Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

LIFFE - filmy (nie tylko) o przemijaniu - relacji część trzecia

Natalia Skoczylas
Natalia Skoczylas
"Nebraska", "Gloria", "Spanien", "Boven is Het Stil" i "Vic+ Flo zobaczyły niedźwiedzia" - to mocne obrazy dotykające problemu przemijania, tożsamości, wykluczenia i dziwnych społecznych układów, które zaliczyłabym do najlepszych na LIFFE.

Właściwie wszystkie cztery pierwsze filmy trafiły na listę moich ulubieńców. Z gwiazdorskim reżyserstwem nie będzie tak łatwo, ale o tym w drugiej części artykułu.

"Nebraska" to obraz Alexandra Payne'a, który na świecie zadebiutował w maju tego roku. Opowiada prostą historię - starszy, zgryźliwy alkoholik wygrywa na loterii milion dolarów (pewnie i w waszej skrzynce ze spamem nie raz znalazł się podobny email), wybiera się więc w podróż do rodzinnego stanu Nebrasca, by odebrać nagrodę. Staje się to pretekstem do wspólnej podróży z synem i szeregu ciekawych sytuacji. Reżyser pokazuje konstelację przedziwnych osobowości i najróżniejszych historii, jakie zdarzają się w obrębie rodziny, jak bardzo nieznajome są sobie najbliższe osoby, jak trudno jest budować relacje w ramach tak bliskiej więzi, wreszcie jak późno potrafi przyjść moment, w którym odkrywamy, że chcemy spróbować poznać naszych rodziców. Nie bez znaczenia są tu styl życia i konieczność podporządkowania się finansowym potrzebom rodziny, które zabierają większość energii, jaką można by spożytkować na, o ironio, rodzinę. Nie bez znaczenia są też konwenanse - David Grant zostaje nagle dopuszczony do często intymnych i nieprzyzwoitych historii dotyczących swojej matki, które burzą jej dotychczasowy obraz. Wchodząc w pewne role społeczne jesteśmy skazani na ubranie odpowiedniej do niej maski. Rzecz w tym jednak, że kiedy możemy sobie pozwolić na demistyfikację, społeczeństwo dookoła czułoby się z nią raczej niezręcznie - reakcje syna świetnie o tym świadczą. Oglądamy mnóstwo drobnych podłości, ale i przezabawnych sytuacji, rozumiemy mniej więcej, skąd rozpad relacji z krewnymi z Nebraski i możemy śmiać się do woli z ciętych dialogów między bohaterami. Kino minimalistyczne i dzięki temu doskonałe, ze świetną oprawą muzyczną i żywymi postaciami. Wreszcie Bruce Dern, główny bohater filmu, zdobył za swoją rolę Złotą Palmę, a film był nominowany do najlepszego filmu roku w Cannes.

"Gloria" to także tegoroczny debiut, wynik pracy ekip z Chile i Hiszpanii, z prestiżowymi nagrodami na koncie - trzy niedźwiedzie na Berlinale, w tym za najlepszą rolę kobiecą (srebro) i nagroda specjalna na festiwalu w San Sebastian. Rewelacyjna, przezabawna opowieść o przemijaniu i seksualności, w której łamane są różne tabu. Główną bohaterką jest Gloria, kobieta około 60-tki, rozwódka, która ma stałą pracę, lubi wyjść po niej na drinka, mieszka sama i stara się nie rezygnować z romansowania. Rzeczywistość dookoła trochę kuleje - relacje w ramach jej rodziny są dziwne i raczej luźne (nie dowiadujemy się z resztą dlaczego), syn cierpi na depresję, córka zachodzi ciążę z pewnym atrakcyjnym turystą i postanawia wyprowadzić się do Szwecji, sąsiedzi uprzykrzają życie płomiennymi kłótniami i wizytami bezwłosego kota, a mężczyźni spotykani na imprezach dalecy są od ideału partnera. Cały realizm historii jest jednak ujmujący, piękny i pełen dowcipu: pijane wieczory, kompletnie niehollywódzki seks, starzejące się ciała, o które bohaterowie próbują wciąż dbać i które mogą wyglądać atrakcyjnie, jeśli porzucić te wszystkie billboardowe kategorie, mnóstwo dobrej zabawy wbrew przeciwnościom skazującym większość 60-latków na życie zamkniętych w domu staruszków stanowią wartość filmu. To walka ze stereotypami pozwalająca nam na zdystansowanie się do rzeczywistości i zobaczenie jej z nieco świeższej, mniej obarczonej presją i parciem do doskonałości za wszelką cenę, perspektywy.

"Spanien", inaczej "Droga do Hiszpanii", film autorstwa dokumentalistki Anji Salomonowitz, jest jej pierwszą fabularną historią. Historia jest w gruncie rzeczy wtórna - zobaczycie tu nieszczęśliwe małżeństwo, nielegalnych migrantów i ich gorzką rzeczywistość w Austrii, niespełnioną miłość, świeży romans, sztukę kościelną, wreszcie upadłego anioła uzależnionego od hazardu, co sprowadza plagę na jego dom. Jest w tym filmie coś mitycznego i przypowieściowego zarazem - postaci są właściwie archetypami, wdają się w dość typowe i skądś wszystkim znane, choć często wstydliwe i zakazane, historie, i różnie kończą. Przepięknie łączą się poszarpane wątki, a zbiegi okoliczności, przedstawione w nielinearnej kompozycji, składają się powoli w sensowną całość. Brak tu jednoznacznego morału - każdy z bohaterów jest zły i dobry zarazem, czyli ludzki. Prześlicznie pomagają budować te postaci zdjęcia, ujęcia, reżyseria - pełnia kolorów, przypisane do postaci barwy, przemyślane miejsca i pejzaże dopowiadają do historii swoje treści. Film jest więc nie tylko intelektualną rozrywką, ale też estetyczną przyjemnością. Ach, przemijanie - wątek widoczny przede wszystkim u głównej bohaterki, kobiety wychodzącej z najwyraźniej traumatycznego małżeństwa, z niespełnionym macierzyństwem, na które i tak już pewnie za późno. Choć nie jest to myśl wiodąca, nie jest ona dla fabuły bez znaczenia.

"Boven is Het Stil". Nanouk Leopold jest holenderską reżyserką i scenarzystką znaną dość dobrze chyba tylko w mocno zorientowanym filmowym światku - pojawiała się co prawda i w Cannes, i w Berlinie, ale informacji na jej temat po angielsku w sieci wciąż jest niewiele. Tym razem oparła swoją historię o książkę o tym samym tytule i jest to pierwsza adaptacja w jej wydaniu. Po raz kolejny był to dla mnie film niezwykły. Historia niebanalna, bo szczera i brutalna, nie w groteskowy, ale bardzo ogólnoludzki sposób - wiele rzeczy pozostaje niedopowiedzianych, o wielu dowiadujemy się powoli i późno, przez co każą one zmieniać opinie na temat bohaterów. Szybka ocena, rzecz typowa przecież, okazuje się bezsensownym uproszczeniem przy znajomości szerszego kontekstu, a ten i tak nie wystarcza do ostatecznego osądu. Jest to opowieść o starzeniu się i śmierci, o radzeniu sobie z niedołężnym rodzicem, o traumach i ludzkich słabościach, wreszcie o tłumieniu własnej tożsamości w konserwatywnym, małym społeczeństwie, nawet tak otwartym i liberalnym jak holenderskie. Film smutny, ale pouczający i na swój sposób niezwykły.

Wreszcie "Vic+Flo zobaczyły niedźwiedzia" - kanadyjski dramat pełen niedopowiedzeń i tajemnic, które kreują niesamowitą atmosferę i sprawiają, że nieustannie zastanawiamy się nad możliwymi obrotami sytuacji. Denis Cote buduje mroczną historię dwóch kobiet, które próbują układać sobie życie z wyrokami/po wyrokach. Początkowo wszystko wydaje się iść w dobrą stronę, są szczęśliwe, stać je na utrzymanie, a kurator i opiekun wydaje się zadowolony z ich adaptacji do społeczeństwa - niestety, w międzyczasie to samo społeczeństwo coraz wyraźniej je odrzuca, a duchy przeszłości zaczynają burzyć porządek. Kończy się to zaskakująco - nie będę wam jednak odbierała przyjemności. Film absolutnie warto zobaczyć: jest znów słodko-gorzki, brutalny, realistyczny i nawet jeśli przerysowany, to wcale nie niemożliwy.

Niech to będzie kolejna porcja relacji - mam jeszcze w zanadrzu i braci Cohen, i Jarmuscha, i Gilliama, ale to w następnej odsłonie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto