niewydolności narządów z ich niedokrwieniem, kwasicą i niedociśnieniem. W takim przypadku, może dojść do wstrząsu septycznego - ciężkiej postaci posocznicy, w której niedociśnienie trwa mimo intensywnej terapii. Polega ona na podawaniu płynów wypełniających łożysko naczyniowe oraz leków izotropowych lub obkurczających naczynia. Choć posocznica jest reakcją organizmu na zakażenie bakteryjne, grzybicze lub wirusowe, w ponad 1/3 jej przypadków, nie udaje się ustalić jej przyczyny. Wystąpieniu posocznicy bez wątpienia sprzyjają dokonane wcześniej zabiegi operacyjne, wiek chorego, schorzenia przewlekłe, współistniejące: wstrząs, oparzenie, uraz, a także przebyta bezpośrednio sterydoterapia, czy immunosupresja.

Ponieważ trudno mi było dotrzeć do polskich statystyk, posłużę się amerykańskimi, wyrażając jednocześnie obawę, iż nasze nie mogą być lepsze. Otóż w USA rocznie wykrywa się około 750 tysięcy przypadków ciężkiej posocznicy, a w ostatnich dwóch dekadach ilość takich chorych wzrosła dwukrotnie! Z jej powodu, w ciągu roku, zginęło tam więcej chorych niż z powodu udaru mózgu, raka płuc i raka piersi. Rocznie, na świecie umiera z tej przyczyny 750 tysięcy ludzi, co daje ponad 1400 zgonów dziennie. W Europie Zachodniej z powodu ciężkiej posocznicy ginie rocznie 140 tysięcy chorych. Niestety, liczba ta będzie nadal rosła, gdyż obserwujemy globalnie postępujący proces starzenia się populacji ludzkiej, narażonej dodatkowo z powodu bezmyślnego nadużywania antybiotyków na kolejne antybiotykooporne szczepy bakterii.
Kolejnym, budzącym grozę „przekleństwem” jest HIV; pewne środowiska uznają to jako karę bożą za rozwiązłość współczesnych. Na szczęście bajań tych nikt światły poważnie nie traktuje. Jednak jest to problem, bo mimo szerokiego dostępu do informacji na temat dróg zakażeń, odnotowuje się tendencje wzrostu zachorowań. Do społeczeństwa docierają także niepokojące sygnały o braku właściwej opieki medycznej nad tymi chorymi, z powodu niedostatku funduszy na ich leczenie. Powszechnie wiadomo o finansowej mizerii polskiego szpitalnictwa; zadłużenie, limity usług, zdezelowana lub nieefektywnie wykorzystywana aparatura medyczna… Czy zdaniem Pana, rządowy projekt dotyczący zmiany formy własności to krok we właściwym kierunku? A może koncepcja Marka Balickiego jest Panu bliższa?
- Nie chcę wdawać się tu i teraz w dywagacje polityczne, tym bardziej, że Marek był moim kolegą ze studenckiej grupy. Moim zdaniem, póki nie uszczelnimy (likwidacja prywaty na państwowym sprzęcie) i nie uzdrowimy (rozsądny system ubezpieczeń społecznych i prywatyzacja zakładów służby zdrowia) systemu, każde pieniądze weń wlane, będą wydatkowane rozrzutnie. Bez względu na to, czy leczymy zapalenie wyrostka, czy chorobę nowotworową. W przypadku leczenia HIV, czy choćby przewlekłego WZW typu B i C, procedury są jasne, choć zbyt skomplikowane papierkowo, a przeznaczone na konkretnego pacjenta pieniądze, są na niego wydawane.

Tak, to nie jest proste, zostawmy więc do rozstrzygnięcia stosownym instancjom; one widzą problem w ujęciu całościowym - zapewne lepiej. Zajmijmy się Pana kolejną pasją - medycyną naturalną. Jest Pan jednym z pierwszych, może nawet pierwszym lekarzem w Polsce, który zainteresował się zastosowaniem vilcacory w leczeniu trudnych schorzeń opierających się leczeniu farmakologicznemu. Dotarł Pan do Peru, skorzystał z wiedzy i doświadczenia polskiego zakonnika o. Szeligi leczącego miejscową ludność preparatami z vilcacory. Proszę opowiedzieć, jak to się zaczęło i jakie są Pana doświadczenia z tymi specyfikami - rzeczywiście rewelacja?
- Oj, moja przygoda z vilcacorą to powieść rzeka. Mój pierwszy kontakt z tą rośliną nastąpił podczas prac redakcyjnych nad książką „Vilcacora leczy raka”. Byłem podczas tych prac odpowiedzialny jedynie za nadzór nad poprawnością używanej tam terminologii medycznej. A szkoda, gdyż od początku nie podobał mi się, jako zbyt kategoryczny, jej tytuł. Tytuł, który bardzo szybko sprowokował niechętnych fitoterapii lekarzy, zwłaszcza onkologów, do ataku na tę roślinę, jak i całą fitoterapię. Wynikał on albo ze zbyt małej oponentów wiedzy, albo z braku chęci jej wzbogacenia. A przecież wiele preparatów stosowanych w dzisiejszej onkologii ma swoje korzenie, niekiedy dosłownie, w roślinach leczniczych, jak np. jemioła pospolita, ziemowit jesienny, barwinek pospolity, biedrzyga tarczowata, cis pospolity.

Ale ad rem. Po pracy nad książką, której przesłanie przyjąłem z niedowierzaniem, trafiła mi się okazja zweryfikowania poglądów w tej materii. Wydawca zaproponował, bym wraz z kilkoma innymi lekarzami pojechał do Peru i na miejscu dowiedział się więcej o tej i innych roślinach leczniczych. Podczas ponad sześciotygodniowego tam pobytu, ukończyliśmy trzy kursy fitoterapii andyjskiej. 1. zorganizowany przez Laboratoria PEBANI z udziałem wykładowców Uniwersytetów La Molina, Katolickiego w Limie, San Marcos i Limeńskiego. 2. zorganizowany przez Ministerstwo Zdrowia Peru wraz z Instytutem Medycyny Naturalnej w Iquitos. 3. zorganizowany przez Stowarzyszenie Fitoterapeutów Peruwiańskich przy współpracy z Laboratoria Induquimica. W oparciu o tę wiedzę, przygotowaliśmy zestawy roślin leczniczych mających wspomagać leczenie wielu schorzeń. Właśnie - wspomagać, nie zastępować leczenie tzw. konwencjonalne. Takie bowiem były nasze założenia od samego początku. I, gdy podczas kolejnego Panamerykańskiego Kongresu Fitoterapii w Limie porównałem nasze zestawy, okazało się, że niemal w 100 proc. pokrywają się z propozycjami lekarzy amerykańskich parających się fitoterapią od lat. Naszą wiedzę spożytkowało założone w Anglii z inicjatywy o. Edmunda Szeligi Andean Medicine Centre, z którym współpracuję do dziś. A rośliny lecznicze z Peru, sprawdzają się doskonale w całej Europie. Wiele na ten temat może dowiedzieć się każdy, kto zechce zajrzeć choćby na strony MedLine, czy PubMed, których o brak kompetencji posądzić nie można.
W moim otoczeniu są osoby stosujące profilaktycznie kuracje vilcacorą. Znałam osoby, którym nie udało się wyzdrowieć. Wiem, że o skuteczności leczenia decyduje wiele czynników - w tym stadium zaawansowania choroby. Jaką ma Pan - wyniesioną z własnej praktyki - opinię o skuteczności vilcacory w leczeniu patologicznych zmian w ludzkich organizmach? Czy istnieją przeciwwskazania lub ograniczenia jej stosowania?
- Mówiłem już przed chwilą, ale dla dobra sprawy chętnie powtórzę, iż stosując kurację vilcacorą, nie należy rezygnować, przerywać, bądź odkładać zalecanego w danym momencie leczenia konwencjonalnego - farmakologicznego, chirurgicznego, chemicznego lub radioterapii. W przypadku każdej choroby (także nowotworowej!), przyjmowanie roślinnych preparatów ma jedynie znaczenie wspomagające. Preparatów ziołowych nie podajemy kobietom w ciąży i matkom karmiącym, dzieciom do lat 3, pacjentom poddawanym dializie. Podobnie vilcacory, poza wymienionymi wcześniej, nie podajemy także osobom w trakcie chemioterapii i pacjentom po przeszczepach. Zaś o skuteczności wspomagania leczenia roślinami, niech świadczą świadectwa ludzi, którzy z ich dobrodziejstwa skorzystali. Wiele tych wypowiedzi znalazło się na łamach miesięcznika „Żyj długo”.

Wiele wiemy już o Pana pasjach, zainteresowaniach … ale czy wszystkich? – proszę coś dopowiedzieć.
- Bawiłem się podczas studiów, a i teraz czasami w kabaret, byłem jednym z pierwszych tłumaczy poezji i piosenek Leonarda Cohena, które śpiewałem i śpiewam, choć sporadycznie, do dziś. Pisuję też krótkie, złośliwe polityczne komentarze. Dowód - humor.sadurski.com/Szukaj/Prusakowski/. Lubię też podróżować, czego widoczne dowody znaleźć można na stronach community.webshots.com/user/prusakowski lub: kolumber.pl/u/prusak2.

Tak bogaty życiorys, pasmo sukcesów w zawodzie i w innych sferach Pana działalności, zasłużone splendory, np. wiceprzewodniczącego Wojewódzkiej Rady Narodowej w Gdańsku, założyciela pierwszego wówczas Polsce zespołu radnych bezpartyjnych… Które z nich, dały Panu największą satysfakcję?
- Zdrowa i szczęśliwa rodzina. Ta sama od 28 lat żona Małgosia, syn - jedynak Marcin, papuga Alfa i kot Żukowski, dla przyjaciół Żuczek. No i grono szczerych przyjaciół oraz zadeklarowanych wrogów. Poza tym, szybka jazda samochodem, doskonała muzyka… A za pracę w WRN dostałem, już za czasów rządu premiera Mazowieckiego, Srebrny Krzyż Zasługi. Udało mi się wówczas wywalczyć pieniądze na tomokomputer dla Szpitala Wojewódzkiego i na basen dla szkoły podstawowej w Gdańsku - Morenie, gdzie wówczas mieszkałem.

Gratuluję, życzę Panu jeszcze wielu sukcesów i dziękuję za rozmowę.

od 7 lat
Wideo

Jakie są najczęstsze przyczyny biegunki u dorosłych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto