Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Lubuskie: żyją w biedzie, ale nie chcą u siebie wydobywania ropy

Zbigniew Jelinek
Zbigniew Jelinek
LennartBolks, własność publiczna
Kilkunastu mieszkańców wsi Ługi (gm. Otyń) założyło komitet protestacyjny wobec poczynań potentata naftowego: nie chcą odwiertów pod ich oknami. Ale jak twierdzą niektórzy, larum głównie podnoszą ci z miasta, którzy osiedlili się na wsi, bo im nawet pianie koguta przeszkadza.

Irlandzka firma naftowa Liesa Energy pozyskała koncesję polskiego ministra środowiska na dokonywanie odwiertów w poszukiwaniu i rozpoznaniu złóż węglowodorów na obszarze m.in. w okolicach Nowej Soli, na terenach, na których w latach 70. ubiegłego wieku polscy nafciarze natrafili na ropę i gaz. Wydobycia na szerszą skalę Polacy zaniechali, uznając je za nierentowne przedsięwzięcie.

Teraz ze złożami będzie zmagać się wyodrębniona z LE spółka San Leon Energy. Ta przygotowuje się na odwierty do głębokości nawet 2 tys. metrów, co gwarantuje sukces w pozyskaniu gazu i ropy. PGNiG swoje prace wiertnicze zakończyło na 900 metrach, potem odwierty zamknęło. Dziś wszystko uległo ruinie.

- Jak byli nafciarze, cała okolica z nich żyła! Niektórym wtedy w głowach się poprzewracało, bo z samych wynajmowanych kwater mieli trzykrotnie tyle, co na „państwowym” by zarobili – wspomina „dobre czasy” jeden z mieszkańców wsi Ługi.

Teraz część mieszkańców wsi stanęła okoniem. Założyli komitet protestacyjny i chcą walczyć, by nafciarze odsunęli się od ich pobliskich domów.

- My nic nie mamy, aby poszukiwano tutaj ropy czy gazu i nie chcemy wiertni pod naszymi oknami – precyzuje Marzena Stanek, członkini komitetu.

Liderem komitetu jest małżeństwo Barbara i Bogusław Konieczni, nowi mieszkańcy wsi, przybyli z Zielonej Góry. Tu wybudowali okazałą rezydencję otoczoną zewsząd wysokim ogrodzeniem. To właśnie jedynie przed ich rezydencją w odległości ponad 400 m ma być ulokowany odwiert.

- Będzie wielki hałas! - mówi lider protestujących. - Nie podoba mi się też, że jest taka bliska odległość od domów.

Protestem są zaskoczeni w San Leon, wcześniej nie było żadnych ku temu przeciwwskazań. - Spotykaliśmy się z mieszkańcami, wójtem gminy i sołtysami miejscowości, gdzie przeprowadzone będą odwierty, dopełniliśmy wszelkich formalności i nie napotykaliśmy żadnych trudności – zapewnia Wiadomości24, Karolina Romanek, przedstawiciel firmy.

John Buggenhagen, dyrektor badań San Leon dodaje, że według obowiązujących norm, odległość od domów mieszkalnych do obszaru wiertniczego nie może być mniejsza niż półtora wysokości masztu używanego do przeprowadzenia odwiertu. - W przypadku naszym wystarczyłoby więc 50 metrów – mówi. - Hałas wydobywający przy odwiercie jest niewielki, głośniej buczą jedynie agregaty prądotwórcze, ale i ten hałas nie jest z takiej odległości uciążliwy.

Konieczny z kolei wyciąga z rękawa ostateczne atuty: brak zabezpieczenia inwestycji w służby ratownicze niezbędne w razie awarii, a przede wszystkim fakt, że to przedsięwzięcie zlokalizowano w Obszarze Chronionego Krajobrazu „Dolina Śląskiej Ochli”.

- Na obszarze tym rzeczywiście obowiązują obostrzenia – przytakuje Katarzyna Romanek z San Leon. - Zabronione są tam prace jedynie dotyczące pozyskiwania kruszyw. Nie dotyczy to odwiertów, za pomocą których możemy ze skał wydobywać materiał na powierzchnię.

Konieczny nie ustępuje. - Pierwotnie odwiert miał być w innym miejscu, z dala od wsi – mówi. - Teraz zmieniono lokalizację. Firma przyznaje, że tak było faktycznie, ale to dlatego, że obecna lokalizacja jest korzystniejsza. - Taki klasyczny odwiert to inwestycja kosztująca 3,5 mln euro – mówi Romanek. - Technicznie pewnie można by przenieść miejsce wierceń, lecz ponieśliśmy już spore wydatki.

San Leon wykarczował ponad hektar lasu, utwardził plac, poprowadził odwodnienie i przygotował miejsce na montaż wiertni.

Tego zamieszania nie mogą pojąć mieszkańcy sąsiadującej z Ługami wsi Czasław. W praktyce to do nich najbliżej zlokalizowany będzie ów odwiert, nazwany nawet „Czasław 1”. - Niech sobie tam wiercą – zauważa Krystyna Sienicka, której dom jest ze wszystkich gospodarstw najbliższej placu wiertniczego. - Nic złego się nie stanie, a lepiej może być.

Sołtys wsi Ryszard Guz dorzuca: - Były zebrania w kwietniu i nikt się planom nafciarzy nie przeciwstawiał i nie rozumiem, skąd nagle znaleźli się ci, którym to wadzi. W naszej wiosce wszyscy są za wierceniami – akcentuje.

Mirosław Skórski, radny gminy z okręgu Czasław-Ługi, który osiedlił się w Czasławiu, przybywszy z Zielonej Góry i stąd dojeżdża do swojej firmy w mieście, wypowiada się nieco dyplomatycznie. - Moim zdaniem mają sporo racji ci, co protestują – stwierdza. - Nie po to się wybudowali na wsi, aby teraz spokój ich będzie zakłócany. Pragną tylko ciszy. Lecz dla innych jest to możliwość otrzymania jakiejś pracy i polepszenie warunków życia. Problemu by nie było, gdyby wieże wiertnicze stanęły w innym miejscu.

W Czasławiu jak dotąd na palcach jednej ręki można policzyć tych, co zdobyli się na remont poniemieckiego domu. W większości żyją tak od osadnictwa w 1945 r. Po większości budynków nie ma już żadnego śladu, bo uległy rabunkowej rozbiórce, by móc sprzedać cegłę i przeżyć kolejny dzień.

Czasław więc cieszy się z pojawienia nafciarzy. Co więcej, już są małe efekty ich obecności. San Leon utwardził prawie 14 km leśnej drogi, przez którą od Czasławia na skróty można dojechać do rogatek Nowej Soli przy trasie S-3. W dzieciństwie, będąc tu na wakacjach, jeździłem konnym zaprzęgiem z dziadkiem tą piaszczystą drogą na targ do Nowej Soli, by sprzedać plony rolne. Pamiętam więc dobrze, w jakim stanie do tej pory droga była.

Tymczasem Konieczny pod pismem protestacyjnym zebrał 172 podpisy i rozesłał je do urzędów, inspektoratów, redakcji lokalnych pism, w końcu do ekologów.

- Tak się zastanawiam, na jakiej podstawie ci wszyscy ludzie się podpisali – zastanawia się Jan Ociepa. - Na zebrania przychodziła garstka mieszkańców.

Inny mieszkaniec Ługów dodaje, że ma własną teorię „zdobywania” podpisów i o tym tu i ówdzie się mówi: - To jest niesmaczne. Szum jedynie robią ci z miasta – przekonuje. - Im nawet pianie koguta przeszkadza. Niech najpierw sobie odpowiedzą, co oni konkretnego zrobili dla tej wioski, oprócz mącenia w co poniektórym w głowach?

Wójt gminy Otyń, Teresa Kaczmarek niespodziewanie znalazła się w kleszczach. Jest nie tylko gospodarzem terenu, lecz także mieszkanką Ługów. Przez kilka dni odwlekała, jak mogła, spotkanie z Wiadomościami24.

- Dotychczas opinie samorządu były pozytywne – mówi w końcu. - Dotyczyły jednak one, że wierceń nie będzie się przeprowadzało na obszarze chronionego krajobrazu. Ludzie mogą być zdenerwowani. A tak, prawdę mówiąc, przedsięwzięcie jest na gruntach Skarbu Państwa, i my jako lokalny samorząd nie dysponujemy możliwościami powstrzymania prac nafciarzy, jak i występowania z jakimiś drastycznymi żądaniami – zauważa.

Rzecznik prasowy Urzędu Marszałkowskiego w Zielonej Górze, Mirosława Dulat informuje, że o wszelkich zamiarach San Leon w tutejszym urzędzie wiedzą. - Prace te nie będą zasadniczo oddziaływały na lokalne środowisko – mówi, by potem przekazać oficjalne stanowisko, w którym to: „Urząd Marszałkowski uznaje wszelkie prace związane z rozpoznaniem bazy surowcowej województwa lubuskiego, gdyż złoża kopalin są jednym z istotnych elementów rozwoju regionu” - czytamy.

Romanek z San Leon zapewnia ponadto, że obecność nafciarzy na tym terenie to mnóstwo wymiernych korzyści dla gminy: - Nasi pracownicy płacą tu za noclegi, zatrudniamy już kilkunastu ludzi, korzystając też ze sprzętu lokalnych przedsiębiorców – wylicza. - W przypadku wydobywania stąd ropy do budżetu gminy wpływać będzie 35 zł od tony wydobytego materiału, 60 procent tej kwoty zostaje w gminie, reszta przechodzi na Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska.

Pan Krzysztof z Ługów wyjawia, że protest Koniecznego podpisał: - Niech nafciarze nie myślą, że tutaj z głupkami mają do czynienia – tłumaczy. - Firma ta jest bogata i powinna być przygotowana na to, że dla wsi też musi coś z tego kapnąć.

- My wierzymy w demokrację! Występujemy w imieniu innych! - dobitnie akcentuje Stanek z komitetu protestacyjnego.

Wieś usytuowana jest między lasami, dojazd do której jest uciążliwy: na skróty - to polnymi i leśnymi drogami, dłużej zaś – to popękanym z dziurami wąskim asfaltem. O wiele lepsza droga wiedzie do siedziby gminy, po której do pracy dojeżdża wójt Kaczmarek. Ługi, będącą dziś wioską, jeśli nie na końcu świata, to z pewnością na końcu asfaltu, a stąd można tylko jechać w las...

Tymczasem w innej części Lubuskiego, w gminie Szczaniec, w pobliżu Świebodzina także zawiązał się komitet protestacyjny. Inicjatorem jest tamtejszy radny Jarosław Wendorff, który wydał wojnę budowie turbin wiatrowych: „Stop wiatrakom! Cicha śmierć. Wiatraki zabijają ludzi” - napisał w kolportowanych po gminie ulotkach. Wójt gminy, Ryszard Walkowiak załamuje ręce, jest w szoku i nie ukrywa, że na zainstalowaniu turbin skorzystaliby wszyscy. Szczaniec jest gminą o typowo rolniczym charakterze. Nie ma żadnego zakładu produkcyjnego. Zamiar budowy tutaj biogazowni – skutecznie zablokowali mieszkańcy.

Znajdź nas na Google+

od 12 lat
Wideo

Gazeta Lubuska. Winiarze liczą straty po przymrozkach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto